W 1964 r. sławne studio przy
South Michigan Avenue 2120 w Chicago - które
traktowali jak prawdziwą Mekkę, odwiedzili muzycy z brytyjskiej grupy
"The Rolling Stones". Tam też dziesiątego i jedenastego czerwca tego
samego roku odbyła się ich sesja nagraniowa, podczas której nagrali aż
czternaście utworów. "It's All Over
Now" Bobby'ego Womacka i jego grupy "The Valentions", która
znajdzie się też na drodze Hendrixa; wydane przez grupę "The Rolling
Stones" na singlu parę tygodni później, bardzo szybko, bo w połowie lipca
stanie się nr 1 listy przebojów w Anglii. Inne utwory z tej sesji w Chicago
trafią m.in. na "Five By Five"
drugą w historii zespołu "EP", o której New Musical Express napisał
- Jest pełna witalności, ważnych treści i
pewności siebie... Będą to: "If
You Need Me" (Wilsona Picketta), "Empty
Heart" (Jaggera i Richardsa), "2120
South Michigan Avenue" (utwór instrumentalny), "Confessin' The Blues" (Jay'a McShanna, nagrał ją -
pierwszy w 1941 roku Walter Brown, a parę lat później Chuck Berry) i "Around
And Around" (piosenka Berry'ego, wersja Stonesów uważana jest za
najlepszy w historii jego "cover"). Inna piosenka, repertuaru Irmy
Thomas "Time Is On My Side"
(Normana Meade, czyli Jerry'ego Ragovoy'a), trafi na album "12x5", "Down
The Road Apiece" (podczas nagrywania, jak zanotował Bill Wyman - Do studia wszedł Chuck Berry i został
dłuższą chwilę, rozmawiając z nami...)
oraz wspomniane wyżej "I Can't
Be Satisfied", znajdą się
na amerykańskim albumie "The
Rolling Stones, Now!". "Stonesi" w studiu Chess
nagrali jeszcze: "Stewed
And Keefed" (spółki Nanker Phelge, czyli Jaggera z Richardsem), "Look What You've Done" (Watersa),
"Down In The Bottom"
(Dixona), "Tell Me Baby"
(Big Billa Broonzy'ego) oraz "High
Heel Sneakers" (o którym poniżej).
Sesję
tak zapamiętał Bill Wyman - Byliśmy
spłoszeni, gdy pojechaliśmy pierwszy raz do Chicago do Chess Studios. Wchodzimy i zastajemy Buddy’ego Guy’a i Chucka
Berry’ego, Williego Dixona i mnóstwo innych. Spotkanie tych ludzi, których
podziwialiśmy i dzięki którym zaczęliśmy sami grać na gitarach, było dla nas
prawdziwym wstrząsem – jakby Bóg zstąpił na ziemię. Chmury się rozstąpiły i
bum! – oto wchodzi Buddy Guy. Rozładowywaliśmy mikrobus, wyjmowaliśmy sprzęt,
wzmacniacze, gitary, stojaki do mikrofonów, gdy podszedł do nas taki wielki
czarny typ i powiada: 'Może wam pomóc?'. Odwracamy się, a to Muddy Waters.
Pomaga nam wnosić gitary i całą resztę. Nie do wiary. Podziw, jakim darzyliśmy
jego i jemu podobnych – jako chłopcy dalibyśmy sobie uciąć prawą rękę, żeby
powiedzieć im cześć – a tu wielki Muddy Waters pomaga wnosić moją gitarę do
studia. Słowo daję, wierzyć się nie chce...
A tak to wspominał Keith Richards - W
1964 był w Chess Studios Muddy
Waters, malując tam cholerny sufit, bo jego płyty się wtedy nie sprzedawały. Taka
wizja zabija mi ćwieka - oto król bluesa, który maluje ściany. Rozmawiałem
przez telefon z Bo Diddleyem i żartowaliśmy sobie trochę na temat Ameryki.
Nagle on spoważniał i zaczął ze smutkiem w głosie mówić o tym, jak trudno jest
czarnemu odnieść sukces w Stanach, chyba, że jest się jazzmanem... Trzeba
przyznać, że ten angielski zespół, na początku opierający swój repertuar przede
wszystkim na kompozycjach czarnych bluesmanów i wiele im zawdzięczający, miał
spory wpływ na popularność zarówno w Europie, jak też rodzimej Ameryce wielu
artystów firmy Chess. Opowiadał Muddy Waters - Kiedy zaczynałem, nazywali mój styl "muzyką czarnuchów". Ludzie
nie wpuściliby czegoś takiego pod swój dach. "Beatlesi" zaczęli to
zmieniać, ale tak naprawdę to dopiero "The Rolling Stones" sprawili,
że muzyka taka jak moja dostąpiła możliwości akceptacji...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz