poniedziałek, 30 listopada 2020

Carol Shiroky po raz ostatni.

            Skoro przypomniałem Carol "Kim" Shiroky, to o końcu jej stosunku z Hendrixem, na forum Okolice Bluesa napisał wielki fan i znawca działalności Hendrixa ukrywający się pod pseudonimem "Agrypa". Pozwalam sobie tę opinię, po niewielkiej zmianie zacytować - Kiedy Kim zarzuciła Jimiemu zbyt bliskie stosunki z Lindą Keith, Jimi strasznie się zdenerwował. Jak opowiadała walnął o podłogę swoim nowym Stratem tak mocno, że gitara rozleciała się na kawałki i wyszedł. Myślę, że ona stworzyła tę opowieść po latach. Rozstali się w połowie lipca, a na tym, kupionym z początkiem lipca Stratocasterze Jimi na sto procent grał jeszcze cały sierpień i najprawdopodobniej tę właśnie gitarę zabrał do Anglii... Co do gitary, nie mogę jednak zgodzić się z tą opinią, uważam bowiem, że do Anglii Jimi zabierze gitarę, którą Linda Keith "pożyczyła" od Keitha Richardsa. ...Carol Shiroky - napisał dalej "Agrypa" - nadal regularnie chodziła do Wha? i kręciła się w pobliżu tego towarzystwa, ale z Jimim nic już jej nie łączyło...

niedziela, 29 listopada 2020

Jimmy czy Jimi

         O tych kilku ostatnich tygodniach w Nowym Jorku jesienią 1966 roku więcej w następnym rozdziale, a teraz o tym, jak powstało nowe imię Hendrixa, pod którym zasłynie, czyli "Jimi", choć ja używam go od początku tej książki. Opowiadali o tym Carol Shiroky i Chas Chandler. Najpierw Kim, czyli Carol Shiroky, która choć wtedy już nie była razem z Hendrixem, jednak co nieco wiedziała. Po latach przyznała, że już na tablicy przed Café Wha? znalazło się imię Hendrixa pisane nie "Jimmy", a jako "Jimi" - Dlaczego tak się stało dodała - nie wiem... ...Przez całe życie Hendrix bawił się słowami, używając nietypowej pisowni - zauważył Keith Shadwick - Jego imię Jimi powstało być może pod wpływem panującej wtedy wśród Murzynów mody na pisownię. Wystarczy spojrzeć na listę muzyków, którzy w 1965 roku wzięli udział w nagraniu albumu “The Heliocentric Worlds of Sun Ra Volume 1”...

            Był wśród nich perkusjonista "Sun Ra Arkestra" Jihmi, czyli Jimmy Johnson. To on namawiał Hendrixa, aby skrócił imię z Jimmy na Jimi, który wspominał, że to samo zaproponował mu Chandler Chas zawsze był przekonany o swojej racji. Faktycznie, nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, aby tak zrobić, choć parę razy użyłem go (imienia Jimi - przyp. aut.) w Nowym Jorku... Dopiero wtedy, pod wpływem Chandlera, jak zauważył Steven Roby - Definitywnie Maurice James przemieniał się w Jimmy'ego Jamesa i z Jimmy'ego w Jimiego... Sam zaś Chas dodawał - On sam się nazwał Jimmym Jamesem, choć jego prawdziwe nazwisko brzmiało James Marshall Hendricks. Właściwie to nie pamiętam, czy zmieniłem mu nazwisko z Hendricks na Hendrix, ale na pewno zmieniliśmy mu imię z Jimmy na Jimi. Wysilaliśmy nasze mózgi, aby wymyślić nazwę dla zespołu, ale nie stało się to zanim w zespole nie znaleźli się Mitch i Noel. Jimi miał wprawdzie trochę wątpliwości co do nazwy grupy, ale powiedziałem, że wkrótce to i tak nie będzie miało znaczenia...

            Grupa "Jimi Hendrix Experience" pojawi się dopiero w Anglii, za kilka tygodni, a wersję Chandlera dotyczącą imienia "Jimi" potwierdziła Carol Shiroky - To Chas Chandler zaproponował, aby Jimmy James zmienił się w Jimiego Jamesa. Stało się to krótko przed naszym rozstaniem, gdy Jimi zaczął spotykać się z Lindą Keith. Ona też była coraz bardziej zainteresowana leworęcznym gitarzystą...

sobota, 28 listopada 2020

Mike Jeffery po raz pierwszy.

        Sharon Lawrence opisała spotkanie, do którego dojdzie nieco później, kilka dni przed wyjazdem Hendrixa do Anglii. Chas przychodzi do Café Au Go Go, w towarzystwie kolegi, aby rozmawiać o interesach. Jimi siedzi w klubie  na jednym z murków z czerwonej cegły, grając na pożyczonej gitarze akustycznej. Przedstawia mu swego przyszłego biznesowego partnera Mike'a Jeffery'ego, średniego wzrostu Anglika o brązowych włosach i bystrych oczach, schowanych za przyciemnionymi szkłami okularów. Jeffery dotąd nie słyszał jak Jimmy James gra, chciał jedynie sprawdzić, czy warto zainteresować się kimś, kogo Chas chwalił pod niebiosa i szeptem teraz mówi - On mógłby być jak czarny Elvis... ...Jimi słucha wszystkiego, co Chandler i Jeffery mają do powiedzenia. Nie było wtedy dyskusji na temat jego prawdziwego imienia czy zmieniającej jego pisownię na bardziej fantazyjną, zwracającą uwagę J-I-M-I. - zapisała Lawrence - Hendrix wspomniał też o umowie, jaką rok wcześniej podpisał z Chalpinem oraz z Sue Records, wprawdzie nie miał ich ze sobą, ale i tak Jeffery wtedy powiedział 'Nie jest legalna. Nie reprezentowałeś siebie. Nie martw się. Załatwię to'... Jimi dodał później – Mike Jeffery zapytał mnie, czy chcę udać się do Anglii. Nigdy wcześniej nie byłem w Anglii, to był jedyny powód, by tam pojechać. Więc zrobiłem to, aby odmienić swoje życie. Chociaż nigdy też nie byłem w Indianapolis, ani w Memphis. Chas przyszedł do mnie, bo grali w Central Parku na festiwalu, słyszał o nas i zapytał, czy bym nie pojechał do Anglii. Odparłem tak, bo wolałem to, niż zostać na miejscu. 65 Robiliśmy cokolwiek, otrzymując za noc trzy dolary. Byliśmy głodni. I nie sądzę, żebym wytrzymał kolejny rok grając tak samo...

            Michael Goldstein uzupełniał – Chas trzymał Jimiego w pokoju hotelowym chyba przez trzy dni, próbując wydusić z niego nazwiska wszystkich z którymi cokolwiek podpisał. Obaj ganiali w kółko i wykupili wiele kontraktów. To znaczy wszystko, co Jimi podpisał w tym wczesnym okresie. Chas mówił mi, że wykupił dziesięć kontraktów na różne sprawy…

 

piątek, 27 listopada 2020

Chas zostaje menedżerem Jimiego.

        Powróćmy jednak do tamtego historycznego spotkanie Chandlera z Hendrixem. ...Jak porozmawialiśmy - dodawał Chas Chandler - on znowu poszedł grać. Oczywiście nie grał jeszcze tak, jak później z "The Experience", lecz już wtedy było to, co się potem odkryło. Grał bluesa, ale nie śpiewał. Był niezadowolony ze swego głosu, w ogóle nie chciał śpiewać. Jego jedyną troską były wzmacniacze... Mike Bloomfield potwierdzał - Jimi powiedział Chasowi, że boi się śpiewać. A Chas odparł : ‘Olej to. Twój głos jest OK. i wystarczająco dużo robisz z gitarą, żeby nie martwić się swoim głosem’...  

            Hendrixa słowa Chasa zaskakują ogromnie. Dotąd nikt tak do niego i o nim nie mówił, choć słodkie i miłe słowa padały już z ust niejednego faceta, którego dotąd spotkał, od menedżerów poczynając, a na liderach zespołów, w których grał, kończąc. Jak wówczas wielu Amerykanów, nigdy nie był poza ojczystym krajem (z wyjątkiem Vancouver w Kanadzie, gdyż Hawaje, na których odbywały się ćwiczenia 101 Dywizji, są częścią USA), oczywiście nie miał zupełnie pojęcia gdzie ta Anglia jest. Jego tylko interesowała muzyka i trochę tę angielską muzykę już znał. Po części dzięki Lindy Keith, która puszczała mu swoje ulubione angielskie płyty, po części zaś z radia i sklepów, w których sam zaopatrywał się w nagrania. Znał oczywiście także dorobek Chandlera i "Animalsów". Ale nie miał zupełnie pojęcia, jak Chandler chce zrealizować to, o czym mu mówił.  

                Co zaś do kontraktu, jak wspominał Chas Chandler - Jeszcze zanim go usłyszałem, byłem przekonany, żeby coś z nim zrobić. Trochę bowiem rozmawialiśmy zanim zaczął grać w klubie, pamiętam, że pomyślałem wtedy: 'Ten dziki chłopak może być popularniejszy od Jaggera!' A potem usłyszałem jak zagrał "Wild Thing" i "Like A Rolling Stone", a kiedy zagrał "Hey Joe", byłem już pewien swojej decyzji. Gdy przekonałem Jimiego, że wzmacniacze można kupić w Anglii, wyglądał na przekonanego, żeby wyjechać ze mną. Usiadłem razem z Jimim i rozmawialiśmy. On miał około dwudziestu trzech lat, to było w 1966 roku - ja dwadzieścia osiem...

            Jimi później tłumaczył - (Chas) sprawił na mnie wrażenie uczciwego gościa, a poza tym jeszcze nigdy nie byłem w Anglii. Odparłem: ‘Mogę się wybrać’, bo tak właśnie wygląda moje życie. W Stanach nic mnie nie trzymało, zresztą dla mnie nie ma znaczenia, w jakiej części świata się znajduję, dopóki żyję i robię swoje. Poza tym pomyślałem sobie, że w Anglii będę mógł grać głośniej i naprawdę ruszyć z miejsca. W porównaniu z Anglią, w Stanach człowiek odbija się od mnóstwa przeszkód, na przykład związanych ze sposobem myślenia. Amerykańska scena strasznie mnie dołowała. Ten kraj nie był taki otwarty jak Anglia...

            Podobno już w trakcie tej pierwszej rozmowy Chas pyta, czy Jimi ma jakiś kontrakt, cokolwiek, choć Sharon Lawrence podaje, że do konkretów dojdzie dopiero we wrześniu, kiedy na spotkanie z Jimim Chas przyprowadzi menedżera Michaela Jeffery'ego. ...Byłem zaskoczony słysząc, że nikt nigdy nie podpisał z nim kontraktu - opowiadał Chandler - oprócz kilku małych wytwórni, gdzie w rzeczywistości umowa dotyczyła pracy w charakterze muzyka sesyjnego. Pamiętam, jak opowiadał, że te umowy były jedynie gwarancją jego pracy w studiu i udziale w sesji, a nie kontraktami płytowymi. Od razu usiadłem z nim i sporządziłem listę osób, z którymi miał podpisane umowy. No i chodziłem odkupując je, w tym jego umowę z Sue Records. Niestety, jedyna, o której nie wspomniał dotyczyła Eda Chalpina i PPX. Jimi myślał, że to po prostu jeszcze jedna dotycząca pracy session-mana...

            Chas wykupi te kilka umów, o których Jimi pamiętał, za pięćdziesiąt dolarów. Wtedy Hendrix, albo zapomniał, albo nie zrozumiał tego, co podpisał w październiku 1965 roku z firmą PPX, o czym niestety przypomni mu niebawem Ed Chalpin, przypominając - Hendrix zapominał o Juggym Murray'u i Sue Records... Zapomniał, albo raczej nie wiedział, że Chalpin wykupił część materiałów od Murray'a, a także od Jerry'ego Simona i RSVP Records. Co do umowy Jimiego z Chandlerem, wyjaśniał ten drugi – Nie mogłem nic zrobić, ponieważ to było w środku trasy, więc po prostu zadzwoniłem do znajomego adwokata w Nowym Jorku  i poprosiłem, aby przygotował stosowne papiery. A potem pojechałem z zespołem w dalszą część tournee. Spytałem go również, czy ma coś na koncie. Jimi wydawał się trochę zmieszany, zauważyłem to, powiedziałem więc: ‘W porządku, wszyscy ładujemy się w kłopoty. Za co cię przyskrzynili?’. Opowiedział mi o kradzieży auta, jakiej dopuścił się w Seattle i że poszedł do wojska żeby uniknąć kary. A potem roześmiał się i dodał: ‘Ja zastanawiałem się, czy pytasz o konto płytowe, moje nagrania’. Zaskoczony spytałem: ‘A masz takie?’ Jimi pokręcił głowa i dodał, że grał podkłady, kapeli Little Richarda, na jamach, jednym słowem nic poważnego’. ‘Jesteś pewien?’ spytałem lekko zaniepokojony ‘To bardzo ważne. Coś podpisałeś?’ ‘No’ zaczął Jimi ‘Mogło być parę papierów i paru facetów’…

 

czwartek, 26 listopada 2020

Zabiorę Cię do Anglii

            Niezależnie jednak od wątpliwości różnych autorów związanych z datą dzienną, przyjmijmy, że to było w sierpniu 1966 r., właśnie po całym koncercie w Cafe Wha?, Linda, Chas i Jimi idą naprzeciwko do tawerny Kettle of Fish. Na początku lat 60, XX wieku, często tam przesiadywał Bob Dylan, który wspominał w książce „Moje Kroniki Cz. 1” Tam też zwykle było pełno, przynajmniej w niektóre dni tygodnia. Rozgorączkowana atmosfera, rozmaite postacie mówiące i poruszające się szybko. Niektóre czarujące, niektóre zawadiackie. Oczytane indywidua z czarnymi brodami i posępnymi twarzami intelektualistów. Panienki zupełnie nie w typie gospodyń domowych. Kategoria postaci przybyłych znikąd i wybierających się tylko tam. Nigdy nie było wiadomo, na kogo się człowiek natknie. Wszyscy sprawiali wrażenie, że są jednocześnie kimś i nikim…

            W Kettle of Fish Chandler opowiada o tym, co planuje po powrocie do Anglii. Hendrix cicho go słucha wdzięczny za piwo, które mu postawiono  ...Na koniec powiedział, że da się słyszeć, gdy zespół zakończy tournee - wspominał potem Jimi - I nie widziałem go przez następne sześć tygodni... Chandler uzupełnił później -  Jimi wcale nie powiedział: 'OK, pojadę do Anglii'. Martwił się, jaki mamy tam sprzęt i jakich muzyków. Najpierw też zapytał, czy znam Erica Claptona. Odparłem, że znam Erica bardzo dobrze i wiele razy się z nim spotykałem. On wtedy powiedział: 'Jeśli pojadę z tobą do Anglii, poznasz mnie z Ericem?' Odpowiedziałem, że jeśli Eric usłyszy jak on gra, to sam będzie chciał go poznać, i to było wszystko...

            Trzeba tu wyjaśnić, skąd Jimi mógł znać nagrania Claptona, który nie był jeszcze wtedy w USA zbyt popularny, Christopher Hjort przypuszcza, że najprawdopodobniej usłyszał on nagranie "For Your Love", które znalazło się na kompilacyjnym albumie firmy Elektra zatytułowanym “What’s Shakin’", choć paradoksalnie na okładce zarówno tego albumu, jak i singla znalazło się zdjęcie Jeffa Becka, jako członka "The Yardbirds", z którym też ta grupa przyleciała na amerykańskie tournee.  

środa, 25 listopada 2020

Chas i Jimi - pierwsza rozmowa

            Po tej dygresji na temat Dylana i jego piosenki "Like a Rolling Stone", powróćmy znowu do tego spotkania czwartego sierpnia 1966 roku. Po pierwszym secie występu w Cafe Wha? Linda prowadzi Chandlera do Hendrixa. Chas wspominał – Siedliśmy razem i rozmawialiśmy około godziny. Powiedziałem, że zakończę trasę z "Animalsami" i wrócę, za tydzień, albo coś koło tego. Wychodząc dodałem: 'Wrócę do Nowego Jorku i jeśli będziesz chciał, zabiorę ciebie do Anglii, gdzie wystartujemy'. On odparł: 'W porządku'...  

            Jak napisało wielu biografów Hendrixa, ta pierwsza rozmowa nie mogła trwać, aż tak długo, bardziej więc była to wymiana opinii, niż propozycje. Jimi jednak od razu wie, że znalazł właściwego człowieka. Wysoki, mierzący ponad sześć stóp, potężny Anglik jest podekscytowany tym, co przed chwilą usłyszał i zobaczył. Linda Keith – Myślę, że kiedy Chas przyszedł z propozycją, to Jimi bez wahania się zdecydował... Tak to wspominał sam Jimi Hendrix – Pomysły i brzmienia kłębiły mi się w głowie, więc granie innej muzyki sprawiało mi coraz więcej problemów. Starałem się nie denerwować, ale myślałem o przebojowych płytach "Animalsów", które bardzo lubiłem, mogło więc to być dobre połączenie. Starałem się być spokojny, ale Chas powiedział mi komplementy i miało to na mnie wpływ. To znaczy, bredził trochę o tym, że zaskoczony został wolną wersją “Hey Joe”. Nawet podobało mu się jak śpiewałem. Z nikim nigdy wcześniej tak długo nie rozmawiałem jak z tym Anglikiem, o bluesie i w ogóle o wszystkim...

            Pierwsza rozmowa Chandlera z Hendrixem kończy się po kilku minutach. Jimi wraca na scenę, na następny set, ale już bardziej konkretne spotkanie, można nawet powiedzieć "biznesowe" odbędzie się dopiero po koncercie. Opowiadał pracownik techniczny zespołu Terry McVay - Animalsi zakończyli trasę z "Herman's Hermits" szóstego sierpnia 1966 roku w Atlantic City. Wszyscy pojechaliśmy do Nowego Jorku, aby odwiedzić przyjaciół i złapać trochę oddechu, przed powrotem do Londynu. Siódmego sierpnia, Chas zapytał mnie i klawiszowca Dave'a Rowberry'ego, czy chcemy z nim pójść do Village, aby zobaczyć muzyka, o którym od dłuższego czasu opowiadał. Powiedziałem: 'Pewnie! Darmowe piwo? Dlaczego nie!'. Zabrał więc nas do Café Wha? Dave Rowberry wywodził się ze środowiska jazzowego w Anglii i naprawdę nie był rockmanem. Nie wiedział, co sądzić o tym facecie, który grał na gitarze odwrotnie, a do tego wydawała ona dziwne odgłosy. Chandler spojrzał na nas z szeroko otwartymi oczami i powiedział: 'Co myślisz? Zastanawiam nad tym, aby zabrać go do Anglii, zostać jego menedżerem i nagrywać płyty'. Wszystko, co wówczas odpowiedzieliśmy, to: 'Ciekawe'. Potem znów mnie zapytał: 'A co ty o tym sądzisz?' Wypaliłem: "Nie mam pojęcia, co on robi, ale myślę, że to jest świetne!'...  ...Ten facet nie wyróżniał się niczym, gdy nagle zaczął grać szarpiąc struny zębami  - dodał techniczny zespołu James "Tappy" Wright - Ludzie mówili 'Co do diabła?' a Chas pomyślał: 'Muszę coś zrobić z tym facetem'...

            Tak było na początku sierpnia 1966 roku, w następnych czterech miesiącach "Hey Joe" w wersji Hendrixa znajdzie się już w sklepach w Anglii (potem także w Ameryce), a na ironię zakrawa fakt, że Jimi będzie chciał na jego stronie "B" umieścić jeden z utworów, który często wykonywał z Curtisem Knightem, który też należał do R&B kanonu, grywanego na "flaczkowej trasie" - "Land Of 1000 Dances". No tak, ale to będzie dopiero za kilka miesięcy.

            Czy przedstawione wyżej daty tego pierwszego, przełomowego dla Hendrixa spotkania w Nowym Jorku się zgadzają? ...Pozornie wszystko jest w porządku - napisze Keith Shadwick - W Fort Wayne, w stanie Indiana, "The Animals" kończyli wspólną trasę z "Herman's Hermits". Z kolei Hendrix tego gorącego sierpnia występował w Cafe Wha? Nie jest jednak jasne, jak i kiedy oni się spotkali. Poza tym, w Wha? płacono bardzo kiepsko, więc Jimi tęsknym wzrokiem spoglądał na miejsca, w których za lepsze stawki grali "The Butterfield Blues Band", czy "Colin Young's Youngblood". A były to Café Au Go Go oraz Gaslight. Poza tym przez jeden tydzień występował tam także Muddy Waters...

 

wtorek, 24 listopada 2020

"Like A Rolling Stone"

        Ta mała kawiarnia, o której wspomniał Chas, to była oczywiście Café Wha? Chandler znał już różne wersje piosenki "Hey Joe", wydana została na singlu w Anglii przez zespół "The Leaves", niedawno usłyszał ją w nagraniu Tima Rose'a. ...Od razu pomyślałem, że był on (Hendrix) najlepszym gitarzystą, jakiego kiedykolwiek widziałem  - dodał - Jimi nie był wtedy znany, ale ja się wcale nie wahałem. Dla mnie był fantastyczny. Myślałem tylko, w czym jest haczyk. Dlaczego nikt go dotąd nie odkrył? To chyba niemożliwe, żeby nikt go wcześniej nie zobaczył i nie podpisał kontraktu' Nie mogłem w to uwierzyć...

            Na tym samym koncercie był także Bob Kulick, który dodawał - Chas siedział z tyłu i jak pamiętam, występ Hendrixa wywarł na nim tak wielkie wrażenie, że oblał się mlecznym koktajlem... Wyjaśnił to Steve Roby - Kiedy Jimi zaczął grać, uderzenie ze wzmacniaczy było tak potężne, że Chandler rozlał na siebie cały napój... a uzupełniał Chas Chandler - Tak się stało, bo pierwsza piosenka, którą Hendrix wykonał to była właśnie “Hey Joe”...  

            Przy stoliku obok basisty "Animalsów" siedzi wtedy wspomniany już wcześniej gitarzysta Ken Pine, który później wspominał - Chandler był tak podekscytowany, że raz po raz mnie trącał łokciem. Myślałem, że chce mnie pobić. Nie przypuszczałem nawet, że dotrwa do końca seta... Chas dodawał – Tego popołudnia w Café Wha? Jimi był takim facetem, którego twórczy potencjał zaskoczył mnie. Przekonała mnie  o tym nie tylko jego wersja piosenki “Hey Joe”, ale i druga, którą wtedy wykonał, a w niej pokazał swój ogromny talent, “Like A Rolling Stone”. Znałem dobrze Dylana i lubiłem jego utwory, lecz “Like A Rolling Stone” była piosenką, która do mnie niezbyt docierała. Pewnie dlatego, że śpiewał ją Dylan, nie bardzo rozumiałem, o co w niej chodzi. Jimi zrobił to z takim przekonaniem, że wszystko dla mnie stało się jasne. Pierwsze moje wrażenie, gdy usłyszałem “Hey Joe” i “Like A Rolling Stone”, było takie, że jego kariera w pewien sposób wiązać się będzie z tymi dwoma piosenkami. Właśnie w tę stronę to musiało pójść... Przypomnę, że Bob Dylan, o czym można było przeczytać wcześniej był jednym z idoli Hendrixa, a jednym z jego ulubionych wówczas utworów był "Like A Rolling Stone". Jimi w nim składał hołd swemu mistrzowi precyzyjną i mistrzowską, oryginalną aranżacją, wykonywaną najwyraźniej od niechcenia. Tłumaczył dlaczego - Na estradzie wykonujemy "Like A Rolling Stone", bo u Dylana jest dużo uczucia. Mówią o nim źle, bo nie rozumieją jego słów. Jeśli chcą go poznać, to powinni kupić książkę z tekstami jego piosenek, z niej dowiedzieć się o co mu chodzi. Takie książki są do nabycia... 

            O co więc chodziło Dylanowi w tej piosence "Like A Rolling Stone", czyli "Jak toczący się głaz"? - Było kiedyś tak, piękny był czas, żebrzącemu o grosz otwierałaś trzos, zaprzeczysz? Czasem ktoś rzekł nieśmiało coś, że zły los może zadać cios, nie żartuj! Wyśmiałaś każdy głos, który ci życzliwie mówił to /teraz zbladło życie twe, teraz dumę schować chcesz. I co dzień wyżebrać musisz obiad swój. Więc jak to jest? Jak czujesz się? Bezdomna jak wiatr, sławy przeminął czas, jak toczący się głaz?  


poniedziałek, 23 listopada 2020

Chas Chandler spotyka Jimiego Hendrixa.

            Bryan "Chas" Chandler urodził się w Heaton Newcastle-upon-Tyne 18 grudnia 1938 roku w domu, przy Second Avenue 35. Newcastle-upon-Tyne, miasto portowe, leży na północno-wschodnim wybrzeżu Anglii, niedaleko muru Hadriana, czyli starej granicy ze Szkocją i przez lata było centrum zagłębia węglowego. ...Ludzie stąd pracowali ciężko, ale dumni byli, że tu mieszkają. W innych częściach Anglii mówiono na nich "Geordies". Nazwa ta pochodziła od angielskich królów o imieniu Jerzy - George, a że słowo to na północy wymawia się twardo - zamiast dźwięku "dż" słychać było"d"... Wysoki na sześć stóp i cztery cale Chandler, jako basista grał na gitarze Gibson EB-2, najpierw w "Alan Price Trio", a następnie z wokalistą Ericem Burdonem, gitarzysta Hiltonem Valentine, perkusistą Johnem Steelem oraz organistą Alanem Price'em założył grupę "The Animals". Zdaniem Stevena Roby'ego Chas był to - Największy basista w historii rock and rolla... Jego gitara basowa wyraźnie słyszalna była w takich przebojach "Animalsów", jak: “Don’t Let Me Be Misunderstood”, "We Gotta Get Out of This Place", czy "It's My Life". Okazjonalnie zaś Chas śpiewał w chórkach oraz pisał piosenki razem z Burdonem.

            Dwudziestoośmioletni Chas Chandler wspominał - Urwałem się na tydzień, aby spotkać się z przyjaciółmi. Wieczorem, dzień przed występem w Parku Centralnym ktoś puścił mi wersję Tima Rose'a piosenki “Hey Joe”, która w Ameryce wydana została jakieś dziewięć miesięcy wcześniej. Byłem tak tym przejęty, że przyrzekłem sobie: ‘Kiedy wrócę do Anglii znajdę jakiegoś artystę, który nagra tę piosenkę'. Później wieczorem poszliśmy do klubu Ondine. Kiedy wchodziliśmy do środka, klub opuszczała Linda Keith, niemal się z nią zderzyłem. Zatrzymałem się i zaczęliśmy rozmowę .. Linda Keith tłumaczyła - Nie znałam Chandlera, lecz wiedziałam, że jest jednym z "Animalsów"... Chas z kolei Lindę Keith zna niezbyt dobrze, ale widywał ją w otoczeniu Keitha Richardsa i na różnych imprezach, na których w światku show-biznesu nieraz balował. ...Zwróciła się do mnie: 'Słyszałam, że "Animalsi" się rozwiązują. Co masz zamiar robić?' - opowiadał Chandler - Odpowiedziałem, że mam zamiar zająć się produkcją płyt, a ona na to: 'Słuchaj znam faceta z Greenwich Village, który jest gitarzystą i jestem pewna, że kiedy go zobaczysz, będziesz zainteresowany, aby z nim podpisać kontrakt'... Rozgorączkowana Linda Keith dodaje, że ten facet gra w Cafe Wha? i dodaje, że jest to ktoś, na kogo warto postawić, każde pieniądze - Tego faceta trzeba zobaczyć. Musisz na niego spojrzeć, jest genialny... Chas jest zaskoczony ale też zaintrygowany jej opowieścią, choć nie spodziewa się zbyt wiele, myśli, że z żadnej okazji zrezygnować nie może. ...Nie byłem zdecydowany, aby zostać menedżerem, dla mnie to było coś zupełnie innego - opowiadał dalej Chandler - Nie było to wiadome jeszcze publicznie, że jak "Animalsi" się rozwiążą, mam zamiar zająć się produkcją nagrań, ale wszyscy moi bliscy przyjaciele już o tym wiedzieli i Linda zasugerowała, że ten jej przyjaciel mógłby być dobry na początek. Tak więc umówiliśmy się na spotkanie w następne popołudnie...  

            A oto ciąg dalszy wspomnienia Chasa Chandlera, dotyczący czwartego sierpnia 1966 roku - Spotkaliśmy się następnego dnia po południu i ona zaprowadziła mnie na miejsce. Usiadłem i od razu wyrwało mi się "Chryste". On grał w kawiarni na Bleecker Street, w takim niewielkim miejscu, barze kawowym otwartym cały dzień, to oczywiście był Jimi Hendrix. Grali z nim basista i perkusista, i jak sądzę byli z nim po raz pierwszy. On zaś grał na gitarze głównie kawałki instrumentalne. Śpiewał jedynie w dwóch: “Like A Rolling Stone” i “Hey Joe”. Pierwszy utwór, jaki Jimi zagrał tego popołudnia na scenie, to był “Hey Joe”. Usiadłem  z wrażenia. Było tak jakby jasny promyk słońca nagle wpadł do tej jaskini. Rozbłysły sceniczne światła i pomyślałem, że to jakiś znak.. A ja miałem zamiar znaleźć kogoś, kto nagrałby w Anglii “Hey Joe” i kiedy zobaczyłem Jimiego, jak to grał, pomyślałem: 'To jest człowiek, który nagra “Hey Joe”'. Usiedliśmy więc i rozmawialiśmy, a potem obaj polecieliśmy do Anglii. On wtedy był zupełnie nieznany. Grał w różnych zespołach z Wilsonem Pickettem, Little Richardem, "Isley Brothers", po prostu z nimi występował, ale dzięki temu zdobył doświadczenie...

niedziela, 22 listopada 2020

Animalsi w USA

        Czwartego lipca 1966 r., w studiu MGM w Hollywood zespół "The Animals" nagrywa w Los Angeles materiał, który znajdzie się na jego ostatniej amerykańskiej płycie "Animalism" (ukaże się za parę miesięcy, w Wigilię), a zaraz potem rusza w trasę koncertową. Trasy brytyjskich zespołów, takich jak "The Rolling Stones", "The Animals", czy "Herman's Hermits" oraz koncerty z cyklu Au Go Go’s Blues Bag docierały wtedy latem do Nowego Jorku. W Central Parku sponsorował je producent amerykańskiego piwa Rheingold. Odbywały się od pierwszego lipca do piątego września w każdy poniedziałek, środę i piątek wieczorem. Wachlarz stylów i wykonawców był ogromny, od jazzu, przez blues, muzykę latynoską do soulu i rocka, od orkiestry Duke'a Ellingtona, przez Ninę Simone, Muddy'ego Watersa do Otisa Reddinga, Jackiego Wilsona i Kinga Curtisa, od Miriam Makeby, przez Mongo Santamarię, do Billa Evansa i Theloniousa Monka. Prawdopodobnie na jakimś z tych koncertów był także Jimi Hendrix, bo też bilet na wszystkie z osobna kosztował tyle samo - jednego dolara. No i wtedy jeszcze nie sądził, że za rok, w 1967, to on sam będzie jedną z atrakcji festiwalowego lata.

            Wspomnienia ludzi, zwłaszcza, kiedy mija zaledwie parę, albo jeszcze więcej, bo kilkanaście lat od jakiegoś wydarzenia czasem bledną, czasem wręcz przeciwnie, nabierają kolorów. Tak też było i w tym przypadku, z wielu wypowiedzi, cytowanych w różnych źródłach, starałem się uzyskać jak najbardziej wierny obraz, tego co się wtedy wydarzyło. Niestety opowiadane wersje różniły się od siebie i to czasem, dość znacznie. Przedstawię zatem kolejne wspomnienia, czy raczej wypowiedzi głównych uczestników tamtego znaczącego dla dalszego życia i kariery Jimiego Hendrixa w Cafe Wha? ..."The Animals" byli wtedy w trakcie ostatniego tournee i to było pod koniec lipca - opowiadał Chandler. Zapewne niezbyt wtedy pamiętał dokładną datę wydarzenia, które śmiało można powiedzieć, miało też wpływ na historię muzyki rockowej.

            Przez wiele lat w różnych biografiach Jimiego podawano, że Jimi z Chasem spotkali się czwartego lipca 1966 roku, dopiero po skutecznej analizie Steven Roby pierwszy ustalił, że stało się to miesiąc później. Zatem do spotkania dochodzi w czwartek czwartego sierpnia, a tak to komentował sam Jimi Hendrix - Moja przyjaciółka spowodowała, że zjawił się na koncercie Chas Chandler z "The Animals", aby mnie posłuchać... Ta przyjaciółka, Linda Keith uzupełniała - Jimi był coraz bardziej zdesperowany. Bardzo chciał podpisać kontrakt płytowy...

            Po kilku tygodniach spędzonych w drodze po miejscowościach na Zachodzie, Środkowym Zachodzie oraz na Południu USA, przez Chicago i Baltimore grupa "The Animals" dociera w pobliże Nowego Jorku. Główna gwiazda tej trasy, zespół "Herman's Hermits", ma w tym czasie trzy osobne koncerty w Atlantic City. Poniedziałek pierwszego sierpnia jest dla "Animalsów" dniem wolnym, drugiego występują w West Hyannis w Massachusetts, przez miejscową prasę koncert jest dość kiepsko promowany, więc zaraz po nim zespół leci do Nowego Jorku, gdzie czwartego sierpnia 1966 roku, ma otworzyć koncert na Wollman Skating Rink, w Central Parku w ramach Rheingold Central Park Music Festival. Ale ten wieczór muzycy mają wolny, więc udają się do klubów. Jednym z nich jest bardzo polecana i modna Ondine, którą opisałem wcześniej.

            W historii Jimiego Hendrixa pojawia się wtedy nowa postać, człowiek, który w największym stopniu wpłynie na dalsze jego życie.

 

 

sobota, 21 listopada 2020

"The Animals"

          Trzeciego lipca 1966 r. w Los Angeles ląduje kolejna grupa, która w ramach tzw. "Brytyjskiej Inwazji" podbiła już amerykański rynek muzyczny, teraz jednak chce podsumować swoją artystyczną działalność. Kwintet "The Animals" znany jest w Ameryce od 1964 roku przede wszystkim z nowoorleańskiej ballady "House Of The Rising Sun", którą muzycy poznali od Dylana, bowiem nagrał ją przed nimi, na swym debiutanckim folkowym albumie w 1962 roku. Anglicy z Newcastle już wcześniej skorzystali z jego dorobku, na ich pierwszym singlu znalazła się bowiem inna jego ballada "Baby, Let Me Follow You Down", przerobiona przez nich na "Baby, Let Me Take You Home". Ten pierwszy singiel nie był jeszcze tak popularny, jak "House Of The Rising Sun" (czyli "Dom wschodzącego słońca"), który zarówno w ich ojczystej Wielkiej Brytanii, jak też w USA podbił listy singlowych przebojów (11 lipca 1964 pierwsze miejsce w Anglii, od 5 września 1964 przez trzy tygodnie także pierwsze w USA).

            Grupa z Newcastle na północy Anglii, nie stanowi wówczas zagrożenia dla "The Beatles", czy "The Rolling Stones", ale ma wielu fanów na całym świecie, oczywiście także w Ameryce. Ich muzyka zresztą bardzo mocno sięga do tradycji czarnych Amerykanów, a ich idolami są tacy artyści jak Howlin' Wolf, czy John Lee Hooker. Na R&B  w białym wydaniu moda jednak powoli przemija, płyty sprzedają się coraz gorzej, a trasy koncertowe, zamiast przynosić korzyści, niezmiennie generują straty, choć w dużym stopniu nie zależy to od samych muzyków, a raczej od menedżerów, którzy bardziej dbają o swoje interesy, niż o sukces zespołu. ...Występowaliśmy non-stop przez trzy lata, dając rocznie trzysta koncertów i nie mamy z tego ani pensa - wściekał się Chandler. To była prawda - Animalsi byli bardzo popularni w Ameryce, ale mieli bardzo złego menedżera - wspominała Elaine Cusack z Newcastle, dziennikarka pism The Times, Mojo i Select. No więc wysoki, krzepki basista "The Animals" Bryan "Chas" Chandler nie potrafi już cieszyć się z sukcesu, którego niektórzy mu zazdrościli. Dosyć ma uciążliwości związanych z długimi przejazdami, czy przelotami na koncerty, z ciągłymi problemami finansowymi - 'Przecież miało być zupełnie inaczej' - myśli i podejmuje decyzję - 'Po zakończeniu tego tournee wracam do Anglii i zajmę się produkcją'... Musi jeszcze wytrzymać do września, do ostatniego koncertu w Steel Pier Resort w Atlantic City, w stanie New Jersey (piątego lub szóstego).

            Ta letnia trasa w 1966 roku po Ameryce Północnej, rozpoczęła się jeszcze w czerwcu na Hawajach, na niej "Animalsi" występują wcale nie jako główna gwiazda, lecz jako partner popularnej wśród młodszych odbiorców, innej brytyjskiej, bardziej popowej grupy "Herman's Hermits". Zresztą ta trasa ma być pożegnaniem starego składu "The Animals", choć fanów w Anglii powiadomi o tym dopiero 30 lipca pismo Disc And Music Echo w artykule zatytułowanym od słów wokalisty: 'Eric Burdon - opuszczam ten zespół'...          

            Burdon ma naprawdę nowe pomysły, chce nagrywać muzykę rockową, odchodzącą od R&B i bluesa w stronę psychodelicznego rocka z Zachodniego Wybrzeża. Ze starych "Animalsów" ma z nim pozostać jedynie perkusista Barry Jenkins, który parę miesięcy wcześniej zmienił Johna Steela. Chas Chandler wie, że w tym nowym zespole nie będzie dla niego miejsca, sam zresztą jest już zmęczony zarówno życiem w drodze, jak też kłótniami, które są wynikiem ambicji Erica oraz podziałem w zespole, na tych co piją alkohol, do nich się sam zalicza i na tych, co biorą narkotyki (Eric i Hilton Valentine - gitarzysta). Po powrocie do Anglii Chandler ma zamiar zostać producentem płytowym, odkryć jakiegoś nieznanego młodego muzyka i zająć się jego karierą. Ma przecież także doświadczenie w studiu, obserwował bowiem Mickiego Mosta, który nagrał największe przeboje "The Animals", z "House Of The Rising Sun" na czele, widział też, co wyczynia z nimi Mike Jeffery, menedżer zespołu, wielki cwaniak i krętacz. Chas spodziewa się, że ta decyzja przyniesie mu większe pieniądze i nowe zajęcie będzie mniej wyczerpującym.

 

piątek, 20 listopada 2020

Historia "Hey Joe"

             Tekst "Hey Joe" (używając już skróconego tytułu). przywodzi na myśl klasyczną balladę o morderstwie napisaną przez osobę, której nazwisko zaginęło w mroku dziejów: narrator podąża za pewnym mężczyzną; ten zabija swoją dziewczynę i ucieka do Meksyku. Być może dlatego na płycie „Are You Experienced” znalazł się jej opis, że – ‘jest to bluesowa aranżacja starej piosenki kowbojskiej, która ma jakieś sto lat’... Bardzo długo sam Jimi Hendrix twierdził - „Hey Joe” to stara melodia ludowa, licząca chyba ze sto lat. Wielu ludzi adaptowało tę piosenkę. Tim Rose był pierwszym, który ją zaśpiewał. I ta interpretacja spodobała mi się. Są tysiące różnych, szybszych wersji, na przykład grup „The Byrds”, „The Standells” i „The Love”, no i innych. Właściwie to chodzi mi o starą kowbojską pieśń, która dla nas brzmiała bluesowo. A w USA radiowi prezenterzy nie nadawali „Hey Joe” ze względu na tekst... Pewnie jednak Hendrixowi podobała się przede wszystkim melodia i to co zrobił z nią Rose. ...W “Hey Joe” Tim Rose zmienił klucz do piosenki z na "E" - tłumaczył Michael Hicks – i zaczyna nie tak jak inne wersje od riffu znanego z "Needles And Pins", lecz zagrywki w charakterystycznym bluesowym stylu... Wspominał Kim King, muzyk grupy "Lothar & Hand People", później asystent Eddiego Kramera w Electric Lady StudiosŚmiało można powiedzieć, że w tym czasie było dużo głodujących muzyków - w tym także Jimi - którzy tutaj przychodzili na jamy. My robiliśmy to trochę wcześniej, ale któregoś dnia on zagrał taką serię zabójczych akordów - to nie była jakaś piosenka, nie miało tytułu, niczego - była to po prostu wspaniała progresja akordów. Graliśmy tego dnia przez kilka godzin, aż nagle Jimi zniknął. Dopiero za jakiś czas, gdy usłyszałem go, jako "najnowszą sensację z Anglii"' poznałem, że to były akordy do "Hey Joe... Bob Kulick słusznie zauważył - To była jego sztandarowa piosenka. Nikt nie umiał grać, tak jak on...

            W 1967 piosenka stanie się wielkim przebojem tria "Jimi Hendrix Experience". Uważano wtedy, że jej twórcą jest Chester A. Powers. To był artystyczny pseudonim Dino Valentiego, autora związanego z Greenwich Village, który zapisał się w historii rocka jako wokalista i multiinstrumentalista grupy z San Francisco "Quicksilver Messenger Service". Nazwiskiem Powersa podpisane zostały trzy pierwsze single z "Hey Joe", wydane przez "The Leaves" (w 1965), "Love" i "The Byrds" (nagra tę piosenkę na swej płycie "Fifth Dimension").

            David Crosby wówczas z "The Byrds" opowiadał nawet, że Valenti nauczył go tej piosenki, bo grał ją menedżerowi trasy Bryanowi Macleanowi, który potem został muzykiem grupy "Love". Koncertową wersję piosenki skopiowała od "The Byrds" grupa "The Leaves" i szybko ją nagrała. Dopiero za jakiś czas okazało się, że w 1962 roku "Hey Joe" napisał William (Billy) Roberts i odstąpił ją właśnie Valentiemu. W 1966 zaczął ją wykonywać Tom Rose, jak stwierdziła Cass Elliott (Mama Cass z zespołu "Mamas & Papas"), od początku tamtej dekady związany z ruchem folkowym. Tim Rose, nagrał ją w 1966 roku w bardzo wolnym tempie z udziałem perkusisty Bernarda Purdie, twierdził, że słyszał tę piosenkę jako dziecko i że była to tradycyjna ballada z Appalachów. Lecz nawet jeśli zgodzimy się z Rose'em i dojdziemy do wniosku, że stary tekst zainspirował Robertsa, to melodia już była jego własna, oryginalna. Nie dość na tym, w 1967 roku, kiedy "Hey Joe", było już wielkim przebojem "Jimi Hendrix Experience", David Crosby w jednym z wywiadów dla szwedzkiego radia, przyznał, że oryginał piosenki dostał nie od Dino Valentiego, ale właśnie od Robertsa. Tim Rose zaś słyszał, jak kiedyś piosenkę wykonywał ktoś, kto się nazywał Jimmy Hendricks (chodziło oczywiście o Jimiego Hendrixa).

            Wiosną 1966 roku wersję Rose'a usłyszał Chas Chandler. Wspominał angielski dziennikarz Keith Altham - Chas miał obsesję na punkcie piosenki "Hey Joe", napisanej przez Tima Rose'a i szukał kogoś, z kim mógłby ją nagrać. Będąc w Nowym Jorku, polował na talenty, bo wiedział, że nadszedł czas rozstania z "The Animals". Linda Keith, dziewczyna któregoś "Stonesa" z wczesnych lat istnienia zespołu, zdążyła już pokazać Hendrixa Andrew Oldhamowi, który był zdania, że gitarzyści nie zrobią teraz kariery i odrzucił go. Ponieważ znała Chasa, przyprowadziła go na występ Jimiego, gdy był w mieście. Jednym z pierwszych utworów, jakie zagrał Jimi, było "Hey Joe", i to przesadziło sprawę, bo Chas zawsze marzył o nagraniu tej piosenki...

 

 

 

 

 

 

 

czwartek, 19 listopada 2020

Kluby w Greenwich Village

            Dość powiedzieć, że Hendrix wówczas jest wielkim fanem ESP, jak nazwał ją Lester Bangs - Najbardziej prototypowej, podziemnej firmy Ameryki... Kupuje płyty, chodzi na koncerty, podgląda i słucha. Nie ma za wiele pieniędzy, bo gaża, jaką otrzymuje w Cafe Wha? nie wystarcza mu na zaspokojenie wszystkich potrzeb, więc próbuje sam lub ze swoim zespołem dorobić w innym miejscu. Bowiem w Greenwich Village istnieje jeszcze kilka innych klubów folk-rockowych: Café Au Go Go i Bitter End na Bleecker Street, Night Owl Café na West 3rd Street, Bizarre i Golden Bug. Opowiadał Bill Kulick - Było takie miejsce Night Owl gdzie występowały najlepsze zespoły. Kiedy nasz zespół chciał się tam dostać, jego właściciel, facet o imieniu Joe, powiedział nam swoim głosem wielkiego mafiosa: 'Jesteście najgorszym zespołem z tysięcy istniejących w Nowym Jorku, jaki widziałem'. Kiedy przesłuchiwany był Hendrix, Joe wziął go na stronę i powiedział: 'Jesteś wielki. Będziesz gwiazdą. Ale nie mogę ciebie zatrudnić - jesteś Murzynem'. Nie sądzę, aby Joe był uprzedzony - to raczej ludzie z wybrzuszeniami w swoich marynarkach, które zakładali w niedziele. Oni nie aprobowali żadnego czarnego faceta. Na szczęście nie miało to dla Jimiego żadnego znaczenia. On był zadowolony, grając gdzie indziej i zawsze otaczało go wiele kobiet, które się nim zajmowały. Kiedy Hendrix nie wychodził z zespołem, otaczały go dziewczęta. Myślę, że między tym, co grał, a tym, co dawały mu wtedy dziewczyny, wszystko było w porządku...

            Blisko Cafe Wha? na MacDougal Street znajdował się też najlepszy w Greenwich Village klub - Gaslight. Zajmował piwnicę, jednak nie robił wrażenia pomieszczenia piwnicznego, gdyż - obniżono w nim podłogę... Bob Dylan wspominał - Gaslight był podziemnym klubem, zdecydowanie dominującym na MacDouglas Street, bardziej prestiżowym, niż którykolwiek w okolicy. Na zewnątrz widniał magiczny, wielki, kolorowy transparent, występującym tu artystom płacono tygodniówki. Klub znajdował się u dołu schodów, po sąsiedzku z barem Kettle of Fish. Nie podawano wódy, ale można było przynieść flaszkę owiniętą w papierową torbę. Zamknięty za dnia, podwoje otwierał wczesnym wieczorem...

            Obok Cafe Wha? jest wtedy jedno miejsce, które okaże się ważne dla Hendrixa. To bar Cock'n'Bull. Tu grają wykonawcy elektrycznego folk-rocka: "The Lovin' Spoonful", "The Ravens" "Lothar and The Hand People" oraz okazjonalnie, wspomniany wcześniej "The Holy Modal Rounders", więc przychodzi tu przede wszystkim młodzież, a lokal działa do późnej nocy. Toby Goldstein opowiadał – Jimi spędzał tu sporo czasu. Ze znajdującej się tam szafy grającej często wybierał płytę Tima Rose’a „Hey Joe” i puszczał na cały głos… Wielu ludzi znało już tę piosenkę z nagrań grup „The Leaves” z Kalifornii (w czerwcu 1966 - 31 miejsce na liście tygodnika Billboard), zespołu "Love", kierowanego przez znajomego Jimiego z Los Angeles, Arthura Lee oraz „The Byrds”. Wykonywało ją także sporo innych zespołów garażowych ("The Standells" i "The Surfaris"). Wszystkie wersje były podobne, ostre, grane w szybkim tempie, z wykrzyczanym tekstem. Jimiemu jednak najbardziej podobała się wersja balladzisty Tima Rose’a, którą usłyszał po raz pierwszy - skąd? Wymieniony wyżej Goldstein twierdził, że z szafy grającej, przypadkiem, z kolei Keith Richards w swojej autobiografii zanotował, że miał w hotelowym pokoju wersję demo, którą znalazła u niego Linda Keith – Z mojego pokoju zabrała do Roberty Goldstein, gdzie akurat był Jimi i mu ją puściła. To jest historia rock'n'rolla. Najwyraźniej więc dostał tę piosenkę ode mnie… Myślę jednak, że Keith Richards, źle to chyba zapamiętał, gdyż w czasie w którym znalazł się on w Nowym Jorku, na amerykańskim rynku obecny był już wydany oficjalnie singiel Rose'a “Hey Joe (You Shot Your Woman Down)” (Columbia 4-43648). Zaś zdaniem Curtisa Knighta, Jimi najpierw zapoznał się z nią w wykonaniu kalifornijskiego zespołu "The Leaves". ...Byłem z Jimim, kiedy kupił tę płytę w sklepie muzycznym w Nowym Jorku - opowiadał - Zawsze miał wobec niej jakieś plany… Czyżby Hendrix miał jakieś plany po wysłuchaniu fragmentu tekstu? ...Dokąd się wybierasz ze spluwą w garści. Idę sprzątnąć swoją starą, wiesz złapałem ją, jak się puszczała z jakimś facetem... A może te słowa mu coś przypominały, coś z dzieciństwa?

środa, 18 listopada 2020

Bernard Stollman i firma ESP-Disk

        Zespół "The Fugs" zawdzięczał sukces wspomnianemu już Bernardowi Stollmanowi, właścicielowi jednej z najbardziej zasłużonych nowojorskich firm niezależnych w tamtym czasie, czyli w latach sześćdziesiątych XX wieku. Do "stajni" Stollmana należeli zarówno awangardowi muzycy jazzowi, jak też folkowi i rockowi: Sex Pistols tamtych czasów, grupa “The Godz”, z nagranym 28 września 1966 zaledwie w 45 minut albumem “Contact High With The Godz”; "The Stooges", "Mothers of Invention" oraz "Velvet Underground". Dla Stollmana nagrywa też założona w 1965 roku na Florydzie przez Toma Rappa i jego szkolnego kolegę, muzyka grającego na bandżo Wayne'a Harley'a, basistę Lane'a Lederera i klawiszowca Rogera Crissingera “Pearls Before Swine” (z płytami: “One Nation Underground” ESP 1054 i “Balaklava" ESP 1075). Stollman nagrywał potem płyty z Randym Burnsem, Toddem Kelley'em, grupami "Cramagnon", "Octopus", Ericą Pomerance, Noahem Howardem, Henrym Grimesem, a także awangardowymi artystami europejskimi, jak: Gunter Hampel, "The Free Music Quartet", czy Karel Velebny z ówczesnej Czechosłowacji. Stollman w swojej ESP-Disk wydawał najpierw albumy artystów free-jazzu: Sun Ra, Pharoaha Sandersa, Ornette’a Colemana i Alberta Aylera, potem także Patty Waters i Eda Askewa, Charlesa Mansona (“Lie: The Love And Terror Cult” ESP 2003), Timothy'ego Leary (“Turn On, Tune In, Drop Out” ESP 1027), nawet jodłującego astrologa ukrywającego się pod symbolem "MIJ".

            Swoje biuro Bernard Stollman otworzył w 1963 na dwunastym piętrze budynku przy 5th Avenue 156. Był wtedy zwolennikiem ruchu Esperanto, jak wówczas uważano - jednego globalnego języka łączącego cały świat, zatem wydał jako pierwszą w swym katalogu płytę śpiewaka Fransa Jahgera z poezją Duncana Chartersa i Juliusa Balbina zatytułowaną “Ni Kantu En Esperanto” (“Śpiewajmy to w języku esperanto”). Wtedy też firmę nazwał Esperanto Disko, skracając ją następnie do ESP-Disk. W lipcu 1964 Stollman wydał jeden z najbardziej "wybuchowych albumów wszech czasów" “Spiritual Unity” saksofonisty Alberta Aylera z perkusistą Sunnym Murray'em i basistą Garym Peacockiem. Mieszkał wtedy niedaleko Cellar Café, gdzie festiwal October Revolution gromadził członków krótko działającej "Jazz Composers Guild", zatem namówił ją do zrealizowania zupełnie niekomercyjnego albumu. W godzinę Stollman nagrał także album Ornette'a Colemana “Town Hall 62” oraz płyty, na których znalazły się fragmenty zakupionych przez niego taśm, z utworami awangardowych muzyków jazzowych: Pharoaha Sandersa, Roswella Rudda i Johna Tchicai'a, "New York Art Quartet", Byron Allena, Paula Bley'a, Boba Jamesa, Lowella Davidsona oraz Rana Blake'a. Te dwanaście albumów Stollman wydał w 1965 roku w tym samym czasie, mając nadzieję, że spowoduje to wzrost zainteresowania odbiorców muzyką awangardową, free-jazzem, że ten nurt stanie się wtedy modny. Szukał zresztą różnych możliwości zachęcenia odbiorców. Jednostronna płyta Aylera “Bells”, wytłoczona została w pomarańczowym, żółtym, niebieskim, czerwonym i purpurowym marmurku z jasnego winylu, z wrzuconymi wycinkami prasowymi i innymi pamiątkami. Sam Ayler, uważany za jednego z największych w tym czasie awangardzistów jazzowych mawiał wtedy - Trane był ojcem, Pharaoh synem, ja zaś jestem Duchem Świętym...

            Chociaż jeden z albumów Aylera - "Spiritual Unity" nagrano 10 lipca 1964 roku w Variety Recording Studio na West 46th Street, większość sesji firmy ESP odbywała się w RLA Studios, opuszczonym magazynie na West 65th Street, prowadzonym przez producenta inżyniera Richarda Aldersona. Przez siedem lat Alderson współpracował z Harrym Belafonte, który zainwestował w ośmiośladową aparaturę nagrywającą oraz w inny sprzęt firmy Impact. Pracując w tym nowoczesnym studiu z Aldersonem, Stollman wykorzystywał sprzęt, aby utrwalać kompozycje nieznanych artystów jazzowych, takich jak: Jordan Mathews, Howard Bernstein i Dennis Pohl. Nie patrzył na sukces komercyjny, zależało mu na sukcesie artystycznym, a przede wszystkim na utrwaleniu tego, co wtedy powstawało. Przez następne osiemnaście miesięcy wydał czterdzieści pięć albumów: multiinstrumentalisty Giuseppi Logana; argentyńskiego saksofonisty, twórcy muzyki do filmu "Ostatnie tango w Paryżu" - Gato Barbieriego; perkusistów Milforda Gravesa i Ronalda Shannona Jacksona; saksofonisty z Cleveland - Franka Wrighta; Burtona Greene'a; wokalistki Patty Waters; Mariona Browna; Marzette Watts; Charlesa Tylera; Sonny'ego Simmonsa; Noah Howard; Sunny'ego Murray'a, gitarzysty Randy'ego Burnsa; Alana Sondheima; Roscoe Mitchella; Petera Lemera, a także Allena Ginsberga; grupy "Velvet Underground"; Steve'a Lacy oraz Hermana Poole Blounta, znanego pod pseudonimem "Sun Ra". Dwie części totalnie "odlotowego" albumu “The Heliocentric Worlds of Sun Ra”, Alderson trafnie określił, jako - Duke Ellington na kwasie, ze ślubem córki prezydenta Lyndona Johnsona, przeplatane wstrząsającymi materiałami z wojny w Wietnamie...

wtorek, 17 listopada 2020

"The Fugs"

            "The Fugs", bo tak się ten zespół nazywa, założył w 1963 roku lokalny poeta i właściciel księgarni Ed Sanders, wraz z poetą generacji beatników Tulim Kupferbergem. Dołączyli do nich: jeszcze jeden poeta Ken Weaver, który już w szkole średniej grywał w zespole marszowym na instrumentach perkusyjnych; a także śpiewak folkowy z Milwaukee Peter Stampfel i "country-bluesowy" gitarzysta z Filadelfii Steve Weber, którzy niezależnie działali w duecie "The Holy Modal Rounders". Z obu tymi grupami występował także klawiszowiec i kompozytor Lee Crabtree, który, jak wspominała Patti Smith - W hotelu Chelsea miał pokój z biurkiem pełnym kompozycji - grube pliki arkuszy z muzyką, której nikt dotąd nie słyszał...

            Muzykę "The Fugs" na początku, stanowiła mieszanka tradycyjnych folkowych i żydowskich melodii, zaczerpnięta z bogatej kolekcji płytowej przyjaciela Sandersa Harry'ego Smitha, przede wszystkim oparta na tematach z wydanej w roku 1952 antologii amerykańskiej muzyki ludowej. Pierwszy skład "The Fugs" dla firmy Folkways nagrał debiutancki album “The Village Fugs Sing Ballads And Songs Of Contemporary Protest, Points Of View And General Dissatisfaction”, który w okresie boomu na folk znalazł się na liście przebojów pisma Billboard na 142 miejscu. Na początku 1966 roku, powiększony o gitarzystę Kenny'ego Pine'a zespół, podpisał kontrakt z ESP-Disk. "The Fugs 'First Album" (ESP 1018) (nazywany także "The Village Fugs"), nagrano w dwóch sesjach w Cue Studios na 46th Street w kwietniu i czerwcu 1965 roku. Producent Harry Smith określił, że był to nieokiełznany chaos. W styczniu i lutym 1966 w RLA Richard Alderson z grupą muzyków sesyjnych, takich jak występujący już kilka razy na stronicach tej książki, perkusista Bernard Purdie, nagrał materiał na drugi album "The Fugs" (ESP 1028), z jeszcze większą dawką instrumentów elektrycznych. Znalazł się na nim raczej skandowany, a nie śpiewany antywojenny utwór Tuli Kupferberga "Kill For Peace". Resztę stanowił konglomerat folku, rocka i bluesa, istna dżungla dźwięków ilustrująca poetyckie teksty Eda Sandersa i Tuli Kupferberga. Radiostacje w ogóle nie prezentowały nagrań z tej płyty, więc Bernard Stollman, prawnik, zarazem właściciel firmy ESP-Disk, na tydzień wynajął Astor Place Playhouse, gdzie zespół "The Fugs" prezentował swój, mocno już zmieniony, elektryczny repertuar. To był bardzo dobry zabieg marketingowy, gdyż po krótkim czasie album dotarł do 89 miejsca, stając się pierwszym w historii "podziemnym" (undergroundowym) albumem, który znalazł się na liście przebojów i był tam przez 14 tygodni.

            ..Nigdy nie mieliśmy u siebie popowego wykonawcy, więc tym bardziej sukces nas zaskoczył - wspominał Bernard Stollman, który wykorzystał to nie tylko do poprawienia sytuacji finansowej firmy, ale przede wszystkim do nagrania kilku innych awangardowych wykonawców. Zaskoczone sukcesem "The Fugs" firmy MGM i Atlantic rozpoczną pod koniec 1967 roku negocjacje z muzykami na temat kontraktu, wygra go trzecia -  Reprise. A zanim to nastąpi, w czerwcu 1967 r. ukaże się jeszcze album "Virgin Fugs" (1038 ESP) zawierający odrzuty z ostatniej sesji dla ESP, firmy nota bene bardzo zasłużonej dla nowojorskiej awangardy, w której wydawali swoje albumy tacy artyści jak: Albert Ayler, Pharoah Sanders, "The New York Art Quartet", czy Sun Ra.

            Albumy "The Fugs" kontynuujące pomysły Allena Ginsberga i innych przedstawicieli tzw. "beat generation", to już w pełni dojrzała kontestacja polityczna amerykańskiej rzeczywistości, antywojenny manifest i protest przeciw establishmentowi. Teksty pełne sarkastycznych odniesień do polityki, narkotyków i seksu, wciąż w tamtym czasie poprawiać będą amerykańscy cenzorzy. W utworach: „Kill For Peace”, „Slum Goddess”, „Coca Cola Douche”, „I Couldn’t Get High”, „Supergirl”, „Johnny Pissoff Meets The Red Angel”, czy „Turn On, Turn In, Drop Out”, członkowie grupy wyśmiewają wady amerykańskiego społeczeństwa, protestują przeciw wojnie w Wietnamie i walczą o prawa obywatelskie dla kolorowej ludności. Mocnym, dosadnym słowom towarzyszy mocna elektryczna muzyka, pełna sprzężeń, zniekształceń dźwięku basu i gitary z "fuzzem". Członkowie zespołu mieszkają razem w East Village, gdzie czynsz wtedy jest zdecydowanie niższy niż w lokalach po zachodniej stronie. Jimi często do nich przychodzi, aby porozmawiać o sztuce, o muzyce, czasem zapalić jointa. Sam mieszka wtedy niedaleko, w loftach na Hudson Street, razem z Buzzym Linhartem, Rogerem McGuinnem i Davidem Crosbym, którzy marzą  o tym, aby ich zespół "The Byrds", choć ma już przebojowe single, także tu, w Nowym Jorku znalazł jakieś doskonałe miejsce do grania. Jimiego, choć "The Fugs" "znajdują się na celowniku" FBI, ciekawią ich występy w Players Theater, siedzi zaciekawiony i jak wielu widzów oszołomiony. W wywiadzie dla dwutygodnika Rolling Stone w 1970 roku, wspomni – "The Fugs" w Village są naprawdę szaleni, tworzą na bazie tekstów Williama Burroughsa, pieśni o lesbijkach, rzeczy takie jak  “Freakin’ Out Wit A Barrel Of Tomatoes". Grają też utwory w rodzaju “Johnny B. Goode” ze złymi akordami, to straszne. A ich solista, rozbijając samochód śpiewa 'Kocham ciebie'. To co robią jest i może atrakcyjne, ale zarazem głupie. Śpiewanie “Love Is Strange” i przy tym rozbijanie pojazdów - to głupota... Tu Jimi nawiązał do podobnych ekscesów, które zobaczy na scenach Wielkiej Brytanii demonstrowane przez grupę "The Move", która rozbija na swoich występach samochody i telewizory. Bezsprzecznie "The Fugs" w 1966 roku wywiera spory wpływ na Hendrixa.

 

 

poniedziałek, 16 listopada 2020

Fuzz-box

        Kolegów muzyków, fachowców z branży muzycznej oraz słuchaczy Hendrix coraz częściej zaskakuje brzmieniem swojej gitary, które otrzymuje wykorzystując niewielkie pudełko, jakie przyniósł mu Ken Pine, gitarzysta "Ragamuffins" oraz występującej w Players Theater grupy "The Fugs". To "fuzzbox", urządzenie zniekształcające dźwięk gitary elektrycznej. ...Efekt "fuzzu" jako pierwszy w historii zastosował w 1961 Grady Martin, w nagraniu pieśniarza stylu country Marty'ego Robbinsa "Don't Worry". Kiedy Martin wykorzystał to samo urządzenie w jednym ze swoich następnych nagrań, na płycie firmy Decca ten instrumentalny "kawałek" ukazał się on pod tytułem "The Fuzz", stąd też wzięła się nazwa tego przedmiotu, a gdy za kilka lat nabrał on kształtu pudełka, nazwano go "fuzz-box". Zniekształcone brzmienie zafascynowało Dicka Dale'a, surfowego gitarzystę, którego występy w Kalifornii podziwiał też Jimi Hendrix. Dale zdobył sławę  stosując efekt "fuzzu" w nagraniach "Let's Go Trippin'" (1961) oraz "Misirlou" (1962). Zanim Keith Richards w "(I Can't Get No) Satisfaction" sięgnie po Maestro FZ-1 Fuzz-Tone, generujące brzmienie gitary przy pomocy urządzenia zamkniętego w pudełku, efekt wykorzysta jeszcze angielska grupa "The Kinks", w swoim wielkim przeboju "You Really Got Me" (zrobi to, grający w studiu wspomniany już Jimmy Page, później gitarzysta "The Yardbirds" i "Led Zeppelin"). To niepokojące, brzęczące, zniekształcone brzmienie fascynuje Hendrixa na tyle, że pożycza "fuzzbox" i ćwiczy w mieszkaniu na Hudson Street, które dzieli z Davidem Crosby’m i Rogerem McGuinnem, muzykami grupy „The Byrds”. Przyzna potem – Przedłużony dźwięk gitary pochodził od dwóch obszarpanych „fuzzów”, jakie dostałem od "freakowej" grupy „The Fugs”…

            Napisałem jednak już wcześniej, że Jimi Hendrix próbował wcześniej grę na gitarze z „fuzz-boxem”, gdyż jak zanotował Tony Brown, widać to na jednej z wczesnych fotografii, kiedy grał z Curtisem Knightem i grupą „The Squires” w klubie Cheetah. Poza tym jesienią 1965 roku, zagrał w studiu na fuzzie z Curtisem Knightem. Tony Brown twierdzi, że "fuzzbox" mógł dostać się w ręce Jimiego około trzynastego maja tamtego 1966 roku, to jednak zdaniem wielu biografów i historyków rock'n'rolla Jimi Hendrix i Ken Pine, poznali się później i to dzięki pośrednictwu Texa, portiera Café Wha?, chociaż pewnie i tak by się spotkali, gdyż ten klub jest w sąsiedztwie domu, w którym funkcjonuje teatr Players.  Właśnie w tym teatrze awangardowi nowojorscy poeci Ed Sanders i Tuli Kupferberg wraz z kolegami Kenem Pinem oraz Kenem Weaverem przedstawiali anarchistyczny program muzyczno-poetycki. Ich występy wzbudziły wtedy spore zainteresowanie środowisk kulturalnych, post-"beat generation" oraz hipisów, jednym słowem kontestującej elity Greenwich Village. Na przedstawienia do Players przychodzą m.in. Allen Ginsberg, twórca szokującego poematu „The Howl” („Skowyt”), eksperymentujący z narkotykami Timothy Leary, a także znany wówczas poeta Gregory Corso. „Satyryczny kabaret”, jak nazywają zespół nowojorscy dziennikarze, daje oryginalne, pełne ekspresji i wielu szokujące spektakle w dwu teatrzykach Bridge i wspomnianym Players, bardzo szybko stając się jednym z kultowych wykonawców rocka w Village, postrzegany jest również jako forpoczta amerykańskiej młodzieżowej kontrkultury.