sobota, 9 kwietnia 2022

Al Hendrix traktuje swego starszego syna bardzo surowo, gdy nadchodzi sobota wyciąga pasek i sprawia mu lanie - przeciągając nim po pośladkach... Surowe wychowanie ojca ma jednak też zaletę. ..Jimi - jak wspominała ciotka Patricia - rzadko się odzywał, Al tłumaczył mi wtedy, że widocznie nie ma nic do powiedzenia... Niektórzy biografowie opisują Ala, jako szorstkiego, bezdusznego i ubogiego faceta, który w trudnym okresie dojrzewania Jimiego nie dał mu emocjonalnego ani materialnego wsparcia. Mimo to, w pewnym sensie, Al Hendrix robił wszystko co mógł, aby wychować swoich synów, często zresztą stosując przymus fizyczny, wtedy całkiem zrozumiały i powszechnie akceptowany. Zmagania ojca, aby związać koniec z końcem, często zresztą tak, że zostawia syna samego w domu, być może miały ogromny wpływ na to, iż Jimi nie tylko zainteresował się muzyką rock'n'rollową, tak jak w tamtych czasach wielu podobnych mu nastolatków, ale też postanowi w niej znaleźć swoje miejsce, ona stanie się celem jego życia i największą jego miłością. Z kolei matka, jak zanotował Jimi - lubiła się stroić i bawić, dużo piła i zupełnie na siebie nie uważała, ale była fajną matką. Między rodzicami nie było najlepiej, często się kłócili i co rusz rozchodzili, a mnie z bratem odsyłali w różne miejsca. Trafiałem często do cioci, albo do babci, do Kanady...

W 1949 Al podejmuje pracę jako nocny stróż na targu placu Pike i sprząta po handlujących tam rolnikach. Jimi, Leon i Joe żyją tylko dzięki pomocy sąsiadów. Al opowiadał - Zdarzało się, że swoje jedzenie oddawałem dzieciom i sam byłem głodny. Zanim zjadłem, musiałem być pewien, że one nie są głodne, czasem Jimiemu i Leonowi robiłem drugą porcję. Mówiłem Jimiemu, żeby nie marnował jedzenia, jest na świecie tylu głodnych ludzi... Prawda jednak wygląda inaczej. Jimi i Leon bardzo często bywają głodni. Ojciec, albo nie ma pieniędzy na kupno jedzenia, albo też, najczęściej jest tak pijany, że zapomina o swoich obowiązkach wobec dzieci. Wspominał Leon - Raz na jakiś czas tata dawał nam do szkoły kanapkę z serem i jabłko, ale takie sytuacje rzadko się zdarzały. Niekiedy wieczorami krzątał się po kuchni i gotował gigantyczny garnek spaghetti, który wstawiał do lodówki, abyśmy racjonowali go przez trzy, czy cztery dni. Tata robił posiłki, a kobiety z sąsiedztwa regularnie do nas zaglądały – taki układ jakiś czas spełniał swoją rolę, lecz tata ostatecznie nadużył gościnności sąsiadek. Bywaliśmy z Jimim tak głodni, że czasami chodziliśmy kraść po sklepach... Specjalizuje się w tym Jimi w położonym niedaleko ich domu markecie IGA. Opowiadał Leon – Mimo że przemierzaliśmy jedną alejkę za drugą w poszukiwaniu jedzenia, wiedzieliśmy, że nie mamy pieniędzy na kupno czegokolwiek. Byliśmy zdesperowani. Sprawdziwszy, czy w alejce nie czai się żaden z pracowników sklepu, Buster dyskretnie zdjął z półki bochenek białego chleba. Niemal jednym ruchem rozerwał koniec opakowania, chwycił dwie kromki i odłożył bochenek na miejsce. Następnie podeszliśmy do lodówki, gdzie trzymali paczkowane mięso w plasterkach. Buster złapał kilka sporych talerzyków z kiełbasą bolońską. Wsunął kilka plastrów mięsa pomiędzy kromki, starannie rozerwał kanapkę i dał mi połowę. Zjedliśmy nasz posiłek w rogu sklepu, z dala od obcych oczu. Brat czuł się rozdarty, że musi kraść, ale wyglądało na to, że nie mieliśmy wyboru. Był jednym z najuczciwszych ludzi, jakich w życiu spotkałem, a konieczność kradzieży w markecie, dręczyła go jeszcze długo potem...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz