poniedziałek, 22 czerwca 2020

Dzisiaj o pierwszym gitarowym pojedynku Jimiego Hendrixa

Jesienią 1962 roku w klubie Del Morocco Jimi poznaje Lawrence'a H. Lee Juniora z Memphis, który wspominał tamten czas - Byłem najgorszym gitarzystą w Nashville i szukałem kogoś mojej "klasy", z kim mógłbym porozmawiać... Larry Lee, młodszy od Hendrixa o kilka miesięcy (urodził się 7 marca 1943), choć nie był dotąd członkiem żadnego zespołu, miał już na swoim koncie sesję w studiu, zagrał, jak dodał  - Na gitarze dla Earla Gainesa w jego "24 Hours A Day"... O spotkaniu z Hendrixem tak Larry Lee opowiadał - Wtedy Jimi grał na gitarze marki Kay (albo Danelectro). Kiedy spotkałem go następnym razem, kilka dni późnej, zmienił już gitarę na nową Epiphone i wzmacniacz Silvertone. A kiedy wróciłem do klubu po kilku dniach nie mogłem uwierzyć, że to był ten sam gość, którego wcześniej widziałam i powiedziałem: 'Wow, oszukał mnie!' Okazało się, że naprawdę umie grać...
            Co do tej drugiej gitary w biografiach Hendrixa znaleźć można dwie wersje. Jego najbliższy wtedy kolega Billy Cox pamiętał, że rzeczywiście Jimi zmienił instrument. Czy stało się to w Clarksville we wrześniu, jak twierdzą niektórzy biografowie, czy dopiero w Nashville, trudno to ustalić. Oto co mówił Cox - Miał gitarę, którą pomalował na czerwono i napisał na niej "Betty Jean". Kiedy mieliśmy trochę pieniędzy, podżyrowałem mu zakup nowej gitary Epiphone... Model Ibanez (?) Wiltshire SB432 kupili obaj w sklepie Collinsa w Clarksville, a do tego pasek i futerał, łącznie za 95 dolarów i 87 centów. Jimi zgodził się na spłatę po dziesięć dolarów tygodniowo. Tony Brown podaje jednak, że we wtorek 13 listopada 1962 Hendrix zwróci gitarę do sklepu w Clarksville, gdyż nie jest w stanie spłacać rat i że właśnie wieczorem tego samego dnia, pozna Larry'ego Lee, który za kilka lat znajdzie się w składzie grupy „Gypsy Sun And Rainbows” (Patrz Tom 2). Właśnie wtedy Larry Lee, którego zna już większość muzyków R&B sceny Nashville, podchodzi do Jimiego i przedstawia się - Byłem bardziej pod wrażeniem Jimiego, niż Johnny'ego. Oni obawiali się nawet mówić o Jimim, uważali, że 'On jest szalony', ale właśnie ja zobaczyłem coś w nim. Miał dźwięk, który był bardziej płynny, niż Johnny'ego, poza tym grał bardziej naturalnie, bardziej w tym siedział. Było w tym więcej nerwu, widziałem, jak grał w stodole, w czyjejś kuchni, nigdy nie przestawał grać. Jego umysł był tylko na to nastawiony...
            Jeszcze wtedy Hendrix nie był uważany za najlepszego gitarzystę R&B w mieście. Tym mianem określano wspomnianego już gitarzystę z "The Imperials" Johnny'ego Jonesa, chociaż Larry Lee uważa, że ludzie się mylili, a ponieważ od pewnego czasu sam podziwia duże umiejętności Jimiego, więc proponuje mu pojedynek gitarowy ze znanym już mu Jonesem. Lider "The Imperials" działa wtedy zawodowo już od dziesięciu lat i, jak wielu uważa, jest technicznie doskonały, i sam o sobie wówczas mówił - Moja gitara już gadała, a kiedy gitara gada, to jakbyś pisał list, wystarczy wstawić znaki przestankowe... Johnny Jones imponująco prezentuje się także fizycznie, ma ponad 180 cm, do tego mocny chropowaty głos, więc już na starcie sprawia wrażenie, że nikt nie jest w stanie go pokonać. Zwłaszcza ktoś dużo niższy, chudszy o łagodnym i cichym głosie jak Jimi. Jednak Larry Lee stara się, aby wszyscy dowiedzieli się o nawiązującym do tradycji na Południu bitew zespołów, czy bokserów, pojedynku, jak go nazwano "łowców głów". Przed wyjściem na scenę Club Bar Larry idzie do Johnny'ego i mówi mu - Dorwiemy cię staruszku, więc staraj się... Tak o tym opowiadał sam Johnny Jones – Przyszedł do mnie jednego wieczoru w czasie przerwy. Siedziałem w barze ciesząc się z drugiego drinka. Larry Lee wszedł w drzwi klubu, pchał mały wzmacniacz Jimiego. Oni grali wtedy w dwóch klubach. Jimi trzymał  gitarę na ramieniu, Larry powiedział: 'On dziś wieczorem przyjdzie do ciebie, Johnny Jones'. Spojrzałem w górę. Jimi stał tuż za nim, z głową spuszczoną dół, nie mówiąc ani słowa...
            Tamtego wieczoru występy w klubie zapowiada Red McMillan. Ogłasza: 'Panie i panowie, teraz będziemy mieć bitwę na gitary, stoczą ją Johnny Jones i Jimi Hendrix'. Pojedynek się rozpoczyna. Jimi pożyczył gitarę od George'a Yatesa, którą podłącza do małego koncertowego wzmacniacza Fender Reverb i czeka na swojego przeciwnika. Jones dysponuje podwójnym wzmacniaczem Showman z dwoma piętnastocalowymi głośnikami JBL, z których wydobywa się mocny, szerokopasmowy dźwięk. Grę obydwu można ocenić bardzo wysoko, solówki są przemyślane i naprawdę robią wrażenie. Jednak kiedy zaczęła się rozgrywka Jimi zrozumiał, że z kretesem przegra. Jego wzmacniacz jest dużo słabszy, w jego grze nadal brak głębokiego, perfekcyjnego brzmienia Jonesa. W porównaniu z gitarą Jimiego, instrument Johnny'ego brzmi bowiem jaśniej i przede wszystkim dużo głośniej, więc on dostaje dużo więcej oklasków. Długie palce i przede wszystkim, będąca efektem długich ćwiczeń doskonała znajomość gitary, jak napisał Charles Cross - Nadały grze Jimiego lekkości gry wirtuoza, ale wciąż brakowało mu charakterystycznego, indywidualnego brzmienia, które cechowałoby wielkiego artystę... Publiczność zresztą śmieje się, gdy Jimi naśladuje jednego ze swoich mistrzów bluesa i jego delikatne zagrania. Jimi przyzna, że to właśnie ta - Publiczność była najtrudniejszą, z jaką przyszło mu się zmierzyć... Wiadomo już kto jest zwycięzcą pojedynku, zatem po jego zakończeniu Lee podchodzi do Hendrixa i mówi z wściekłością - 'Co się stało? Pozwoliłeś, żeby skopano tobie tyłek?'... Jimi przyznaje - Chciałem wydobyć brzmienie gitarowe B.B. Kinga i mój eksperyment się nie powiódł, niestety. Do diabła z B.B. Kingiem. Chodź tutaj - mówi Lee, i szybko opuszcza klub Baron. Tak więc Johnny Jones pozostał królem, więc opowiadał - Przyszedł jak rewolwerowiec, szukając zaczepki, ale to on został zastrzelony... Jednak gdy Jones spotyka Jimiego w następny wieczór, zapewnia go, że nie poszło mu aż tak źle - tak się stało tylko dlatego, że byłem głośniejszy - dodaje. Hendrix wyciągnie z tego pojedynku kolejny wniosek na przyszłość - musi tak głośno grać, żeby nikt nie mógł go zagłuszyć. Będzie robił to podczas tras z innymi R&B, soulowymi i rock'n'rollowymi wykonawcami na "Chitlin' Circuit", w Nowym Jorku, a potem w Londynie i wszędzie gdzie tylko zagra.
            Frank Howard wspomni, że – Większość publiczności nie była jeszcze przygotowana na indywidualny styl Jimiego. Wtedy wszyscy grali prostego R&B i raziło ich, kiedy do ich ulubionych kawałków wtrącał te swoje dziwne dźwięki. Kiedy grał wysoką nutę patrzyli na niego i mówili: 'Musisz pozostać  w tym co trzeba' (groove). Ludzie z widowni rzucali w niego lodem (z drinków) i plasterkami cytryny... Howard nieraz widział Jimiego jak w "skandaliczny" wręcz sposób przerabiał znany utwór - Odwracał gitarę i wywoływał "feedback" (sprzężenie). Graliśmy normalnie takie utwory jak "Shout", a on dokładał do tego przeraźliwie wysokie, zgrzytliwe dźwięki. Robiło się tak źle, że powiedziałem szefowi klubu, wujkowi Teddy'emu, aby przekazał Jimiemu, że wolno mu tak robić tylko w czasie jego solowych występów, a nie z nami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz