niedziela, 7 czerwca 2020

Fort Campbell - ciąg dalszy szkolenia wojskowego.


W środę ósmego listopada 1961 roku Jimi dociera do Fort Campbell, gdzie ma odbyć dalszy, już specjalistyczny trening spadochronowy. Tutejszy fort bardzo sie różni od tego, w którym przeszedł pierwszy etap służby wojskowej. Jest zdecydowanie mniejszy, zajmuje około 100 tysięcy akrów, w tym ogromne lotnisko i całą infrastrukturę transportową. Ma także znacznie krótszą historię. Powstał bowiem na początku 1941 roku w miejscu o ciepłym i wilgotnym klimacie, między Hopkinsville w Kentucky i Clarksville w Tennessee, około 60 mil od Nashville. Od 1956 roku fort Campbell stał się siedzibą 101 dywizji amerykańskich komandosów. Na początku lat sześćdziesiątych jego położona na południowym-wschodzie, licząca pięć tysięcy akrów część, została tajną bazą składowania broni atomowej. Ukryte w wapiennych górach magazyny, zostały otoczone poczwórnym ogrodzeniem podłączonym do prądu i chronionym elektronicznie, prowadziły do niego podziemne, ściśle chronione tunele.
            Już kilka dni po przybyciu na miejsce (10 lub 11 listopada) Jimi wykonuje pierwszy skok z 10 metrowej wieży treningowej. Tak to opisał w liście do ojca -  Prawie mi się podobało. Byłem w pierwszej dziewiątce z naszej grupy, liczącej około 150 osób. Na wieżę wszedłem powoli, bez pośpiechu, na luzie. Na szczycie trzech chłopaków odpadło. Wyjrzeli na zewnątrz i po prostu zrezygnowali. Wycofać można się w każdej chwili. Idąc po tych schodach, też się nad tym zastanawiałem, ale powiedziałem sobie, że cokolwiek by się działo – nie odpadnę na własne życzenie. Na szczycie instruktor skoków przypiął mi do uprzęży dwa pasy, klepnął w tyłek i powiedział prosto do ucha: ‘Dawaj, dawaj!’. Wahałem się przez ułamek sekundy, a potem leciałem już w dół. I nagle, kiedy skończył się luz w pasach, poczułem szarpnięcie niczym strzał z bata i zacząłem zjeżdżać po linie. Nogi razem, ręce na lince od zapasu, broda wciśnięta w pierś. I tak walnąłem prosto w nasyp. Później, oczywiście, pokażą nam, jak podkurczyć nogi, żeby przejść nad nasypem. Ale ja leciałem tyłem do niego...
            ...To zupełnie nowe doświadczenie - napisze Jimi Hendrix trzynastego listopada w jednym z kolejnych listów do domu - Przez dwa tygodnie tylko trening i ganianie kotów (czyli rekrutów - przy. aut), ale dopiero w szkółce spadochronowej jest prawdziwe piekło. Zaharowują ciebie na śmierć, wrzeszczą, dają do wiwatu, odpadła tu prawie połowa chłopaków... W innym liście do domu (z 20 listopada) dodaje - Powiedziałem sobie, że cokolwiek się stanie, sam nie zrezygnuję z treningu...
            Właśnie wtedy, w poniedziałek 20 listopada 1961 r., po zakończeniu wszystkich fizycznych treningów Jimi przechodzi do szkoły skoków. Skoki z wieży odbywają się przez kilka tygodni, Jimi zdaje sobie sprawę, że może któregoś dnia tak nieszczęśliwie wylądować, że złamie nogę, ale pisze - Będę robił wszystko tak dobrze, żeby nie stracić pieniędzy, które będę dostawał za skoki... Ten dodatek do żołdu za skoki z samolotu ma miesięcznie wynosić pięćdziesiąt pięć dolarów. Na to jednak musi trochę poczekać. ...Od dwóch tygodni nic, tylko nas trenują i katują - pisał Jimi do domu - Ale prawdziwe piekło zaczyna się na kursie spadochronowym! Tam potrafią zajeździć człowieka na śmierć. Nic im się nie podoba i o wszystko robią awantury. Każą robić po 10, 15 albo 25 pompek – cały dzień przepycham Tennessee gołymi rękami – gonią do ćwiczeń na gołej ziemi wysypanej mokrymi trocinami, kiedy na dworze jest minus dwadzieścia. Drzazgi z nas lecą, naprawdę, a połowa ludzi rezygnuje. W ten sposób oddziela się mężczyzn od chłopców. Obym tylko został razem z mężczyznami...
            W grudniu 1961 roku, po miesiącu treningu na wieży, Jimi ma okazję sprawdzić swoje umiejętności, skacząc już z samolotu. Charles Cross opierając się na jednym z wywiadów Jimiego Hendrixa w New Musical Express podaje, że nie zapamiętał on pierwszego skoku.   Jak jednak wynika z opublikowanej dopiero w 2013 roku książki "Starting at Zero", będącej czymś w rodzaju autobiografii, Jimi tak to wydarzenie opisał - Pierwszy  skok to był prawdziwy odlot. Jest tak samo jak w samolocie, tylko że byli tam tacy, którzy jeszcze ani razu nie lecieli samolotem. Niektórzy wymiotowali do wiadra, do wielkiego pojemnika na śmieci, który stał na środku kabiny. Było super! A potem samolot wrrrrrrrrr! Warkotał i dygotał, a wszędzie latały jakieś nity. I człowiek sobie myśli: Co ja tutaj robię?. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl: 'A może lepiej się wycofać?', ale znikła tak szybko jak się pojawiła, zaś w jej miejsce niemal równocześnie płacz i śmiech, chociaż cały czas tkwi ta myśl 'Co ja tu robię?' W drzwiach samolotu sierżant rzuca 'Ruszać się!' Stajesz w drzwiach i nagle – zziuut! I fruuu!. Przez ułamek sekundy błysnęło mi w głowie: ‘Zwariowałeś!’ Fizycznie miałem wrażenie, jakbym padał na wznak, zupełnie jak we śnie. Jesteś tak, jakbyś tracił przytomność, jakbyś chciał płakać i jakbyś chciał się śmiać.  Ogarnia cię wielka cisza. I słyszysz tylko wiatr – szszszszszsz – o tak. Na całym świecie nie ma większej samotności. Spoglądasz w górę i dziękujesz Bogu, że nad tobą rozkwitła czasza spadochronu... Komentując to, Jimi dodał - To najlepsza rzecz w całej mojej służbie wojskowej – skoki na spadochronie. Zaliczyłem około 25. Jeszcze nigdy przedtem nie robiłem nic tak emocjonującego... Trzeba dodać, że Jimi Hendrix zapamiętuje te chwile na całe życie, potem, w 1967 roku powie - To najbardziej samotne uczucie na świecie. Za każdym razem jak skaczesz, boisz się, czy spadochron się otworzy. Słyszysz świst powietrza i pragniesz, aby za chwilę twoje ciało wyhamowało i aby nad tobą pojawił się piękny, biały grzyb. To jest ta chwila, gdy zaczynasz mówić do siebie... To co wtedy słyszy i swoje uczucia Jimi będzie się starał opisać dźwiękami, jakie wydobędzie z gitary, zatem między treningami bierze instrument i idzie do jednej z kantyn, gdzie stoi sprzęt muzyczny i wzmacniacze. Ćwiczy sporo, doskonaląc grę na gitarze i wzbudzając przez jakiś czas podziw innych żołnierzy.
           



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz