środa, 17 czerwca 2020

Joyce Lucas

Bardzo prędko wokół zespołu, a zwłaszcza jego cichego i nieśmiałego gitarzysty, Jimiego Hendrixa, powstaje jego pierwszy nieoficjalny fan klub, a rej wodzi znajoma z fortu Campbell, Sandra Matthews. To jej Jimi zawdzięcza, że ma wyprasowane koszule i marynarkę, w której nie brakuje guzików. I dla niej na scenie wywija z gitarą swój szalony taniec. Jimi poznaje również Joyce Lucas z Nashville i podobno z jej powodu, zrywa ostatecznie z Betty Jean Morgan z Seattle. Jak uważa Charles Cross ich związek, przynajmniej jeśli chodzi o niego, ma jedynie charakter fizyczny, gdyż Joyce jest dużo od niego starsza. Jimi stosunki z Joyce utrzymywać będzie jednak przez kilka miesięcy, a ona sama, w grudniu tego samego roku, na Impression Dance w Nashville, robi sobie z nim zdjęcie, które prześle do Seattle, do Ala Hendrixa. Na nim Jimi wygląda bardzo szykownie, wręcz wytwornie, ma białą koszulę z wąskim krawatem i surdut,  fryzurę stylizuje na Little Richarda. Może w ten sposób Joyce chce dać ojcu Jimiego do zrozumienia, że jest obecnie młodszą panią Hendrix? Jeśli tak, to była nad wyraz naiwna. Rzadko się bowiem wtedy zdarzało, by nieśmiały i raczej biedny Jimi, nie wzbudził zainteresowania którejś ze znajdujących się w pobliżu dziewczyn. Był przecież jeszcze obok Sandry Matthews, a w kolejce czekały następne dziewczyny, które dość szybko chciały z nim romansować, albo mu matkować, szły z nim do łóżka, często nawet żywiły go i ubierały. Trwało to tak długo, dopóki nowa dziewczyna nie zorientowała się, że już jest jego byłą, że Jimi zainteresował się następną "zdobyczą" i to ona przejęła rolę swojej poprzedniczki. Cóż, trwać to będzie przez następne lata, aż do śmierci Jimiego Hendrixa.
            18 października 1962 roku muzycy "The King Kasuals" wynajmują dom z płaskim dachem Ford Street 610. I bardzo szybko przekonują się, że nie była to dobra decyzja. Dom wcześniej należał do miejscowego grabarza, który w popłochu i po cichu opuścił Clarksville, gdyż, jak dowiedział się Young - Zabił białego, ale o tym, że uciekł inni nie wiedzieli. Musieliśmy bardzo szybko opuścić ten dom, leciały na nas butelki i kamienie... Zanim to się stało muzycy przygotowywali się do występów, jak opowiadał Billy Cox – Ćwiczyliśmy z moich płyt Alberta i B.B. Kinga. Siadaliśmy wokół, w środku stawialiśmy ciasto truskawkowe i ćwiczyliśmy do upadłego... Jimi z uporem uczył się gitarowych zagrywek od tych dwóch mistrzów. Billy Cox dodawał - To dla niego była praca w dzień i w nocy, robił wszystko kiedy tylko mógł. To było czyste poświęcenie... Hendrix doskonali się każdego dnia. "Baby Boo" Young wspominał, że Jimi ćwiczył w drodze na koncert, potem grał, najczęściej niemal bez przerwy na tymże koncercie przez pięć godzin, a następnie ćwiczył w drodze powrotnej do domu - Zawsze miał gitarę ze sobą i nigdy się z nią nie rozstawał. Praktycznie ćwiczył przez całą noc... W swojej muzycznej pasji i miłości do instrumentu, Hendrix przypominał Johna Coltrane'a, który to samo co on z gitarą, robił z saksofonem. "Trane", jak nazywano tego wielkiego muzyka jazzowego, rozpoczynał swoją karierę grając w Indianapolis w R&B zespole Joego Webba, towarzysząc m.in. bluesowej śpiewaczce Big Maybelle (z którą także za kilka lat spotka się Jimi Hendrix).
            John Coltrane, jak opowiadali muzycy wielu jego późniejszych zespołów z wielkim trudem w powolnym i mozolnym rozwoju zdobywał swobodę harmoniczną, wykształcając specyficzne i oryginalne brzmienie saksofonu, nazwane przez Irę Gitlera "sheets of sounds", co sprawiało - wrażenie metalicznych, szklanych, rozsypujących się, uderzających o siebie "płaszczyzn dźwiękowych". ...Pędziły one tak szybko i z tak licznymi górnymi i dolnymi alikwotami - opisywał to LeRoi Jones (Imamu Amiri Baraka) - że sprawiało to wrażenie, jakby pianista uderzał szybko, jeden po drugim wiele akordów, by wydobyć poszczególne dźwięki i ich wibrujące dolne alikwoty... Wkrótce okaże się, jak wiele łączyć będzie Hendrixa z Coltranem.
            Na razie, jego obsesja na tle gitary sprawia, że otrzymuje ksywkę "Marbles". Tym mianem określano kogoś, któremu na jakimś punkcie "odbiło". Opowiadał Billy Cox - Nawet jak szedł ulicą to przebierał palcami po strunach gitary. Ludzie tego nie mogli zrozumieć, a on wiedział, że instrument musi stać się przedłużeniem jego ciała. To tak jak ludzie uczą się gwizdać, do czego potrzebne są tylko usta. Masz je, więc możesz się nauczyć gwizdać. I on nauczył się grać na gitarze tak, jak osoba która umie gwizdać. Wiele razy budziłem Jimiego i zapraszałem na śniadanie. Pukałem, drzwi były otwarte, wchodziłem, a on leżał na łóżku w tym samym ubraniu, które miał na sobie dzień wcześniej. Na jego brzuchu leżała gitara. Wyglądało, jakby się z nią nie rozstawał… Dzięki ciągłym niemal ćwiczeniom, muzycznie Jimi rozwija się niewyobrażalnie. Żartowano wtedy nawet, że już mógłby grać na gitarze z zawiązanymi oczami, głową w dół i trzymając gitarę na plecach. On zaś ustawicznie szuka okazji do grania w Clarksville i najbliższej okolicy samemu i przede wszystkim z zespołem "The King Kasuals".
            W październiku 1962 roku, Jimi poznaje w Clarksville człowieka, który roztacza przed nim wielką wspaniała wizję dobrze płatnych koncertów w Indianapolis, gdzie już raz był z Billym, przeżywając w drodze spore przygody, związane z awarią starego samochodu, jakim wtedy podróżowali. Namawia więc kolegów z zespołu do wyjazdu i tym razem znów okazuje się, jak niewiele trzeba, by go oszukać. Bowiem na miejscu w Indianapolis muzycy przekonują się, że w klubie, do którego pojechali, nie może występować zespół złożony wyłącznie z czarnych muzyków.       Znajdują wprawdzie dorywczą pracę w innym miejscu, ale po trzech tygodniach kiepskiej egzystencji, kiedy mieszkają podobnie, jak to było na początku w Clarksville, co niechętnie przyznawał Jimi - W budynkach dopiero stawianych, gdzie nie było jeszcze dachów ani podłóg... Ten epizod krótko spuentuje Billy Cox - W Clarksville graliśmy z różnymi chłopakami. Odłączyliśmy się od nich i przenieśliśmy do Indianapolis, by spróbować własnych sił, ale bez żadnego powodzenia... Po tej nauczce decydują się więc wrócić do Clarksville. Billy Cox wspomniał - Jimi był łatwowierny. To ja zawsze musiałem Jimiego sprowadzać na ziemię mówiąc: 'Ten facet ma nie po kolei w głowie'...
            Niestety, także po powrocie do Clarksville sytuacja wcale pomyślnie się nie rozwiązuje. Jimi, Billy i Young przekonują się, że jest to w gruncie rzeczy małe miasto i nie pozostaje nic innego, jak tylko szybko je opuścić. Coxowi przypomina się facet z Nashville, który parę tygodni temu namawiał ich do przyjazdu, przekonuje Hendrixa po trzech tygodniach pobytu, wyjeżdżają z Clarksville udając się do Nashville, aby tam spróbować szczęścia. Billy Cox opowiadał - Pojechaliśmy tam, przesłuchano nas i zostaliśmy zaangażowani. To był klub Del Morocco. Wyrzucili zespół, który tam pracował na 3/4 czasu i zatrudnili nas. Właściciel klubu był zarazem właścicielem Joyce's House Of Glamour, gdzie zamieszkaliśmy na górze...
            ...I tak zacząłem grać gdziekolwiek na Południu - dodał Jimi Hendrix - Mieliśmy zespół w Nashville, do którego mogłem zawsze wrócić...
...Był sobie raz chłopiec, który żył we śnie. Myśli z głowy mu wypadły, wiatr je porwał gdzieś. Ręka z nieba mu przypięła odznakę na pierś. ‘Ruszaj’ kazał mocny głos ‘Nie oszczędzaj się...
Ciąg dalszy pierwszego tomu książki "Jimi Hendrix Szaman Rocka" już jutro. Na blogu oczywiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz