wtorek, 30 czerwca 2020

Jimi na Południu Stanów Zjednoczonych


Wczesną wiosną 1963 roku, dzięki kontaktom zdobytym w Chicago od Williego Dixona i jego kolegów z firmy Chess, Hendrix zostawia Nashville i rusza na Południe USA, jako członek grupy towarzyszącej dwóm bluesmanom. Pierwszym jest legendarny Slim Harpo, znany przede wszystkim z piosenek "Scratch My Back" oraz "I'm A King Bee", drugim Tommy Tucker, którego utwór “Hi-Heel Sneakers” dość niespodziewanie odnosi spore sukcesy na listach przebojów R&B. Jimi jest w tych stronach po raz pierwszy. Południe dla niego to "Terra Incognita", ziemia nieznana, obca. Tak twierdzili jego brat Leon i jego ojciec Al Hendrix, choć Eddie Kirkland twierdzi, że to on wcześniej, bo 13-letniemu Jimiemu, właśnie na Południu USA, pokazywał jak grać bluesa. To jego zacytował Michael Fairchild w notce do wydanej w 1994 roku płyty "Jimi Hendrix: Blues". 
            Kirkland opowiedział, że w 1956 roku w Macon w Georgii spotkał 13-letniego Jimiego, zafascynowanego wtedy muzyką bluesową. Przypuszczalnie zabrała go tam ze sobą i to bez wiedzy ojca, jego matka. ..Jeśli tak się stało - zanotował Charles Shaar Murray - a Al Hendrix temu zaprzecza, to byłby on ostatnią osobą, która by się o tym dowiedziała od Lucille, albo od Jimiego... Informacja, którą powtórzył dziennikarz i autor wielu ksiażek, także o Jimim, Charles Shaar Murray w swojej pracy "Crosstown Traffic" (nawiązującej tytułem do jednej z późniejszych piosenek Hendrixa), jest najprawdopodobniej błędna. Wziąwszy pod uwagę, także w tej książce cytowane wspomnienia Leona i Ala Hendrixów, a także to, że w 1956 roku Lucille pozbawiona była przez sąd opieki nad synem, wątpię w tamte słowa czarnego muzyka, zaś skłonny jestem przypuszczać, że obaj - czyli Jimi Hendrix i Eddiego Kirkland spotkali się po raz pierwszy, w trakcie którejś z tras koncertowych tego pierwszego na Południu, być może właśnie wtedy, wiosną 1963 roku, albo na innej odsłonie "flaczkowej trasy", o której w tej książce opowiem nieco później. Zresztą, jak twierdziło wiele osób pamiętających Jimiego z tamtych lat, na podstawie jego wyglądu, pochodzący z Jamajki współpracownik sławnego Johna Lee Hookera, Eddie Kirkland mógł przypuszczać, że gitarzysta z Seattle, jest dużo młodszy, niż ma to wpisane w metryce. ...Jimiemu - wspominał Billy Cox - nikt wtedy nie dawał dwudziestu lat, a jedynie piętnaście, może szesnaście... Jak było naprawdę z Hendrixem i Kirklandem, trudno dziś wyjaśnić, ten drugi zginął niestety w wypadku samochodowym w 2011 roku na Florydzie i jego opowieści nie udało się potwierdzić. Jimi opowiadał - Na Południu są czarne kluby, gdzie można trafić na jakiegoś przymierającego głodem kolesia – i będzie to najlepszy gitarzysta, jakiego w życiu słyszałeś, a nie wiesz nawet, jak się nazywa...
            Tamta trasa koncertowa prowadzi w marcu 1963 roku czterysta mil na południe od Nashville do Biloxi w Mississippi na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej, między Nowym Orleanem i Mobile oraz do miasta Columbia w Południowej Karolinie, skąd Jimi wysyła kartkę do Seattle - Drogi tato, piszę tylko kilka słów, żeby dać ci znać - jestem w Columbiii.  Drogi tato, chciałem ci tylko donieść, że dotarłem do Karoliny Południowej. Pozdrów wszystkich ode mnie. Jimmy...
            Na tej krótkiej trasie Hendrix cały czas jest pod wrażeniem tego, co zobaczył w Vancouver u Guitar Shorty'ego, opowiadał później - Jeden koleżka namawiał mnie, żebym grał z gitarą za głową, bo na scenie nigdy się za bardzo nie ruszałem. Odpowiedziałem mu: ‘Stary, kto robi takie głupie rzeczy?’ Ale potem, całkiem niespodziewanie, człowiek zaczyna się nudzić sam ze sobą, bo tę publikę naprawdę trudno zadowolić...
            Gimnastyka z gitarą to nie jedyny element, jaki Hendrix wprowadza, zaskakując tym bluesowe gwiazdy. Tak jak robił to wcześniej w Nashville, również tu próbuje grać dźwiękiem, który budzi zdumienie. Jakkolwiek brzmienie jego gitary za bardzo się Tuckerowi nie podoba, pyta on, skąd pomysł na takie granie. ...Nie mam pojęcia, facet. Nie mam pojęcia   odpowiada Jimi - Kiedy zaczynałem grać na gitarze, mieszkałem jeszcze w Seattle, a tam nie ma zbyt wielu rasowych bluesowych wokalistów. Potem trafiłem na Południe, gdzie wszyscy grają bluesa – i to tam naprawdę wciągnęła mnie ta scena. Po prostu słuchałem, jak ludzie grają bluesa na gitarach, i to mi się podobało... Jak widać, Hendrix sam nie ma pojęcia dlaczego jego gitara brzmi inaczej, to co robi jest po prostu intuicyjne, tak jak to było u muzyków w początkach historii jazzu i bluesa. Tommy Tucker wie jednak, że Jimiego polecił Willie Dixon, z którego zdaniem każdy czarny muzyk bluesowy w Stanach się liczy.
            Tę mało znaną i opisaną przez niewielu biografów, niewiadomo zresztą, czy prawdziwą opowieść o tamtej przygodzie Hendrixa na Południu, w pewien sposób potwierdził Billy Cox - Jimi powiedział mi, że grał kilka razy ze Slimem Harpo... A pewne jest to, że w połowie marca 1963 na koniec tamtej trasy koncertowej z Tommym Tuckerem i Slimem Harpo, Jimi wraca do swej ówczesnej bazy, do Nashville.
Jeśli państwo już ten odcinek pierwszego tomu mojej książki o Jimim Hendrixie "Szaman Rocka" przeczytali, to zapraszam wieczorem od 20:00 do 22:00 na "Muzyczną Pajęczynę", moją autorską audycje w bydgoskim internetowym Radiu Kultura. W niej też będzie m.in. Jimi Hendrix, no i jeszcze paru innych doskonałych artystów. Zatem do usłyszenia.
www.radiokultura.pl

poniedziałek, 29 czerwca 2020

Ponownie w Nashville

...Gdy (Jimi) znudził się sceną w Vancouver, powrócił na Południe, na "Chitlin’ Circuit", do "The King Kasuals", którzy towarzyszyli w trasie popularnemu śpiewakowi soulowemu, Solomonowi Burke’owi...      
            Na początku 1963 roku, po wizycie w Vancouver i Chicago, Jimi wraca do Nashville, aby tu dalej doskonalić swój styl grając z każdym, kto odwiedza miasto i kto będzie chciał grać bluesa, soul i R & B. Ma tam kilku przyjaciół, wielu znajomych i sporo fanów, zwłaszcza fanek. Trzyma się razem z Billym, obdzielają się pseudonimami, Jimi jest "Woody Woodpecker", Billy'ego nazywa "Charlie Chicken". Ale Jimi chce coraz więcej, już nie wystarcza mu granie tego samego, szuka muzyków, którzy słyszą to co on i mają ambicje, grania nie tylko za i dla pieniędzy. Jimmy Church wspominał -  Bardzo często zdarzało się, że gdy grał swoją gitarową solówkę, zapominał, że jest w zespole...
            W styczniu 1963 roku, w Del Marocco ktoś robi zdjęcie zespołowi "The King Kasuals". Widnieją na nim:  Jimi Hendrix, Alphonso "Baby Boo" Young (druga gitara), Billy Cox, niezidentyfikowany perkusista (prawdopodobnie kolega z wojska) i słabo widoczny Buford Majors na saksofonie. To zdjęcie Jimi wysyła do Seattle, do ojca, pisząc na odwrocie - 'Tato, oto zdjęcie naszego zespołu o nazwie "The King Kasuals". To jest jeden z dwóch najlepszych zespołów R&B w Nashville'...
            Widział Hendrixa wtedy Larry Perigo – Ostatni raz widziałem go, jak szedł ulicą Jefferson z gitarą w ręku, a nie w futerale, za nim po chodniku ciągnął się przewód podłączony do wzmacniacza... Wspominany już wcześniej Jimmy Church dodawał – (Jimi) grał na gitarze zębami. Larry Lee grał też zębami. Grał z gitarą za plecami. Larry Lee mógł zrobić to samo. Więc nie było w tym nic nadzwyczajnego. Jimi był w porządku, ale miał problemy z uzyskaniem stałego angażu w jakimkolwiek miejscu w Nashville. Aby tak się stało, musiał znaleźć kogoś, kto grałby na gitarze rytm. I wcale nie chodzi o to, że był czarny. Owszem był leworęczny, miał trochę zniewieściały sposób poruszania się i łagodnego mówienia, uśmiechał się. Ale gdy był na scenie, zupełnie się zmieniał, kiedy machnął językiem, to podniecał dziewczyny. Okazywało się, że one lubią nie tylko facetów w stylu macho...
            Szansa na zmianę sytuacji pojawia się, kiedy popularny w okolicy zespół "The Continentials" traci swego gitarzystę, który odszedł do grupy jazzowej. Zespół jest mieszany, w jego składzie jest trzech białych muzyków i trzech czarnych. W związku z tym, grając w Nashville w klubach dla białych ma czasem sporo problemów. Rasistowska widownia wzywa bowiem policję, która doprowadza do zakończenia występu. Larry Perigo, biały saksofonista "The Continentials" zagaduje "wujka" Teddy'ego Acklena, czy nie zna jakiegoś bezrobotnego gitarzysty, który mógłby wraz z nimi grać na czterotygodniowym kontrakcie w Del Morocco.  Opowiadał potem - Właściciel klubu wspomniał gościa, który pomieszkuje w jego domach, pracuje jako czyściciel, ale gra też na gitarze. Powiedział: 'Nie wiem, czy zechce z wami popracować, ale spróbuj dopóki nie znajdziesz kogoś innego, a ja mu zapłacę'...
            Przez najbliższe cztery tygodnie Jimi gra w zespole "The Continentals", zaś w środy i czwartki w Del Morocco jako członek "The King Kasuals", akompaniuje gwiazdom zaproszonym przez Acklena. ...Jimi - jak wspominał Perigo - był najczęściej gitarzystą rytmicznym, ale czasem odgrywał swoje krótkie, szalone solówki. Był zresztą dziwny. W rozmowie z tobą, zawsze układał usta, jakby chciał gwizdnąć, a nawet, kiedy oznajmiał: 'Idę na lunch', mówił to, jakby zwierzał się z wielkiej tajemnicy. Nigdy z nami nie śpiewał z nami. Nawet nie wiedzieliśmy, że potrafi... Czasem jednak, kiedy nadchodziła pora występu, Jimi oznajmiał, że nie ma na czym grać, bo zastawił gitarę w lombardzie. I wtedy polecał swojego kumpla Larry'ego Lee, który sam przyznawał, że należał wtedy do najsłabszych gitarzystów Nashville. Larry Perigo wspominał - Kiedy zdarzyło się to pierwszy raz, powiedziałem Jimiemu: 'Zrób coś. Ten facet jest do kitu'. Jimi wziął gitarę Larry'ego, przełożył ją odwrotnie, ale struny były teraz do góry nogami. Mimo to, przez resztę wieczoru grał fantastycznie. Potem mi powiedział, że tak się nauczył, ale przekładał struny, ponieważ wtedy mógł grać to, co zaobserwował u praworęcznych gitarzystów...
            Klub Del Morocco był świetnym miejscem, lecz płacono tam niewiele, zatem Cox i Jimi rozglądali się za innymi miejscami, gdzie mogliby dorobić. Larry Perigo podał im kontakt do Joela Vradenburga, właściciela dwóch klubów The Sandpiper i Baron On był facetem, który strasznie manipulował ludźmi, zwłaszcza muzykami jacy grali u niego. Przerzucał zespoły z jednego swojego klubu do drugiego, dzięki czemu w każdym grały po dwa, ale on im za to wcale dodatkowo nie płacił.  W końcu, wszystkie kluby na Printer's Alley były jego, Vrandenburga, także i Skull’s Rainbow Room, z muzyką na żywo, lecz gdzie przede wszystkim występowały tancerki egzotyczne...


niedziela, 28 czerwca 2020

Jimi Hendrix w studiu Chess Records

W tym legendarnym miejscu w Chicago Jimi znalazł się półtora roku wcześniej niż "Stonesi". W mieście chce się zatrzymać przez kilka dni, by nabrać sił, a potem wrócić do Tennessee. Ale najważniejsze dla niego jest wtedy studio firmy płytowej Chess Records, serce i centrum miejskiego bluesa, w którym od lat nagrywają jego mistrzowie: McKinley Morganfield, znany jako Muddy Waters, Little Milton, Willie Dixon, Lafayette Leak, Howard Ashby, Al Duncan, Bo Diddley, czy Robert „Junior” Lockwood. W tamtym czasie każdego z nich można spotkać w studiu lub w jego okolicach. Kiedy Hendrix dociera do tego legendarnego studia, pyta jednego z kręcących się na korytarzu facetów, kto dziś tu nagrywa i czy może z nim pograć. …Facet spojrzał na mnie, jakbym oszalał - wspominał - więc po południu przyszedłem raz jeszcze, ale z gitarą…
            Kiedy po kilku godzinach Jimi Hendrix wraca do studia widzi tamtego faceta w kabinie reżyserskiej. To Ron Malo, inżynier dźwięku w wytwórni Chess, on także "poskładał" nagrania Stonesów, o których napisałem wyżej. Mick Jagger - On brał udział we wszystkich najważniejszych sesjach nagraniowych tej wytwórni... W przerwie w sesji, na którą trafił, Jimi wchodzi do studia z gitarą, gra na niej pasaże i linie basu, przytrzymuje i wydłuża dźwięk, uderza akordy, wszystko po to, by zwrócić na siebie uwagę. Bez rezultatu, wchodzi więc do reżyserki, a tam stoi wysoki, brzuchaty facet - Willie Dixon, jeden z filarów firmy, twórca wielu bluesowych standardów, które już poznał. Nagle otwierają się drzwi i do pomieszczenia wchodzi Muddy Waters, obrzuca spojrzeniem Jimiego i podchodzi do swoich muzyków. Rozmowy cichną jak ucięte nożem, od razu widać, kto w tym towarzystwie jest najważniejszy, kto jest liderem. Jimi wprost nie może uwierzyć - oto przed nim staje jego największy idol, od którego płyt, jako nastolatek zaczynał naukę gry na gitarze. Wprawdzie nie zwraca na niego uwagi, ale jest tak blisko, że można go dotknąć, a przede wszystkim posłuchać. Wyciągnięta zostaje butelka Chivas Regal, napój rozlewany jest do szklaneczek, a Muddy zaczyna opowieść o starych dobrych czasach i o legendarnym Robercie Johnsonie.       Nazywa go po prostu Robertem. ...Wokół urodzonego w 1911 roku w Mississippi Johnsona krąży więcej mitów, niż wokół jakiegokolwiek innego bluesmana. Opowiadano, że zyskał swój wszechstronny talent gitarzysty, piosenkarza i kompozytora w ciągu jednej nocy. Z czasem pojawiła się nawet legenda, że pewnej nocy udał się na skrzyżowanie autostrad 49 i 61 niedaleko Clarksdale, i niczym doktor Faust zawarł tam pakt z diabłem, Podobne spekulacje podsycała wczesna śmierć Johnsona, który zmarł w wieku 27 lat, najprawdopodobniej otruty przez zazdrosnego męża swojej kochanki... Keith Richards, gitarzysta wspomnianych wyżej "Stonesów" był wielkim fanem Johnsona - Jego wpływ sięgał dalej, niż sądzi wielu ludzi. Muddy należy do tych, którzy z niego czerpali najwięcej - pokazują to jego pierwsze nagrania, których intensywność przypomina Johnsona. Poprzez Muddy'ego, miał on wpływ na Chucka Berry'ego, Little Richarda i białych: Elvisa i Buddy'ego Holly. Wszyscy słuchali Muddy'ego... Alan Lomax, ceniony amerykański etnolog, na zlecenie Kongresu jeżdżący po więzieniach, wsiach i miasteczkach Południa nagrywał stare pieśni i nieznanych szerzej wykonawców, w tym wielu artystów bluesowych i folkowych. Odkrył m.in. Huddiego Ledbettera, czyli Leadbelly'ego. Kiedy do jego uszu dotarła wieść, że warto zarejestrować wspaniałego gitarzystę i śpiewaka Roberta Johnsona, ruszył nad Mississippi. I tam na jednej z plantacji trafił na pracującego tam Muddy'ego Watersa. W miejscowej grupie śpiewał jedną z pieśni Johnsona "Kind-Hearted Woman". Lomax od razu zwrócił na niego uwagę.       
            McKinley Morganfield, czyli Muddy Waters był postawnym, dobrze umięśnionym chłopakiem i miał mocny, przenikliwy głos. Grał najpierw na ustnej francuskiej harmonijce, a dopiero niedawno za dwa i pół dolara kupił sobie gitarę. Szybko nauczył się na niej grać i zaczął występować, za każdym razem zarabiając tyle samo, co za nią zapłacił. Stać go więc było na lepszy instrument, w sieci Sears  za gitarę Roebuck zapłacił już 11 dolarów. Szybko odkrył, że grając i śpiewając na ulicach Clarksville zarobi ogromne pieniądze, 30 lub nawet 40 dolarów. Obserwując mieszkającego w pobliżu Sona House'a, naśladowcy Johnsona, Muddy nauczył się gry na gitarze techniką "slide", czyli ślizgową. Odkrył też, że muzykom bluesowym z Teksasu, Alabamy, czy Georgii dużo brakuje do tych, których już poznał, z Delty Mississippi i z Luizjany. Lomax nagrał wtedy wykonującego pieśni bluesa wiejskiego Watersa i namówił go do wyjazdu na północ, do Chicago. Muddy zaczął tam jako akompaniator w małej grupie grającej w klubie Flame. Towarzyszył Sunnyland Slimowi, Eddiemu Boydowi, zagrał też z Memphisem Slimem, który jak wtedy wspominał - Był wielkim człowiekiem... Sunnyland Slim zauroczony Watersem, namówił Leonarda Chessa, aby zaprosił go do studia. Pierwsze tematy, które Muddy nagrał, wyszły spod jego ręki: “Feel Like Goin’ Home”, “Can’t Be Satisfied”, “Little Annie Mae” oraz “Gypsy Woman”. Bazując na Johnsonie i Son Housie Muddy stworzył swój własny styl, jak wspominał - Oparty rytmicznie na bębnie taktowym. To nic nadzwyczajnego, moje brzmienie to po prostu ciężkie uderzenie razem z bębnem. Pamiętam Charliego Pattona - był prawdziwym klaunem, klepał swoją gitarę, uderzał ją, wirował nią nad głową. Dorównać mógł mu jedynie Robert (Johnson), no może jeszcze Son House, kiedy był młodszy. Niektóre z moich piosenek mają tylko trzynaście taktów, ale ja nigdy ich nie liczę, zawsze gram tak jak czuję. My zawsze pracujemy nad beatem, to on najbardziej porusza ludzi. Nawet jeśli to jest smutna piosenka, musi mieć wyraźny beat. Ale beat to też dźwięk - głębokie brzmienie z mocnym rytmem. Uderzenia perkusji plus pełne melodii granie gitary i harmonijki, a także z tyłu pianina, daje wielki dźwięk. Myślę, że najlepsze bluesy wywodzą się z kościoła. Zawsze myślałem o sobie jak o pastorze, bo blues jest jak modlitwa...
                Jimi siedzi cicho, słuchając opowieści Watersa. Nie nagrał jeszcze niczego w tym studiu, ale i tak jest szczęśliwy, że tu jest. Zwłaszcza, że Muddy poświęca mu jednak trochę czasu, mówi mu na czym polega prawdziwy blues i w jaki sposób opiera się na głębokim tonie z ciężkim akcentem. Tego dnia Jimi Hendrix osiąga jeszcze jedno. Willie Dixon i inni muzycy, których spotkał w studiu, dają mu kontakt do Biloxi w stanie Mississippi, skąd pochodzi inny jego idol, kolejna legenda bluesa, Slim Harpo, twórca standardu „Scratch My Back”. Właśnie w Biloxi, około 400 mil na południe od Nashville, występują wiosną 1963 Slim Harpo i Tommy Tucker, którego nagrania „Hi-Heel Sneakers” oraz w następnym roku “Long Tall Shorty” dość niespodziewanie trafiają na listy przebojów.  

sobota, 27 czerwca 2020

Rolling Stones w studiu Chess Records


W 1964 r. sławne studio przy South Michigan Avenue 2120 w Chicago - które traktowali jak prawdziwą Mekkę, odwiedzili muzycy z brytyjskiej grupy "The Rolling Stones". Tam też dziesiątego i jedenastego czerwca tego samego roku odbyła się ich sesja nagraniowa, podczas której nagrali aż czternaście utworów. "It's All Over Now" Bobby'ego Womacka i jego grupy "The Valentions", która znajdzie się też na drodze Hendrixa; wydane przez grupę "The Rolling Stones" na singlu parę tygodni później, bardzo szybko, bo w połowie lipca stanie się nr 1 listy przebojów w Anglii. Inne utwory z tej sesji w Chicago trafią m.in. na "Five By Five" drugą w historii zespołu "EP", o której New Musical Express napisał - Jest pełna witalności, ważnych treści i pewności siebie... Będą to: "If You Need Me" (Wilsona Picketta), "Empty Heart" (Jaggera i Richardsa), "2120 South Michigan Avenue" (utwór instrumentalny), "Confessin' The Blues" (Jay'a McShanna, nagrał ją - pierwszy w 1941 roku Walter Brown, a parę lat później Chuck Berry) i "Around And Around" (piosenka Berry'ego, wersja Stonesów uważana jest za najlepszy w historii jego "cover"). Inna piosenka, repertuaru Irmy Thomas "Time Is On My Side" (Normana Meade, czyli Jerry'ego Ragovoy'a), trafi na album "12x5", "Down The Road Apiece" (podczas nagrywania, jak zanotował Bill Wyman - Do studia wszedł Chuck Berry i został dłuższą chwilę, rozmawiając z nami...) oraz wspomniane wyżej "I Can't Be Satisfied", znajdą się na amerykańskim albumie "The Rolling Stones, Now!". "Stonesi" w studiu Chess nagrali jeszcze: "Stewed And Keefed" (spółki Nanker Phelge, czyli Jaggera z Richardsem), "Look What You've Done" (Watersa), "Down In The Bottom" (Dixona), "Tell Me Baby" (Big Billa Broonzy'ego) oraz "High Heel Sneakers" (o którym poniżej).
            Sesję tak zapamiętał Bill Wyman - Byliśmy spłoszeni, gdy pojechaliśmy pierwszy raz do Chicago do Chess Studios. Wchodzimy i zastajemy Buddy’ego Guy’a i Chucka Berry’ego, Williego Dixona i mnóstwo innych. Spotkanie tych ludzi, których podziwialiśmy i dzięki którym zaczęliśmy sami grać na gitarach, było dla nas prawdziwym wstrząsem – jakby Bóg zstąpił na ziemię. Chmury się rozstąpiły i bum! – oto wchodzi Buddy Guy. Rozładowywaliśmy mikrobus, wyjmowaliśmy sprzęt, wzmacniacze, gitary, stojaki do mikrofonów, gdy podszedł do nas taki wielki czarny typ i powiada: 'Może wam pomóc?'. Odwracamy się, a to Muddy Waters. Pomaga nam wnosić gitary i całą resztę. Nie do wiary. Podziw, jakim darzyliśmy jego i jemu podobnych – jako chłopcy dalibyśmy sobie uciąć prawą rękę, żeby powiedzieć im cześć – a tu wielki Muddy Waters pomaga wnosić moją gitarę do studia. Słowo daję, wierzyć się nie chce... A tak to wspominał Keith Richards - W 1964 był w Chess Studios Muddy Waters, malując tam cholerny sufit, bo jego płyty się wtedy nie sprzedawały. Taka wizja zabija mi ćwieka - oto król bluesa, który maluje ściany. Rozmawiałem przez telefon z Bo Diddleyem i żartowaliśmy sobie trochę na temat Ameryki. Nagle on spoważniał i zaczął ze smutkiem w głosie mówić o tym, jak trudno jest czarnemu odnieść sukces w Stanach, chyba, że jest się jazzmanem... Trzeba przyznać, że ten angielski zespół, na początku opierający swój repertuar przede wszystkim na kompozycjach czarnych bluesmanów i wiele im zawdzięczający, miał spory wpływ na popularność zarówno w Europie, jak też rodzimej Ameryce wielu artystów firmy Chess. Opowiadał Muddy Waters - Kiedy zaczynałem, nazywali mój styl "muzyką czarnuchów". Ludzie nie wpuściliby czegoś takiego pod swój dach. "Beatlesi" zaczęli to zmieniać, ale tak naprawdę to dopiero "The Rolling Stones" sprawili, że muzyka taka jak moja dostąpiła możliwości akceptacji...


piątek, 26 czerwca 2020

Chicago i Chess Records - wkład imigrantów z ziem polskich w bluesa


...Kiedy podchodziłem pod Chess Studios, okazało się, że mieści się ono na piątym piętrze starego budynku z cegły, w którym panowała niesamowita atmosfera retro. Człowiek od razu czuł, że znalazł się w miejscu owianym legendą. Stylowe, daleko mu do niektórych ekskluzywnych hollywoodzkich studiów…
            Na początku 1963, w styczniu lub lutym (tu są rozbieżności między autorami biografii), Jimi opuszcza północny-zachód, dokładniej zaś Vancouver w Kanadzie i wraca w stronę Nashville. Po drodze jednak wstępuje do Chicago, miejsca gdzie w studiu firmy Chess Records, narodził się "urban", czyli miejski, elektryczny blues. Zrobili to czarni muzycy znad Mississippi, którzy przybywać zaczęli do "wietrznego miasta", jak zwano Chicago, w latach II wojny światowej, a więc w latach 40. i 50. ub. stulecia, kiedy przemysł potrzebował wielu robotników i niewykwalifikowanych pracowników do magazynów i na produkcję. Z roku na rok wzrastała więc liczba kolorowych z Południa, którzy na Północy (USA) mieli pracę, zaś po pracy, możliwości skorzystania z w miarę kulturalnego życia, które zapewnić im mogli muzycy z rodzinnych stron, wychowani na czarnym akustycznym "country", czyli wiejskim bluesie. Jedynie elektryczne, a więc głośne dźwięki miały szansę przebić się w zatłoczonych barach, czy na ruchliwej ulicy. I tak narodził się chicagowski blues. 
            Wystarczyło go tylko zarejestrować i później rozpowszechnić, najpierw w samym Chicago i okolicach, w stanie Illinois, a potem przez radio w całym kraju. Zadania podjęli się bracia Czyż, którzy swoje nazwisko zmienili na brzmiące bardziej po amerykańsku - Chess. Opowiadał urodzony w 1942 roku Marshall Chess – Mój ojciec Leonard był imigrantem z Polski. Rozumiał dobrze czarnych, pewnie dlatego, że sam nie był pewny, czy biali ludzie w nowym kraju dobrze go przyjmą, jako że był cudzoziemcem i mówił z obcym akcentem. Wraz z wujem prowadzili Chess Records. Potrafili wczuć się w muzykę czarnych, wiedzieli, czego ludzie od niej oczekują, na co są gotowi wydać pieniądze. Ojciec i wuj nie znali nut, ale doskonale wiedzieli, jak produkować płyty. Zawsze uważałem, że „brzmienie Chess” ma w sobie pewną dozę zmysłowości, jaka wyczuwało się w naszych płytach… Założyciel tej legendarnej firmy, także wtedy Jimiego Hendrixa, Leonard Chess do Ameryki wyjechał z biednej miejscowości na polskich ziemiach, gdzie nie było ani WC, ani elektryczności. ...Pierwszą toaletę zobaczył - dodawał jego syn Marshall - kiedy dopłynął statkiem do Southampton. Ojciec i jego brat przybyli do Stanów, tylko w jednym celu, aby zarobić pieniądze, kupić dom i potem samochód...
            Więcej szczegółów dotyczących rodziny Czyżów zdradziła Danuta Matysik w kwartalniku Twój Blues nr 40. Rodzina pochodziła z miejscowości Motol niedaleko Pińska, na wschodnich rubieżach ówczesnej Rzeczpospolitej, dzisiaj to już Białoruś. Oto stosowny z tej publikacji fragment - Senior rodu wyjechał w roku 1924 tropem wielu, którzy już przetarli ten szlak, by po czterech latach sprowadzić rodzinę, a w tym gronie synów Leonarda i Phila. Przeszli wszystkie etapy obowiązkowe dla emigrantów, łącznie z oględzinami lekarskimi na wyspie Ellis, mającymi na celu odsianie jednostek słabszych fizycznie i schorowanych, bo Stany, skoro już miały przyznać przybyszom to upragnione obywatelstwo, przyjmowały tylko sprawnych imigrantów. Leonard, noszący jeszcze wtedy imię Lejzor, przeszedł jako dziecko polio i jedną nogę uszkodzoną przez chorobę musiał wspomagać się protezą. Ze strachu, że go cofną z granicy, zrzucił ją w kolejce do lekarza, i od tego momentu już jej nie używał...  
            Leonard szybko nauczył się języka angielskiego, skażonego niestety slangiem dzielnicy, w której zamieszkała jego rodzina, bardzo złej dzielnicy, zamieszkałej głównie przez Afro-amerykanów. Tam czynsz był najniższy. Sytuacja finansowa miała wpływ na to, że Leo bardzo szybko zakończył szkolną edukację i zmuszony został do poszukania czegoś, co pozwoliłoby mu zarobić na życie i utrzymać rodzinę, jaką sam w 1941 roku założył. Sprzedawał więc kolejno buty, mleko, a potem alkohole w sklepie, na zakup którego pożyczył pieniądze od ojca. Potem od innego właściciela odkupił bar Macomba Lounge przy Cottage Grove 2305, na skrzyżowaniu z 39th Street. ...Na początku tata wykonywał dwie prace - pamiętał Marshall - Ponieważ lokal czynny był całą noc, wracał do domu około piątej rano. Zawsze do domu przynosił pieniądze z klubu, miał przy sobie wielki chromowany pistolet, który w klubie kładł na widocznym miejscu. Zapytałem go kiedyś: 'Dlaczego masz broń?' A on odpowiedział: 'Bo kiedy wyjmuję pieniądze z kasy, chcę, żeby wszyscy ją widzieli'...
            Bar, który odwiedzali zarówno czarni mieszkańcy szukający po ciężkiej pracy rozrywki, jak też przybyli do Chicago czarni muzycy z Południa, stał się zaczynem działalności wydawniczej i po zakupie przez Leonarda udziałów w należącej do rodziny Aronów firmie Aristocrat  przyczynił do powstania w 1950 roku wytwórni Chess. Wspólnik i brat Leonarda, Phil Chess wspominał - Nagrywaliśmy płyty i puszczaliśmy je z gramofonu ustawionego przy przystanku autobusu. Po reakcjach ludzi wiedzieliśmy, czy dobrze się ona przyjmie na rynku...
                Trochę potrwało, zanim płyty nagrywane przez braci Chessów znalazły odbiorców, bo pierwsza, przygotowana chałupniczym sposobem Andrewa Tibbsa, zupełnie przepadła.  Dopiero postawienie przez nich na kilku wybitnych muzyków: Williego Dixona i Muddy'ego Watersa zmieniły trend. Pierwszy krążek Watersa "I Can't Be Satisfied", wydany latem 1948 roku jeszcze przez firmę Aristocrat odniósł wielki sukces, rodzinny biznes rozkręcał się, czasem nie nadążano z tłoczeniem i sprzedażą płyt klientom indywidualnym, prosto z samochodu, wręcz to wtedy ograniczano. Interes przynosił coraz większe pieniądze, dzięki czemu Chess znalazła nowe miejsce przy East 21st Street 320. Tam znalazły się studia, biura, tłocznie oraz dział handlowy, pakujący i wysyłający płyty po całych Stanach.
            Najstarszy syn Marshall, po śmierci ojca w 1969 roku, wraz ze stryjem przejął jego interes płytowy. Najpierw jednak jak wspominał, musiał poznać na czym on polega - Robiłem kawę dla wszystkich, to było moje pierwsze zajęcie. Potem pakowałem płyty, które wysyłaliśmy do sklepów. Sprzątałem i zamiatałem wszędzie, w biurze i w magazynach. Poznałem ten interes od podszewki. A oni na początku traktowali mnie jak niewolnika. Chodziłem tam latem, lubiłem to miejsce. Jako mały dzieciak znałem już wszystkich artystów. Ludzie pytali mnie, co oni do mnie mówili. No cóż miałem wtedy 12, 13 lat, a oni pytali mnie przede wszystkim o seks, byli ciekawi, gdyż przybywali tu z głębokiego Południa, z Missisippi, Kentucky i Arkansas, i poznali seks, kiedy mieli po dziesięć lat. Nie ukrywam, że lubiłem moją pracę, bo nie była to firma płytowa, lecz rodzinna i artyści byli moimi przyjaciółmi... Potwierdzał to słynny muzyk Buddy Guy - Blues jest sercem popularnej muzyki, a wytwórnia Chess jest sercem bluesa...
            Chess obok Sun i Atlantic to na pewno najważniejsze firmy płytowe dla amerykańskiej muzyki. Dowodzi tego choćby spis ich najbardziej znaczących bluesowych artystów, poczynając od Muddy'ego Watersa, który swojego bluesa z plantacji w Stovall w stanie Mississippi przywiózł do Chicago i tam zdecydował się na elektryczne wzmocnienie swojej akustycznej gitary zakupionej jeszcze w Mississippi w sieci Sears. W 1955 prosto z ulicy do studia Chess Muddy wprowadził Bo Diddley'a oraz Chucka Berry'ego. Wileu uważa, że ostre, chropawe i surowe brzmienie Chicago zmieniło bluesa bardziej niż delikatne i gładkie brzmienie B.B. Kinga. Odkryli je i na nim się opierali Brytyjczycy i "zawożąc" to brzmienie "Chicago" do Ameryki, paradoksalnie spopularyzowali je wśród białych mieszkańców Ameryki, którzy początkowo mówili - Jaka fajna jest ta energetyczna i ekscytująca, przepełniona erotyzmem muzyka brytyjskich zespołów...

czwartek, 25 czerwca 2020

Tommy Chong i Guitar Shorty

Zanim (jeśli w ogóle?) doszło do opisanych tu wydarzeń, a więc na początku lat 60. XX wieku, zanim Bobby Taylor i Tommy Chong założyli zespół "Taylors" oraz otworzyli własny klub, najbardziej popularną grupą w Vancouver była "Little Daddy & The Bachelors". Ich lider otworzył klub Blues Palace, do którego sprowadził na pierwszy w Kanadzie występ rewię Ike'a i Tiny Turnerów. Przepełnione bluesem i funky brzmienie grupy "Małego tatuśka" oraz dynamiczne sceniczne występy wzbogacone elementami komicznymi cieszyły się sporym uznaniem młodzieży. Zespół nagrał jedynego singla z popularną piosenką Chucka Berry'ego "Too Much Monkey Business" oraz własnym instrumentalnym tematem "Junior's Jerk", w którym na gitarze popisywał się Tommy Chong. Obok niego w tym zespole grali: Wes Henderson (gb), Floyd Sneed (dr) oraz Bernie Sneed (key). Zespół jednak zmienił nazwę na “Four Niggers and a Chink” (Czterech Murzynów i Chińczyk), ale z uwagi na to, że nikt nie chciał zatrudnić grupy o takiej nazwie, kilka tygodni później pojawią się jako “Four Colored Fellows and An Oriental Lad” (Czterech Kolorowych Kumpli i Jeden Orientalny Gość). Spotkały ich wtedy restrykcje ze strony kanadyjskiego oddziału NAACP (National Association for the Advancement of Colored People - istniejąca od 1909 roku w Baltimore w USA organizacja działająca na rzecz praw ludności kolorowej), więc nazwali się w skrócie “Four N’s and C”, a historię tej grupy w miejscowej gazecie Vancouver Sun opisał Jack Wasserman, po nim zaś zrobił to Steven Roby dodając, że - Teraz wszyscy byli nareszcie zadowoleni, może z wyjątkiem zespołu, który szybko się rozpadł...     
            Wszystko się jednak dobrze skończyło, przynajmniej dla Tommy'ego Chonga, który najpierw, wraz z Wesem Hendersonem, trafił do grupy "Bobby Taylor & The Vancouvers", którą w 1965 roku Berry'emu Gordy Jr. szefowi firmy Motown zarekomendowały dwie dziewczyny z grupy "The Supremes: Mary Wilson i Florence Ballard. "Bobby Taylor & The Vancouvers" nagrał w Detroit kilka singli. Producentem trzeciego i ostatniego "Malinda" został sławny wtedy  muzyk Smokey Robinson. Potem Tommy Chong podejmie współpracę z Richardem "Cheech" Marinem w grupie "City Light" i przeniesie się do Los Angeles, gdzie wychwalając zalety narkotyków, zostanie połową rockowo-komediowego duetu "Cheech & Chong". Zaś Johnny Sneed, po przeprowadzce do Los Angeles zostanie perkusistą grupy "Three Dog Night".
            Koledzy Tommy'ego Chonga oprócz tego, że grają wtedy w Dante's Inferno, zarabiają dodatkowo w Vancouver, w drugim miejscu, znanym jako Smilin' Buddha. Dodawał Colin Hartridge - Tam w latach 70. będą występowały grupy punkowe, zaś dekadę wcześniej, gdy klub nazywa się Smilin' Buddha Supper Club, grały zespoły R&B. Menedżerem klubu był wówczas pan Laxman, który zapamiętał, że także tutaj grał, choć bardzo krótko, Jimi Hendrix - Wyrzuciłem go, bo był zbyt głośny i klienci w popłochu uciekali z baru...
            W tamtym 1962 roku w Vancouver, jak zanotował Keith Shadwick, przebywał też jeden z idoli Jimiego Hendrixa, Guitar Shorty. Przyjechał na północ z Los Angeles, po rozwiązaniu zespołu Sama Cooke'a, w którym wtedy grał.
            Pod koniec lat 50. ub. stulecia, Shorty był członkiem big bandu Ray'a Charlesa wraz z Guitar Slimem, innym mistrzem gitarowego grania, od którego każdego wieczoru uczył się niesamowitego scenicznego popisu, o czym tak opowiadał - Na koniec swego przedstawienia Guitar Slim z gitarą wspinał się na plecy swego pomocnika, który wchodził z nim w tłum, a Slim cały czas grał trzymając gitarę za głową. Kiedy wracał w stronę sceny, zeskakiwał z ramion pomocnika i odchodził tak samo, jak przyszedł... Nie trzeba chyba dodawać, że ten dziki, zadziwiający występ Guitar Slima cieszył się wielkim zainteresowaniem publiczności. Krytyk muzyczny Joe Cushley dodawał - Guitar Slim to był wielki showman. Nosił czerwone garnitury. Farbował włosy na czerwono. Używał trzydziestometrowego kabla. Podobno kiedyś wyszedł z klubu, wsiadł do autobusu i cały czas grał... Więc któregoś dnia, Shorty postanowił skorzystać z doświadczeń kolegi - Poczułem się tak dobrze, że powiedziałem, iż jeśli chce to zrobić, to ja mogę zrobić koziołki. Wziąłem swój pokaz od niego, ale go polepszyłem... Podziwiany przez Hendrixa Guitar Shorty nagrał pierwszego singla w 1957 roku dla firmy Cobra, a dwa lata później trzy następne dla Pull w Los Angeles, ale dopiero w 1962 stanął na czele własnego zespołu, z którym wtedy występował w Vancouver, w klubie New Delhi. Zapewne właśnie tam Jimi, jak twierdzi jego kuzynka Marsha, oglądał te występy. Mało prawdopodobne była bowiem możliwość, że Guitar Shorty'ego Jimi oglądał, kiedy był w wojsku.
            Pracę z muzykami w Vancouver Jimi kończy koncertem w Dante's Inferno, potem rusza na Południe USA, żeby znaleźć to "błoto", o którym opowiadał mu w Nashville Johnny Jones. 
            Hendrix opowie później – Wiosną 1963 roku opuściłem Nashville. Najpierw grałem w Vancouver, a potem wyruszyłem w trasę z jednym z najbardziej znaczących wykonawców w historii rock-and-rolla… Jak widać, również Jimi niedokładnie zapamiętał, gdzie i kiedy występował. Zanim bowiem uda się w trasę z jednym z najbardziej znaczących wykonawców rock'n'rollowych, miał na myśli na pewno Little Richarda, w drodze powrotnej do Nashville wstąpi do Chicago, jak to po przejrzeniu wielu dokumentów, przeprowadzeniu wywiadów, dokonaniu potrzebnej analizy i zastosowaniu metody prawdopodobnych przypuszczeń, ustali Steven Roby. 


środa, 24 czerwca 2020

Vancouver


..Jimi nie wrócił do domu do Seattle i nie pojechał do Vancouver, jak można znaleźć w kilku książkach. Napisał do mnie tłumacząc, że w różnych miejscach napotkał wielu muzyków  i zamierza podążać swoją muzyczną drogą. Odpisałem mu: 'Nic nie dzieje się tu w Seattle w świecie muzyki. Jeśli wrócisz tu, będziesz po prostu siedzieć bezczynnie. Zawsze jest tu dla ciebie dom, ale rozumiem twoją sytuację. Chcesz iść swoją drogą i coś poznać.' To właśnie tak było... Wbrew temu, co stwierdził Al Hendrix, jego syn Jimi pod koniec grudnia 1962 roku zdecydował się na zerwanie ze sceną muzyczną w Nashville i w środku zimy przejechał ponad dwa tysiące mil na północny zachód do Vancouver - Byłem już zmęczony ciągłym graniem i brakiem perspektyw... Zmarznięty i głodny trafia do babci Nory i cioci Pat, gdzie najpierw chce odpocząć, ale myśli także, aby choć za kilka dni wsiąść na prom i odwiedzić ojca i brata w Seattle, choć nie jest o tym do końca o tym przekonany. Dwie telefoniczne rozmowy z ojcem, jakie odbył, nie były bowiem zbytnio przyjemne. Al już wcześniej nie był zainteresowany jego wizytą, nie zachęcał go także do muzycznej kariery, raczej sugerował, aby pozostał za wszelką cenę w wojsku. Jimi opowiadał - Przez to czułem się jak nieudacznik... Była też jeszcze jedna sprawa, mianowicie o jego przyjeździe do Seattle mogłaby się dowiedzieć Betty Jean. Mimo kilkumiesięcznej rozłąki i ostatecznego z jej strony zerwania, odesłała mu przecież pierścionek zaręczynowy, boi się spojrzeć jej w twarz. Leon również długo nie wiedział, że - Pod koniec 1962 roku zrobił sobie przerwę od koncertowania z "The King Kasuals" i autobusem pojechał aż do Vancouver, na jakiś czas zatrzymując się u babci Nory. Mimo, że dzieliło nas zaledwie parę godzin jazdy, nie wybrał się na południe, by odwiedzić mnie i tatę w Seattle. Brat pozostał w Kanadzie aż do początków 1963, załapując się na występy w składzie "Bobby Taylor & The Vancouvers"...
            Taylora, Hendrix spotkał w klubie i okazało się, że może tutaj pograć i trochę zarobić. Bobby z Tommym Chongiem był współwłaścicielem klubu Dante's Inferno, który co wieczór wypełniali kanadyjscy miłośnicy twista. Klub ten znajdował się w oryginalnie wyglądającym budynku w pobliżu skrzyżowania ulic Burrard i Davies. W tym miejscu od zawsze mieściły się kluby, pod koniec lat 60. XX wieku będzie to klub nazwany Retinal Circus, z psychodeliczną salą balową, w której wystąpią takie sławne wtedy zespoły jak: "The Doors" i "Canned Heat" oraz "Country Joe & The Fish" oraz "The Daily Fish'. Później znajdzie się tam klub o nazwie Celebrities.  
            W 1962 roku gospodarzem muzycznym klubu Dante's Inferno był wielorasowy zespół "The Vancouvers", złożony z białych, czarnych i żółtych muzyków. Terry Johnson wspominał - Grali w stylu Motown, w ich brzmieniu słychać było także elementy rocka surferskiego... Zespół grał wtedy z niespotykaną w mieście energią, starannie zaaranżowane aktualne przeboje, często nawet są one lepiej wykonane aniżeli przez oryginalnych artystów. Bo też miał w składzie bardzo dobrych muzyków, oprócz Taylora, byli to: Wes Henderson, gitarzysta Eddie Patterson, organista Robbie King oraz perkusista (nieco później) - Ted Lewis (czyli Duris Maxwell). Zwłaszcza zaskakująco brzmiał falset wokalisty z pochodzenia Chińczyka Tommy'ego Chonga, z uczuciem i przekonująco śpiewającego muzykę soulową. Opowie o tym także Hendrix - Grałem przez chwilę w R&B grupie "Bobby Taylor & The Vancouvers" Przychodziły do nas najładniejsze białe dziewczyny... O północy, kiedy w Vancouver zamykano wszystkie placówki, zespół przechodził wraz z częścią fanów na piętro, gdzie mieścił się prywatny klub nazywany The Elegant Parlor i tam zabawa trwała niemal do rana. Zespół zaś ceni przede wszystkim lokalna biała publiczność. Jimi gra z nim na gitarze rytmicznej w dni robocze, a w weekendy pracuje w innym miejscu, w Black and Tan Club. Mieszka u babci Nory i rodziny, a dla niego to idealne wprost rozwiązanie. W klubach gra wyluzowany, a największe wrażenie na Taylorze wywiera jego psychiczna siła. Jimi choć nie umie śpiewać, mówi mu, że bardzo mu się podoba śpiew muzyków stylu calypso.
            Tommy Chong opowiadał - Jimi przychodził i od czasu do czasu z nami siadał na scenie. Kilka lat później mieliśmy przebój wydany przez Motown “Does Your Mama Know About Me” (Gordy 7069) (w magazynie Billboard 29 miejsce 18 maja 1968) i graliśmy w Anglii. On wtedy wyłonił się z tłumu, który wypełniał klub. Włosy miał rozwichrzone i wyglądał jak paw, podszedł i powiedział: 'Hej, jak się masz? Nie pamiętasz mnie?' Spytałem: 'Co masz na myśli?' On odparł: 'Kiedyś grałem z zespołem w Vancouver'. Powiedziałem: 'Wow, a teraz jesteś Hendrixem. Daj mi trochę pieniędzy!'. Jimi tej nocy dosiadł się do nas i grał na basie. To było coś wspaniałego... W innym wywiadzie udzielonym Aaronowi Kayce z pisma Harp Magazine Tommy Chong stwierdził jednak, że informacje, które opowiadał jego były kolega z Vancouver Bobby Taylor, iż grał z nimi przez krótki czas to, po prostu - Imaginacje...


wtorek, 23 czerwca 2020

Pierwsza (podobno) sesja nagraniowa Jimiego Hendrixa w Nashville - listopad 1962 r.

Niektórzy biografowie podają, że w tym samym miesiącu, czyli w listopadzie 1962 roku Jimi bierze udział w pierwszej w swoim życiu profesjonalnej sesji nagraniowej. Jednak tak jak Steven Roby i Brad Schreiber uważam jednak, że dojdzie do niej kilka miesięcy później, więc jej (dokładniej ich, bo będą cztery).
            We wczesnych nagraniach, czy występach scenicznych Jimi Hendrix uważany był za dzikiego faceta, choć bardzo utalentowanego. Z tamtej sesji nagraniowej wyciągnie jednak stosowne wnioski, kiedy później będzie uczyć młodego gitarzystę Velverta Turnera, zwróci mu uwagę, że najważniejsza jest umiejętność grania akordów. Turner wspominał jego słowa - Każdy kładzie duży nacisk na solówkę, ale najważniejsze są akordy. Bo wtedy spokojnie możesz malować kolory i zagrać znakomite solo. Akordy są najważniejsze. Przez połowę życia grałem w różnych zespołach tylko akordy...
            W tamtym czasie Billy Cox, niestety bez Hendrixa, weźmie udział w telewizyjnym programie „The!!! Beat”, jak stwierdził "Hoss" Allen – Pierwszym programie dla „czarnych” w Nashville… Trzeba tu dodać, że wspomniany już wcześniej Hoss Allen był pierwszym, który poznał się na Johnnym Jonesie i w latach 1962 i 1963 wyprodukował jego dwa pierwsze single, które nagrał z "Imperial Seven". Były to: w 1962 r. dla firmy Athens "Soft Shoe"/"Midnight Tom", w rok później dla Hermitage Records, z Billy'm Coxem na basie - "Really" (Parts 1 & 2).
            O barwnej karierze zespołu "The King Kasuals", który działać będzie aż do 1968 roku w różnych składach, "Hoss" Allen opowiadał mnóstwo anegdot, w tym także tę o pierwszej sesji Jimiego Hendrixa, sesji, która jak pamiętał zaczęła się o w listopadzie 1962. Niektórzy biografowie uważają, że stało się to rok później, dlatego, że Allen nie pracował dla WLAC między 1960, a sierpniem 1963 roku, a w tym czasie zatrudniony był w firmie Chess Records. Poza tym, jak wspominał Wes Smith - Allen był niewiarygodny, mocno wtedy pił, a jego działanie było mocno podkoloryzowane... Allen wspominał, że tamta sesja zaczęła się o pierwszej w nocy i trwała aż do późnych nocnych godzin. Niestety dokładna data tej sesji nie jest dziś do ustalenia, pewnie dlatego, że zakończyła się wykasowaniem gry Hendrixa. Jak napisał Keith Shadwick - Warto rozważyć, czy sesja nie odbyła się późną jesienią 1963 roku i czy nie wtedy Frank Howard nagrał singla z piosenkami "I'm So Glad" i "I'm Sorry For You", zapisana jako sesja Billy'ego Coxa dla King Records... Obie, podpisane jako kompozycje Coxa, wydane zostaną dużo później w Nowym Jorku. Ta firma King Records z Cincinatti, dla której wtedy nagrywał Frank Howard z Billym Coxem, należała do Syda Nathana, który miał także spore sukcesy jako wydawca płyt artystów country & western i rhythm & bluesowych (wydawane później zarówno przez King jak i Federal). Byli to: James Brown, "Hank Ballard & The Midnighters", Little Willie John oraz Freddie King. Płyty rozprowadzano głównie w Nashville, gdzie mieściła się centrala King Records.
            Niezależnie jednak, czy pierwsza zawodowa sesja Jimiego Hendrixa odbyła się w listopadzie 1962 roku (jak twierdzą Johnny Black oraz Tony Brown, czy też dziewięć miesięcy później, w sierpniu 1963), w połowie listopada 1962 przy Del Morocco powstaje nowy skład „The King Kasuals”, który gra w tygodniu tam wszędzie, gdzie tylko znajdzie miejsce, zaś w weekendy oczywiście pracuje w klubie Del. W tej nowej "odsłonie" zespołu są: Harry Batchelor (voc), Billy Cox (gb), Jimi Hendrix (g), Buford Majors (sax), Alphonso „Baby Boo” Young (g) oraz Harold Nesbit (dr). (Roby) …Jimi nie chciał śpiewać, a ze mnie, gdy to robiłem wszyscy się śmiali, zaangażowaliśmy więc Harry’ego Batchelora – opowiadał Billy Cox - Mieliśmy w składzie dwie gitary, bas, perkusję i saksofon... W wydanej w 2012 roku książce "A Brother's Story" (w Polsce ukazała się pod tytułem "Oczami brata"), Leon Hendrix opowie, że Jimi od czasu do czasu dzwonił do niego i śpiewał mu swoje piosenki przez telefon. Najprawdopodobniej było to jednak wtedy, gdy brat stał się już profesjonalistą. Jimi zresztą nie miał słodkiego, silnego szerokiego głosu wokalistów gospel, którzy najczęściej śpiewali wtedy w zespołach bluesowych, czy R&B, a inni muzycy woleli nie wydawać głosu. Johnny Jones opowiadał - Nigdy nie słyszałem, jak śpiewał. Jednak raz, kiedy usłyszałeś jak śpiewa, to od razu wiedziałeś, dlaczego nie był piosenkarzem...
            We wtorek 27 listopada 1962 roku Jimi wraz z Billym Coxem obchodzi swoje dwudzieste urodziny. Niestety, nie ma zbyt wielu powodów do radości. Pieniądze, które otrzymuje z grania ledwo starczają na przeżycie, do tego dochodzą problemy, które na Południu dotykają szczególnie kolorową społeczność Ameryki. Jakie? W gazecie Nashville Tennessean trzeciego grudnia 1962 ukazuje się artykuł, że różne organizacje urządzają protesty przeciwko segregacji rasowej. Jimi sarkastycznie opowiadał – W każdą niedzielę po południu jechaliśmy do śródmieścia, żeby obejrzeć sobie zamieszki na tle rasowym. Dzwoniło się do znajomych i mówiło: ‘Przyjdźcie wieczorem, będziemy na was krzyczeć’. Zabieraliśmy koszyk piknikowy, bo w restauracjach nie chcieli nas obsługiwać. Jedna grupa stawała po jednej stronie ulicy, a reszta – po drugiej. Rzucali wyzwiskami, obrażali matki swoich przeciwników. Czasem ktoś kogoś dźgnął nożem. Trwało to kilka godzin, a potem wszyscy przenosiliśmy się do jakiegoś klubu, żeby się nawalić. Czasami, kiedy w niedzielę leciał jakiś dobry film, nie było żadnych zamieszek...
            Jeden z protestów odbywa się wtedy w restauracji Herschela Tic Toc na Church Street, gdzie dyskryminowani są czarni klienci. …Nie będziemy obsługiwać czarnuchów 85 – wrzeszczy jeden z restauratorów zidentyfikowany jako „Johnny Rebel”, a po chwili sięga po gaśnicę, kierując ją w stronę demonstrantów, których policja aresztuje za nielegalną demonstrację. Zwolniono ich niebawem za kaucją, wynosząca po pięć dolarów od osoby. Im więcej jednak protestowała murzyńska społeczność, tym brutalniej wkraczała policja. Zniesmaczeni tym Jimi i Billy ignorowali tabliczki z napisem "Tylko dla białych" i któregoś dnia obu aresztowano. Billy Cox wspominał - Wtedy to była poważna sprawa. Kiedy Jimi znalazł się w Nashville, siadaliśmy tam, gdzie chcieliśmy i nikt nam nie wciskał kitu... Na szczęście dla obu, sprawę załatwia "wujaszek" Teddy Acklen, Murzyn o bardzo jasnej karnacji, który współpracuje z władzami i ma bardzo dobre stosunki z oficjelami. Dzięki jego interwencji zarzuty wobec Jimiego i Billy'ego zostają oddalone, muszą tylko zapłacić grzywnę. ...Napisał mi, że właściciel potrąci kaucję z ich zarobku - wspominał list od syna Al Hendrix, bo Jimi po opuszczeniu więzienia napisał - Nie myślałem, o tym co robię. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zrobię niczego złego... Ojciec rozumie jednak syna, gdyż sam ma takie jak on poglądy i doskonale pamięta, co spotkało go, kiedy w 1942 roku jechał do bazy wojskowej na Południu, zatem odpisał Jimiemu - 'Powstań i walcz o swoje prawa'... 
            23 i 24 grudnia 1962 roku przez dwa wieczory przed Bożym Narodzeniem „The King Kasuals” występuje w klubie Del Morocco, w składzie: Jimi, "Baby Boo" Young (g), Billy Cox (gb), Buford Majors (sax), Raymond Belts (taniec) oraz niezidentyfikowany perkusista. Belts jest również konferansjerem. Jak wspominał Cox – Graliśmy wtedy głównie „covery”: „Blue Suede Shoes”, „Green Onions”, „Let The Good Times Roll”, “Poison Ivy”, “Hey Bo Diddley”, "Tutti Frutti”, “Stand By Me”, “Twist And Shout”, “I’m A Man” czy “What’d I Say”... Takie były czasy, jak dodawał Earl Gaines - Wszyscy grali w klubach piosenki Fatsa Domino, Little Richarda, B.B. Kinga - wszyscy...
            „The King Kasuals” gra też całe serie koncertów w klubach muzycznych kilkaset mil od Nashville. Przede wszystkim jednak Jimi z Billy’m i kolegami z grupy grają w „Del Morocco” w lokalach przeznaczonych dla kolorowej społeczności. Niestety, chociaż zespół ma stały angaż w klubie Del Morocco i grają w nim zupełnie dobrzy muzycy, dni tej grupy są już policzone, a kiedy okazuje się, że nie osiągną tutaj niczego więcej, Jimi poddaje się, pożycza pieniądze i jedzie do Vancouver do babci Nory.
            Leon Hendrix uzupełniał – Brat grywał z zespołem "The King Kasuals" wzdłuż chitlin’ circuit, napotykając po drodze takie legendy gitary jak B.B. King czy Albert King. Mimo to sytuacja nie należała do łatwych. Z przesłanych od czasu do czasu kartek wyczytałem między słowami, że dobra passa dobiegła końca i teraz głównie walczy o przetrwanie...


poniedziałek, 22 czerwca 2020

Dzisiaj o pierwszym gitarowym pojedynku Jimiego Hendrixa

Jesienią 1962 roku w klubie Del Morocco Jimi poznaje Lawrence'a H. Lee Juniora z Memphis, który wspominał tamten czas - Byłem najgorszym gitarzystą w Nashville i szukałem kogoś mojej "klasy", z kim mógłbym porozmawiać... Larry Lee, młodszy od Hendrixa o kilka miesięcy (urodził się 7 marca 1943), choć nie był dotąd członkiem żadnego zespołu, miał już na swoim koncie sesję w studiu, zagrał, jak dodał  - Na gitarze dla Earla Gainesa w jego "24 Hours A Day"... O spotkaniu z Hendrixem tak Larry Lee opowiadał - Wtedy Jimi grał na gitarze marki Kay (albo Danelectro). Kiedy spotkałem go następnym razem, kilka dni późnej, zmienił już gitarę na nową Epiphone i wzmacniacz Silvertone. A kiedy wróciłem do klubu po kilku dniach nie mogłem uwierzyć, że to był ten sam gość, którego wcześniej widziałam i powiedziałem: 'Wow, oszukał mnie!' Okazało się, że naprawdę umie grać...
            Co do tej drugiej gitary w biografiach Hendrixa znaleźć można dwie wersje. Jego najbliższy wtedy kolega Billy Cox pamiętał, że rzeczywiście Jimi zmienił instrument. Czy stało się to w Clarksville we wrześniu, jak twierdzą niektórzy biografowie, czy dopiero w Nashville, trudno to ustalić. Oto co mówił Cox - Miał gitarę, którą pomalował na czerwono i napisał na niej "Betty Jean". Kiedy mieliśmy trochę pieniędzy, podżyrowałem mu zakup nowej gitary Epiphone... Model Ibanez (?) Wiltshire SB432 kupili obaj w sklepie Collinsa w Clarksville, a do tego pasek i futerał, łącznie za 95 dolarów i 87 centów. Jimi zgodził się na spłatę po dziesięć dolarów tygodniowo. Tony Brown podaje jednak, że we wtorek 13 listopada 1962 Hendrix zwróci gitarę do sklepu w Clarksville, gdyż nie jest w stanie spłacać rat i że właśnie wieczorem tego samego dnia, pozna Larry'ego Lee, który za kilka lat znajdzie się w składzie grupy „Gypsy Sun And Rainbows” (Patrz Tom 2). Właśnie wtedy Larry Lee, którego zna już większość muzyków R&B sceny Nashville, podchodzi do Jimiego i przedstawia się - Byłem bardziej pod wrażeniem Jimiego, niż Johnny'ego. Oni obawiali się nawet mówić o Jimim, uważali, że 'On jest szalony', ale właśnie ja zobaczyłem coś w nim. Miał dźwięk, który był bardziej płynny, niż Johnny'ego, poza tym grał bardziej naturalnie, bardziej w tym siedział. Było w tym więcej nerwu, widziałem, jak grał w stodole, w czyjejś kuchni, nigdy nie przestawał grać. Jego umysł był tylko na to nastawiony...
            Jeszcze wtedy Hendrix nie był uważany za najlepszego gitarzystę R&B w mieście. Tym mianem określano wspomnianego już gitarzystę z "The Imperials" Johnny'ego Jonesa, chociaż Larry Lee uważa, że ludzie się mylili, a ponieważ od pewnego czasu sam podziwia duże umiejętności Jimiego, więc proponuje mu pojedynek gitarowy ze znanym już mu Jonesem. Lider "The Imperials" działa wtedy zawodowo już od dziesięciu lat i, jak wielu uważa, jest technicznie doskonały, i sam o sobie wówczas mówił - Moja gitara już gadała, a kiedy gitara gada, to jakbyś pisał list, wystarczy wstawić znaki przestankowe... Johnny Jones imponująco prezentuje się także fizycznie, ma ponad 180 cm, do tego mocny chropowaty głos, więc już na starcie sprawia wrażenie, że nikt nie jest w stanie go pokonać. Zwłaszcza ktoś dużo niższy, chudszy o łagodnym i cichym głosie jak Jimi. Jednak Larry Lee stara się, aby wszyscy dowiedzieli się o nawiązującym do tradycji na Południu bitew zespołów, czy bokserów, pojedynku, jak go nazwano "łowców głów". Przed wyjściem na scenę Club Bar Larry idzie do Johnny'ego i mówi mu - Dorwiemy cię staruszku, więc staraj się... Tak o tym opowiadał sam Johnny Jones – Przyszedł do mnie jednego wieczoru w czasie przerwy. Siedziałem w barze ciesząc się z drugiego drinka. Larry Lee wszedł w drzwi klubu, pchał mały wzmacniacz Jimiego. Oni grali wtedy w dwóch klubach. Jimi trzymał  gitarę na ramieniu, Larry powiedział: 'On dziś wieczorem przyjdzie do ciebie, Johnny Jones'. Spojrzałem w górę. Jimi stał tuż za nim, z głową spuszczoną dół, nie mówiąc ani słowa...
            Tamtego wieczoru występy w klubie zapowiada Red McMillan. Ogłasza: 'Panie i panowie, teraz będziemy mieć bitwę na gitary, stoczą ją Johnny Jones i Jimi Hendrix'. Pojedynek się rozpoczyna. Jimi pożyczył gitarę od George'a Yatesa, którą podłącza do małego koncertowego wzmacniacza Fender Reverb i czeka na swojego przeciwnika. Jones dysponuje podwójnym wzmacniaczem Showman z dwoma piętnastocalowymi głośnikami JBL, z których wydobywa się mocny, szerokopasmowy dźwięk. Grę obydwu można ocenić bardzo wysoko, solówki są przemyślane i naprawdę robią wrażenie. Jednak kiedy zaczęła się rozgrywka Jimi zrozumiał, że z kretesem przegra. Jego wzmacniacz jest dużo słabszy, w jego grze nadal brak głębokiego, perfekcyjnego brzmienia Jonesa. W porównaniu z gitarą Jimiego, instrument Johnny'ego brzmi bowiem jaśniej i przede wszystkim dużo głośniej, więc on dostaje dużo więcej oklasków. Długie palce i przede wszystkim, będąca efektem długich ćwiczeń doskonała znajomość gitary, jak napisał Charles Cross - Nadały grze Jimiego lekkości gry wirtuoza, ale wciąż brakowało mu charakterystycznego, indywidualnego brzmienia, które cechowałoby wielkiego artystę... Publiczność zresztą śmieje się, gdy Jimi naśladuje jednego ze swoich mistrzów bluesa i jego delikatne zagrania. Jimi przyzna, że to właśnie ta - Publiczność była najtrudniejszą, z jaką przyszło mu się zmierzyć... Wiadomo już kto jest zwycięzcą pojedynku, zatem po jego zakończeniu Lee podchodzi do Hendrixa i mówi z wściekłością - 'Co się stało? Pozwoliłeś, żeby skopano tobie tyłek?'... Jimi przyznaje - Chciałem wydobyć brzmienie gitarowe B.B. Kinga i mój eksperyment się nie powiódł, niestety. Do diabła z B.B. Kingiem. Chodź tutaj - mówi Lee, i szybko opuszcza klub Baron. Tak więc Johnny Jones pozostał królem, więc opowiadał - Przyszedł jak rewolwerowiec, szukając zaczepki, ale to on został zastrzelony... Jednak gdy Jones spotyka Jimiego w następny wieczór, zapewnia go, że nie poszło mu aż tak źle - tak się stało tylko dlatego, że byłem głośniejszy - dodaje. Hendrix wyciągnie z tego pojedynku kolejny wniosek na przyszłość - musi tak głośno grać, żeby nikt nie mógł go zagłuszyć. Będzie robił to podczas tras z innymi R&B, soulowymi i rock'n'rollowymi wykonawcami na "Chitlin' Circuit", w Nowym Jorku, a potem w Londynie i wszędzie gdzie tylko zagra.
            Frank Howard wspomni, że – Większość publiczności nie była jeszcze przygotowana na indywidualny styl Jimiego. Wtedy wszyscy grali prostego R&B i raziło ich, kiedy do ich ulubionych kawałków wtrącał te swoje dziwne dźwięki. Kiedy grał wysoką nutę patrzyli na niego i mówili: 'Musisz pozostać  w tym co trzeba' (groove). Ludzie z widowni rzucali w niego lodem (z drinków) i plasterkami cytryny... Howard nieraz widział Jimiego jak w "skandaliczny" wręcz sposób przerabiał znany utwór - Odwracał gitarę i wywoływał "feedback" (sprzężenie). Graliśmy normalnie takie utwory jak "Shout", a on dokładał do tego przeraźliwie wysokie, zgrzytliwe dźwięki. Robiło się tak źle, że powiedziałem szefowi klubu, wujkowi Teddy'emu, aby przekazał Jimiemu, że wolno mu tak robić tylko w czasie jego solowych występów, a nie z nami...