sobota, 20 czerwca 2020

Aretha, Carla i Ironing Board


Po niezbyt długim czasie Jimi Hendrix dochodzi do wniosku, że nadchodzi pora na jakieś zmiany - Właściciel Del Morocco kupił nam trochę nowego sprzętu. Ja dostałem wzmacniacz Silvertone, a reszta – Fendery Bandmastery. Ale ten facet brał dla siebie to, co zarobiliśmy, i w ogóle trochę podcinał nam skrzydła, więc znów zacząłem szukać czegoś nowego... Jednak zanim zdecyduje się opuścić Del Morocco, minie jeszcze trochę czasu. Wujaszek Teddy, jak go nazywają, jest bowiem w tym czasie także menedżerem innej miejscowej grupy “The Imperials”, której lidera Johnny’ego Jonesa, Jimi Hendrix poznał już przed paroma miesiącami w klubie The Pink Poodle w Clarksville. Członkowie tego zespołu "The Imperials", znanego także jako "Imperial Seven", we dnie pracują u fryzjera, a przychodzą do klubu tylko wieczorami z instrumentami i za parę groszy umilają życie publiczności. Zespół jest także gospodarzem w innym miejscu, w New Era Dinner Club. Piosenkarz i gitarzysta Larry Ladon, który był również przez cały czas jego członkiem, twierdził też, że później przeniósł się do "The King Kasuals". Hendrix teraz w Nashville, ma więcej okazji, aby posłuchać Jonesa, który wspominał, że Jimi - Często podchodził po występie i pytał o to, czy tamto. Miał jeszcze mleko pod wąsem, ale widać było, że ma też swój cel. Siedział tuż przed sceną i przyglądał się mojej grze...
            Johnny Jones na tym etapie kariery Hendrixa, to następny muzyk niezmiernie dla niego ważny, zwłaszcza, że pochodził z Południa, występował wcześniej w Chicago, w zespole „The Imperial Seven”, a w jego grze wyraźne były wpływy Muddy’ego Watersa, Howlin’ Wolfa i Freddiego Kinga. Junior Wells i Freddie, jak wspominał Jones - poświęcali mi sporo swojego czasu. Jimi słuchał tych samych płyt, ale nie taplał się w błocie z podobnymi osobami, tak jak ja. A tego właśnie potrzeba, by zostać prawdziwym bluesowym muzykiem - trzeba być jednocześnie przybitym i ostrym. Jimi wtedy nie potrafił zmusić do gadania strun wydających mocne nuty, aby być wystarczająco ostrym...
            Doświadczony życiowo i muzycznie Jones przekazuje Hendrixowi mnóstwo uwag, zwłaszcza dotyczących muzyki Funk i Bluesa, namówi go też do pracowania nad własnym brzmieniem, tłumacząc – Dla muzyka to najważniejsze, żeby można było go od razu rozpoznać…
            Johnny Jones w 1968 roku stanie na czele nowego składu zespołu „The King Kasuals” i wtedy nagra z nim trzy single: „It’s Gonna Be Good”, „Soul Poppin’” oraz „Purple Haze” z nieco przez siebie zmienionym tekstem, co nie było jednak niczym dziwnym dla ówczesnej sceny soulowej z Północy USA. No tak, ale to stanie się dopiero za sześć bez mała lat. Zaś wówczas w Nashville, dzięki Jonesowi, Jimi Hendrix poznaje dwóch mistrzów bluesa: Alberta i B.B. Kinga - Trzeba było widzieć, jak Jimiemu rozbłysły oczy, kiedy B.B. wszedł do pokoju. A kiedy (Jimi) stanął obok Alberta Kinga, mogło się wydawać, że trafił do nieba... Wielcy dzielili się z Jimi swoimi doświadczeniami, nie sądząc zapewne, że on się tak rozwinie, że będzie mógł im kiedykolwiek zagrozić. Jones zauważył - Jimi miał analityczny umysł, ale musiał pożyć jeszcze na świecie, by zrozumieć bluesa...
            Pobyt w Nashville na Hendrixa ma ogromny wpływ, tu bowiem nie tylko rozwija swoje umiejętności, ale też poznaje wielu muzyków, z którymi będzie później współpracował.
Jesienią 1962 roku Jimi i Young, w zakładzie Joyce, spotykają przygotowujące się do występu Arethę Franklin i Ettę James. Wspomniana już wcześniej przez Tedda Juniora Aretha śpiewa wtedy na tournee z Hankiem Ballardem i jego grupą "The Midnighters". Za kilka miesięcy, w marcu 1963, na trasę po Południowej Karolinie z Ballardem pojedzie też Jimi Hendrix. Na razie jednak jego "The King Kasuals" dzieli scenę w Del Morocco z innymi zespołami, grając tam dwa razy w tygodniu, przede wszystkim w niedziele od drugiej po południu, aż do jego zamknięcia, do drugiej w nocy. Często też akompaniuje zaproszonym do klubu solistom. To dla niego bardzo cenne doświadczenie, które pozwala na głębsze wejście w muzykę opartą na bluesie, na ukształtowanie własnego stylu i zarobienie paru dolarów, akompaniując murzyńskim solistom i solistkom, którzy odnieśli już krajowy sukces, takim jak choćby Carla Thomas.
            Córka Rufusa Thomasa, nazwana później "Queen of Memphis Soul" (Królową muzyki Soul z Memphis), umieszczając piosenkę „I’ll Bring It Home To You” w amerykańskiej Top 10 (to była zresztą jej odpowiedź na przebój Sama Cooke'a "Bring It On Home To Me"), błyskawicznie dołączyła do grona gwiazd czarnej muzyki firmy Stax. Ale nie tylko jej Jimi akompaniował wówczas w Nashville. Billy Cox wspomniał, że wśród tych wykonawców byli - Nappy Brown, School Boy oraz Ironing Board Sam. Faktycznie, kiedy pracowaliśmy w Del Morocco, Ironing Board Sam grał tylko na górze w niedziele. Kiedy stał się bardziej popularny, schodził na dół i mieliśmy okazję grać z nim... Z tych wymienionych przez Coxa artystów najbardziej znanym był wtedy, urodzony na Południu USA Nappy Brown, który w połowie lat 50. ub. stulecia, w Nowym Jorku dla firmy Savoy Records nagrał kilka popularnych płyt: "Don't Be Angry", "Pitter Patter", "It Don't Hurt No More" oraz "I Cried Like A Baby" ...Śpiewał głębokim barytonem, z charakterystycznym wibratem, czasem brzmiał jak Billy Eckstine - zanotowali autorzy książki "Soul Book" - W późniejszym okresie Napoleon stosował wokalne ozdobniki, jak czkawka przykrywające jego talent...
            Inny wykonawca, z którym Jimi Hendrix wówczas trochę pracuje - Ironing Board Sam (starszy od Jimiego o trzy lata Sam Moore z Rockfield w Południowej Karolinie), tworzy atrakcyjne świetlne przedstawienie, gdyż w pedałach swoich organów ma przełącznik świateł, kiedy gra wolne utwory, reflektory oświetlające scenę mają kolor niebieski. Przy szybkich "kawałkach" płoną czerwonym światłem, sugerując, że muzyka stała się wtedy gorąca. Jimi wykorzysta to doświadczenie za kilka lat, kiedy swoim fanom objawi koncepcję połączenia muzyki i kolorów. Chociaż i tak zespół "The King Kasuals" cieszy się sympatią publiczności i ma spory wpływ na sprzedaż biletów wstępu do lokalu, a tym samym na finansowy sukces Del Morocco, nieraz jest jednym z piętnaściorga wykonawców, których występy w klubie łączy komik Raymond Belt, ustawicznie zmieniający stroje, w sposób często niewybredny, wręcz wulgarny naśladujący czarnego komika Jackiego "Moms" Mabley'a. Ale i muzycy "The King Kasuals" dbają również o uatrakcyjnienie swoich występów. Robi to przede wszystkim "Baby Boo" Young, który w każdym secie pokazuje swoją sztuczkę - Jimi zrobił wielkie oczy, gdy zobaczył jak szarpię struny zębami i gram z gitarą na plecach. Dziewczyny to lubiły... Te same tricki robi także George Yates z zespołu Johnny’ego Jonesa. Tę sztuczkę, która zawsze ekscytowała widzów, Jimi znał już wcześniej, bo to samo w Seattle i to jeszcze lepiej od Younga, robił "Butch" Snipes. A jednak opowie później, że - Granie zębami to był pomysł, który wpadł mi do głowy w jakimś mieście w Tennessee. W tamtych stronach trzeba tak grać, bo inaczej cię zastrzelą! Cała scena jest usiana połamanymi zębami...
            W innym wywiadzie o tamtym czasie w Nashville Hendrix wspomni - Grałem w barach, próbowaliśmy jednak znaleźć takie miejsca, gdzie był wentylator i dokąd przychodzili miłośnicy muzyki funky. A to była bardzo wymagająca publiczność, najtrudniejsza w Stanach, cały czas ją pamiętam... Właśnie dla tej publiczności szarpie struny gitary nie tylko zębami ale też zaczyna eksperymentować z dźwiękiem. Potrafi już niemal zagrać w każdym stylu, czy to będzie utwór R&B, bluesowa piosenka, jazzowy standard, czy też "kawałek" hillbilly. Im bardziej czuje się pewnie, tym łatwiej eksperymentuje z dźwiękiem. Razem z Coxem tworzy kilka "kawałków", ale już w czasie prób, w prawie komfortowych warunkach w klubie Del Morocco, spotykają ich zdziwione spojrzenia - Człowieku, gdy to graliśmy, oni chcieli nas zamknąć - opowiadał Cox. Jimi chce dodatkowo, jak wspominał jego przyjaciel Billy - Grać poza klubem... Więc tak jak w Clarksville i tym razem Cox kupuje długi przewód, no i robi dla Jimiego długi kabel do gitary. ...Kupiłem 75-metrowy przewód w Radio Shack - wspominał - i dorobiłem kilka wtyczek ćwierć cala na końcach, więc (Jimi) mógł przejść wyjść poza scenę w publiczność, grać nawet na chodniku. Na osiemdziesięciu stopach długości traciliśmy około jednej tysięcznej sekundy, powodując niechciane echo. Na odległości siedemdziesięciu stóp wciąż było echo. Wreszcie gdy kabel miał pięćdziesiąt stóp długości, nie było już echa słychać, ale Jimi nie mógł już wyjść poza klub...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz