poniedziałek, 2 listopada 2020

Andrew "Loog" Oldham

            Kiedy "Stonesi" ciężką pracują na koncertowej trasie, Linda Keith uruchamia swoje prywatne kontakty, dzięki którym, jak sądzi, pomoże Jimiemu znaleźć porządnego menedżera i producenta. Pierwsze kroki kieruje do Andrew "Loog" Oldhama. Ten były dźwiękowiec i mało znany, kiepski piosenkarz pop, który występował na początku lat 60. XX wieku, pod pseudonimem Sandy Beach, a miał również ambicje zostać komikiem, ostatecznie wylądował w świecie show-biznesu. Jako agent prasowy za darmo, zdobywając doświadczenie, pracował z Brianem Epsteinem przy pomocji singla "Beatlesów" "Please Please Me". Robił także coś dla ówczesnej liderki na rynku mody w Anglii, Mary Quant. Ostatecznie, w roku 1963 ten przedsiębiorczy wówczas dziewiętnastolatek zajął się sprawami zespołu "The Rolling Stones". W "Stoned" biografii Oldhama, Lindsay-Hogg wspominał - Zastanawiam się, do jakiego stopnia gangsterska poza Andrew (to chyba było to) i jego zuchwałość (coś w stylu: zadzierasz ze mną na własną odpowiedzialność), wpłynęły na kreacje sceniczne Micka i Keitha, które później zaczęły być częścią ich prawdziwej osobowości...

            Odlham miał niezłe pomysły na promocję, we wrześniu tamtego 1963 roku, po nagraniu piosenki „I Wanna Be Your Man”, którą dla nich napisali Paul i John, "Stonesi" odwdzięczyli się Beatlesom, otwierając ich koncert w Royal Albert Hall.Rozgrzali publiczność do czerwoności, zanim jeszcze Wielka Czwórka weszła na scenę. Nie było to dzieło przypadku. Oldham wmieszał się w publiczność i wydawał z siebie dziewczęce piski, aż prawdziwe dziewczęta poszły w jego ślady. Zapłacił także chłopcom, żeby zrobili zamieszanie, przepychając się między dziewczętami pod scenę; rozkoszował się "udawaniem, robieniem szumu i kombinowaniem”, które według niego były nieodłącznymi elementami muzycznego biznesu… Taki więc człowiek był, zdaniem Lindy Keith idealny do tego, aby zająć się Jimim "nową gwiazdą". Uważała, że mający rozeznanie w show-biznesie Oldham będzie pokazem Hendrixa zachwycony, bo przecież inaczej, zważywszy na genialność Jimiego być nie mogło, w efekcie zajmie się jego sprawami w swojej niezależnej firmie płytowej Immediate Records. Do tego miała zapewnioną pomoc jego partnerki, swojej przyjaciółki Sheili Klein.

            Andrew Oldham wspominał - Poszliśmy na obiad i ona spytała: 'Pójdziesz ze mną do tego klubu?' Pomyślałem: 'Co ja tu robię? Mam iść do klubu z dziewczyną mojego gitarzysty, do tego najlepszą przyjaciółką mojej żony?. To mi się nie podobało. Coś jednak było w powietrzu, skoro przedstawiła mi Hendrixa nie osobiście, ale na odległość, coś jakby: 'Zobacz go, ale nie możesz się z nim spotkać'. Dziwne, nie? Nie widziałem, aby Hendrix z nią wtedy rozmawiał, ale coś między nimi było. To od razu wyczułem... Jednak mimo obiekcji Oldhama oboje idą do Cafe Au Go Go, kawiarnii na Bleecker Street 152 na czterysta miejsc, założonej przez Howarda Solomona w ceglanej piwnicy. Oprócz koncertów latem 1966 roku, Hendrix wystąpi tu w przyszłości jeszcze wiele razy, biorąc udział w jam-sessions, jak choćby w lipcu 1967 wraz z Jamesem Cottonem i Paulem Butterfieldem. Tym razem Jimmy James, czyli Jimi Hendrix, występuje w tym miejscu zaraz po grupie "The Blues Project" i nie jest jego popis niczym szczególnym, przynajmniej dla Oldhama zaproszonego przez Lindę - Kiedy Jimi dostał tydzień lub dwa tygodnie w Cafe Au Go Go - wzięłam tam Andrew i byłam zdziwiona, że on nie był tym zainteresowany. W tych dniach, Jimi tak naprawdę nie dawał złych występów. On po prostu zrobił swoje i był absolutnie niesamowity...

            Tony Calder trzy lata starszy od Andrewa Loog Oldhama, który razem z nim współprowadził firmę Immediate Records, pracował wcześniej w firmie Decca w dziale sprzedaży i marketingu, potem pomagał Brianowi Epsteinowi w promocji pierwszych singli Beatlesów, był też menedżerem Marianne Faithfull i producentem jej dwóch hitów z Top 10 w 1965 roku. Do klubu na występ poszedł razem z Lindą i Andrew, a potem tak to wspominał - Ja i mój partner, Andrew Loog Oldham, menedżer The Rolling Stones  obijaliśmy się w NY latem 1966 roku. Dziewczyna Keitha Richards, Linda, przyjaźniła się z żoną Andrew i namówiła nas na wyjście do klubu Ondine znajdującego się pod 59 mostem. Tamtego roku klub był bardzo modny. Sytuacja była dość delikatna, bo wiedzieliśmy, że coś ją łączy z facetem, który miał tam grać, Jimim Hendrixem. Andrew był w kiepskim humorze, bo przesadził z prochami, ale ja byłem zachwycony tym, co zobaczyliśmy. Wszystko po prostu iskrzyło, Jimi rzucił mnie na kolana. Potrząsnąłem Andrew, żeby trochę oprzytomniał i powiedziałem, że powinniśmy podpisać z nim kontrakt. Spytał, z kim, więc odpowiedziałem, że z tym facetem, którego właśnie słuchaliśmy. Powiedział tylko, że gitarzyści nigdy nie odnoszą sukcesu...

            Opowiadała Linda Keith – Andrew się całkowicie wyłączył i nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Sądził, że Hendrix jest dzikusem. Wychodząc z koncertu musiał myśleć, że zwariowałam. W ogóle nie wiedział, o czym mówiłam. Jimi nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Nie widział tego o czym ja mu mówiłam. Kiedy zobaczył Jimiego, pomyślał 'To nic szczególnego!'. To była straszna noc. Jimi był rozczochrany i niechlujny, także w sposobie grania gwałtowny, może chciał za bardzo zaimponować Oldhamowi, może sądził, że stoi za tym Keith (Richards - przyp. aut.)... Tamten wieczór podsumował sam Oldham - Nie chciałem mieszać się do spraw między Lindą i Keithem. Miałem już wtedy dość kłopotów ze "Stonesami". Nie mogłem z nikogo zrobić gwiazdy, bo to by im zagrażało. Szczerze mówiąc, mógł przede mną siedzieć np. Bob Dylan, ktokolwiek, ja i tak nie mógłbym się skoncentrować. A potem okazało się, że coś między nią i Hendrixem było. Dlatego nie czułem się komfortowo. Nawet jeśli ona potem twierdziła: 'Nic mnie z Jimim nie łączyło, nie byłam w nim zakochana, a jedynie pracowałam z nim.' I potem jedynie żałowałem, że nic z Jimim nie zrobiłem. Ale nie mogłem nic zrobić, zajmowałem się przecież zespołem "The Rolling Stones". A ten facet naprawdę miał niesamowity talent. Jeśli miałbym wymienić ludzi, którzy mieli niesamowity wpływ na innych, to oprócz Dylana i Jima Morrisona, byłby jeszcze tylko Jimi Hendrix. Dlatego, kiedy Lou Adler i John Phillips zapytali: 'Kogo z angielskich wykonawców byś polecił na festiwal Monterey?' odparłem: 'To łatwe; "The Who" i Jimiego Hendrixa'... Jeśli wierzyć w tę część opowieści Oldhama, to stanie się dopiero za jedenaście miesięcy. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz