Jesienią 1962 roku w klubie Del
Morocco Jimi poznaje Lawrence'a H. Lee Juniora z Memphis, który
wspominał tamten czas - Byłem najgorszym
gitarzystą w Nashville i szukałem kogoś mojej "klasy", z kim mógłbym
porozmawiać... Larry Lee, młodszy od Hendrixa o kilka miesięcy (urodził się
7 marca 1943), choć nie był dotąd członkiem żadnego zespołu, miał już na swoim
koncie sesję w studiu, zagrał, jak dodał
- Na gitarze dla Earla Gainesa w
jego "24 Hours A Day"... O spotkaniu z Hendrixem tak Larry
Lee opowiadał - Wtedy Jimi grał na gitarze marki Kay
(albo Danelectro). Kiedy spotkałem
go następnym razem, kilka dni późnej, zmienił już gitarę na nową Epiphone i wzmacniacz Silvertone. A kiedy wróciłem do klubu
po kilku dniach nie mogłem uwierzyć, że to był ten sam gość, którego wcześniej
widziałam i powiedziałem: 'Wow, oszukał mnie!' Okazało się, że naprawdę umie grać...
Co do tej drugiej
gitary w biografiach Hendrixa znaleźć można dwie wersje. Jego najbliższy wtedy
kolega Billy Cox pamiętał, że rzeczywiście Jimi zmienił instrument. Czy stało
się to w Clarksville we wrześniu, jak twierdzą niektórzy biografowie, czy
dopiero w Nashville, trudno to ustalić. Oto co mówił Cox - Miał gitarę, którą pomalował na czerwono i napisał na niej "Betty
Jean". Kiedy mieliśmy trochę pieniędzy, podżyrowałem mu zakup nowej gitary
Epiphone... Model Ibanez
(?) Wiltshire SB432 kupili obaj w sklepie Collinsa w Clarksville,
a do tego pasek i futerał, łącznie za 95 dolarów i 87 centów. Jimi zgodził się
na spłatę po dziesięć dolarów tygodniowo. Tony Brown podaje jednak, że we
wtorek 13 listopada 1962 Hendrix
zwróci gitarę do sklepu w Clarksville, gdyż nie jest w stanie spłacać rat i że
właśnie wieczorem tego samego dnia, pozna Larry'ego Lee, który za kilka lat
znajdzie się w składzie grupy „Gypsy Sun And Rainbows” (Patrz Tom 2). Właśnie wtedy Larry Lee, którego zna
już większość muzyków R&B sceny Nashville, podchodzi do Jimiego i
przedstawia się - Byłem
bardziej pod
wrażeniem Jimiego, niż Johnny'ego.
Oni obawiali się nawet mówić o Jimim, uważali, że 'On jest szalony', ale
właśnie ja zobaczyłem coś w
nim. Miał dźwięk,
który był bardziej płynny, niż
Johnny'ego, poza tym grał bardziej naturalnie, bardziej w tym siedział. Było w tym więcej nerwu, widziałem, jak grał w
stodole, w czyjejś kuchni, nigdy nie przestawał
grać. Jego umysł był tylko na to nastawiony...
Jeszcze wtedy Hendrix nie był uważany za najlepszego
gitarzystę R&B w mieście. Tym
mianem określano wspomnianego już gitarzystę z
"The Imperials" Johnny'ego Jonesa,
chociaż Larry Lee uważa, że ludzie się mylili, a ponieważ
od pewnego czasu sam podziwia duże umiejętności Jimiego, więc proponuje mu
pojedynek gitarowy ze znanym już mu Jonesem. Lider "The Imperials"
działa wtedy zawodowo już od dziesięciu lat i, jak wielu uważa, jest
technicznie doskonały, i sam o sobie wówczas mówił - Moja gitara już gadała, a kiedy gitara gada, to jakbyś pisał list,
wystarczy wstawić znaki przestankowe... Johnny Jones imponująco prezentuje
się także fizycznie, ma ponad 180
cm, do tego mocny chropowaty głos, więc już na starcie
sprawia wrażenie, że nikt nie jest w stanie go pokonać. Zwłaszcza ktoś dużo
niższy, chudszy o łagodnym i cichym głosie jak Jimi. Jednak Larry Lee stara
się, aby wszyscy dowiedzieli się o nawiązującym do tradycji na Południu bitew
zespołów, czy bokserów, pojedynku, jak go nazwano "łowców głów".
Przed wyjściem na scenę Club Bar Larry idzie do Johnny'ego i
mówi mu - Dorwiemy cię staruszku, więc
staraj się... Tak o tym opowiadał sam Johnny Jones – Przyszedł do mnie jednego wieczoru w czasie
przerwy. Siedziałem w barze ciesząc się z drugiego
drinka. Larry Lee wszedł w drzwi klubu, pchał
mały wzmacniacz Jimiego.
Oni grali wtedy w dwóch klubach. Jimi trzymał gitarę na
ramieniu, Larry powiedział:
'On dziś wieczorem przyjdzie do ciebie, Johnny Jones'.
Spojrzałem w górę. Jimi stał tuż za nim, z głową
spuszczoną dół, nie mówiąc ani
słowa...
Tamtego wieczoru
występy w klubie zapowiada Red McMillan. Ogłasza: 'Panie i panowie, teraz będziemy mieć bitwę na gitary, stoczą ją Johnny
Jones i Jimi Hendrix'. Pojedynek się rozpoczyna. Jimi pożyczył gitarę od
George'a Yatesa, którą podłącza do małego koncertowego wzmacniacza Fender Reverb i czeka na swojego przeciwnika. Jones dysponuje podwójnym wzmacniaczem
Showman
z dwoma piętnastocalowymi głośnikami JBL, z których wydobywa się mocny,
szerokopasmowy dźwięk. Grę obydwu można ocenić bardzo wysoko, solówki są
przemyślane i naprawdę robią wrażenie. Jednak kiedy zaczęła się rozgrywka Jimi
zrozumiał, że z kretesem przegra. Jego wzmacniacz jest dużo słabszy, w jego
grze nadal brak głębokiego, perfekcyjnego brzmienia Jonesa. W porównaniu z
gitarą Jimiego, instrument Johnny'ego brzmi bowiem jaśniej i przede wszystkim
dużo głośniej, więc on dostaje dużo więcej oklasków. Długie palce i
przede wszystkim, będąca efektem długich ćwiczeń doskonała znajomość gitary,
jak napisał Charles Cross - Nadały grze
Jimiego lekkości gry wirtuoza, ale wciąż brakowało mu charakterystycznego,
indywidualnego brzmienia, które cechowałoby wielkiego artystę... Publiczność
zresztą śmieje się, gdy Jimi naśladuje jednego ze swoich mistrzów bluesa i jego
delikatne zagrania. Jimi przyzna, że to właśnie ta - Publiczność była najtrudniejszą, z jaką przyszło mu się zmierzyć... Wiadomo
już kto jest zwycięzcą pojedynku, zatem po jego zakończeniu Lee podchodzi do
Hendrixa i mówi z wściekłością - 'Co się
stało? Pozwoliłeś, żeby skopano tobie tyłek?'... Jimi
przyznaje - Chciałem wydobyć
brzmienie gitarowe B.B. Kinga i mój eksperyment się nie powiódł, niestety. Do diabła z B.B. Kingiem. Chodź tutaj - mówi Lee, i szybko opuszcza klub Baron.
Tak więc Johnny Jones pozostał królem, więc opowiadał - Przyszedł jak rewolwerowiec, szukając zaczepki, ale to on został
zastrzelony... Jednak
gdy Jones spotyka Jimiego w następny wieczór, zapewnia go, że nie poszło
mu aż tak źle - tak
się stało tylko dlatego, że byłem głośniejszy - dodaje. Hendrix
wyciągnie z tego pojedynku kolejny wniosek na przyszłość - musi tak głośno
grać, żeby nikt nie mógł go zagłuszyć. Będzie robił to podczas tras z innymi
R&B, soulowymi i rock'n'rollowymi wykonawcami na "Chitlin'
Circuit", w Nowym Jorku, a potem w Londynie i wszędzie gdzie tylko zagra.
Frank
Howard wspomni, że – Większość
publiczności nie była jeszcze przygotowana na indywidualny styl Jimiego. Wtedy
wszyscy grali prostego R&B i raziło ich, kiedy do ich ulubionych kawałków
wtrącał te swoje dziwne dźwięki. Kiedy grał wysoką nutę patrzyli na niego i
mówili: 'Musisz pozostać w tym co
trzeba' (groove). Ludzie z widowni rzucali w niego lodem (z drinków) i
plasterkami cytryny... Howard nieraz widział Jimiego jak w
"skandaliczny" wręcz sposób przerabiał znany utwór - Odwracał gitarę i wywoływał
"feedback" (sprzężenie).
Graliśmy normalnie takie utwory jak "Shout", a on dokładał do tego przeraźliwie
wysokie, zgrzytliwe dźwięki. Robiło się tak źle, że powiedziałem szefowi klubu,
wujkowi Teddy'emu, aby przekazał Jimiemu, że wolno mu tak robić tylko w czasie
jego solowych występów, a nie z nami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz