niedziela, 28 czerwca 2020

Jimi Hendrix w studiu Chess Records

W tym legendarnym miejscu w Chicago Jimi znalazł się półtora roku wcześniej niż "Stonesi". W mieście chce się zatrzymać przez kilka dni, by nabrać sił, a potem wrócić do Tennessee. Ale najważniejsze dla niego jest wtedy studio firmy płytowej Chess Records, serce i centrum miejskiego bluesa, w którym od lat nagrywają jego mistrzowie: McKinley Morganfield, znany jako Muddy Waters, Little Milton, Willie Dixon, Lafayette Leak, Howard Ashby, Al Duncan, Bo Diddley, czy Robert „Junior” Lockwood. W tamtym czasie każdego z nich można spotkać w studiu lub w jego okolicach. Kiedy Hendrix dociera do tego legendarnego studia, pyta jednego z kręcących się na korytarzu facetów, kto dziś tu nagrywa i czy może z nim pograć. …Facet spojrzał na mnie, jakbym oszalał - wspominał - więc po południu przyszedłem raz jeszcze, ale z gitarą…
            Kiedy po kilku godzinach Jimi Hendrix wraca do studia widzi tamtego faceta w kabinie reżyserskiej. To Ron Malo, inżynier dźwięku w wytwórni Chess, on także "poskładał" nagrania Stonesów, o których napisałem wyżej. Mick Jagger - On brał udział we wszystkich najważniejszych sesjach nagraniowych tej wytwórni... W przerwie w sesji, na którą trafił, Jimi wchodzi do studia z gitarą, gra na niej pasaże i linie basu, przytrzymuje i wydłuża dźwięk, uderza akordy, wszystko po to, by zwrócić na siebie uwagę. Bez rezultatu, wchodzi więc do reżyserki, a tam stoi wysoki, brzuchaty facet - Willie Dixon, jeden z filarów firmy, twórca wielu bluesowych standardów, które już poznał. Nagle otwierają się drzwi i do pomieszczenia wchodzi Muddy Waters, obrzuca spojrzeniem Jimiego i podchodzi do swoich muzyków. Rozmowy cichną jak ucięte nożem, od razu widać, kto w tym towarzystwie jest najważniejszy, kto jest liderem. Jimi wprost nie może uwierzyć - oto przed nim staje jego największy idol, od którego płyt, jako nastolatek zaczynał naukę gry na gitarze. Wprawdzie nie zwraca na niego uwagi, ale jest tak blisko, że można go dotknąć, a przede wszystkim posłuchać. Wyciągnięta zostaje butelka Chivas Regal, napój rozlewany jest do szklaneczek, a Muddy zaczyna opowieść o starych dobrych czasach i o legendarnym Robercie Johnsonie.       Nazywa go po prostu Robertem. ...Wokół urodzonego w 1911 roku w Mississippi Johnsona krąży więcej mitów, niż wokół jakiegokolwiek innego bluesmana. Opowiadano, że zyskał swój wszechstronny talent gitarzysty, piosenkarza i kompozytora w ciągu jednej nocy. Z czasem pojawiła się nawet legenda, że pewnej nocy udał się na skrzyżowanie autostrad 49 i 61 niedaleko Clarksdale, i niczym doktor Faust zawarł tam pakt z diabłem, Podobne spekulacje podsycała wczesna śmierć Johnsona, który zmarł w wieku 27 lat, najprawdopodobniej otruty przez zazdrosnego męża swojej kochanki... Keith Richards, gitarzysta wspomnianych wyżej "Stonesów" był wielkim fanem Johnsona - Jego wpływ sięgał dalej, niż sądzi wielu ludzi. Muddy należy do tych, którzy z niego czerpali najwięcej - pokazują to jego pierwsze nagrania, których intensywność przypomina Johnsona. Poprzez Muddy'ego, miał on wpływ na Chucka Berry'ego, Little Richarda i białych: Elvisa i Buddy'ego Holly. Wszyscy słuchali Muddy'ego... Alan Lomax, ceniony amerykański etnolog, na zlecenie Kongresu jeżdżący po więzieniach, wsiach i miasteczkach Południa nagrywał stare pieśni i nieznanych szerzej wykonawców, w tym wielu artystów bluesowych i folkowych. Odkrył m.in. Huddiego Ledbettera, czyli Leadbelly'ego. Kiedy do jego uszu dotarła wieść, że warto zarejestrować wspaniałego gitarzystę i śpiewaka Roberta Johnsona, ruszył nad Mississippi. I tam na jednej z plantacji trafił na pracującego tam Muddy'ego Watersa. W miejscowej grupie śpiewał jedną z pieśni Johnsona "Kind-Hearted Woman". Lomax od razu zwrócił na niego uwagę.       
            McKinley Morganfield, czyli Muddy Waters był postawnym, dobrze umięśnionym chłopakiem i miał mocny, przenikliwy głos. Grał najpierw na ustnej francuskiej harmonijce, a dopiero niedawno za dwa i pół dolara kupił sobie gitarę. Szybko nauczył się na niej grać i zaczął występować, za każdym razem zarabiając tyle samo, co za nią zapłacił. Stać go więc było na lepszy instrument, w sieci Sears  za gitarę Roebuck zapłacił już 11 dolarów. Szybko odkrył, że grając i śpiewając na ulicach Clarksville zarobi ogromne pieniądze, 30 lub nawet 40 dolarów. Obserwując mieszkającego w pobliżu Sona House'a, naśladowcy Johnsona, Muddy nauczył się gry na gitarze techniką "slide", czyli ślizgową. Odkrył też, że muzykom bluesowym z Teksasu, Alabamy, czy Georgii dużo brakuje do tych, których już poznał, z Delty Mississippi i z Luizjany. Lomax nagrał wtedy wykonującego pieśni bluesa wiejskiego Watersa i namówił go do wyjazdu na północ, do Chicago. Muddy zaczął tam jako akompaniator w małej grupie grającej w klubie Flame. Towarzyszył Sunnyland Slimowi, Eddiemu Boydowi, zagrał też z Memphisem Slimem, który jak wtedy wspominał - Był wielkim człowiekiem... Sunnyland Slim zauroczony Watersem, namówił Leonarda Chessa, aby zaprosił go do studia. Pierwsze tematy, które Muddy nagrał, wyszły spod jego ręki: “Feel Like Goin’ Home”, “Can’t Be Satisfied”, “Little Annie Mae” oraz “Gypsy Woman”. Bazując na Johnsonie i Son Housie Muddy stworzył swój własny styl, jak wspominał - Oparty rytmicznie na bębnie taktowym. To nic nadzwyczajnego, moje brzmienie to po prostu ciężkie uderzenie razem z bębnem. Pamiętam Charliego Pattona - był prawdziwym klaunem, klepał swoją gitarę, uderzał ją, wirował nią nad głową. Dorównać mógł mu jedynie Robert (Johnson), no może jeszcze Son House, kiedy był młodszy. Niektóre z moich piosenek mają tylko trzynaście taktów, ale ja nigdy ich nie liczę, zawsze gram tak jak czuję. My zawsze pracujemy nad beatem, to on najbardziej porusza ludzi. Nawet jeśli to jest smutna piosenka, musi mieć wyraźny beat. Ale beat to też dźwięk - głębokie brzmienie z mocnym rytmem. Uderzenia perkusji plus pełne melodii granie gitary i harmonijki, a także z tyłu pianina, daje wielki dźwięk. Myślę, że najlepsze bluesy wywodzą się z kościoła. Zawsze myślałem o sobie jak o pastorze, bo blues jest jak modlitwa...
                Jimi siedzi cicho, słuchając opowieści Watersa. Nie nagrał jeszcze niczego w tym studiu, ale i tak jest szczęśliwy, że tu jest. Zwłaszcza, że Muddy poświęca mu jednak trochę czasu, mówi mu na czym polega prawdziwy blues i w jaki sposób opiera się na głębokim tonie z ciężkim akcentem. Tego dnia Jimi Hendrix osiąga jeszcze jedno. Willie Dixon i inni muzycy, których spotkał w studiu, dają mu kontakt do Biloxi w stanie Mississippi, skąd pochodzi inny jego idol, kolejna legenda bluesa, Slim Harpo, twórca standardu „Scratch My Back”. Właśnie w Biloxi, około 400 mil na południe od Nashville, występują wiosną 1963 Slim Harpo i Tommy Tucker, którego nagrania „Hi-Heel Sneakers” oraz w następnym roku “Long Tall Shorty” dość niespodziewanie trafiają na listy przebojów.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz