Bardzo prędko wokół zespołu, a
zwłaszcza jego cichego i nieśmiałego gitarzysty, Jimiego Hendrixa, powstaje
jego pierwszy nieoficjalny fan klub, a rej wodzi znajoma z fortu Campbell,
Sandra Matthews. To jej Jimi zawdzięcza, że ma wyprasowane koszule i marynarkę,
w której nie brakuje guzików. I dla niej na scenie wywija z gitarą swój szalony
taniec. Jimi poznaje również Joyce Lucas z Nashville i podobno z jej powodu,
zrywa ostatecznie z Betty Jean Morgan z Seattle. Jak uważa Charles Cross ich związek,
przynajmniej jeśli chodzi o niego, ma jedynie charakter fizyczny, gdyż Joyce
jest dużo od niego starsza. Jimi stosunki z Joyce utrzymywać będzie jednak
przez kilka miesięcy, a ona sama, w grudniu tego samego roku, na Impression
Dance w Nashville, robi sobie z nim zdjęcie, które prześle do Seattle,
do Ala Hendrixa. Na nim Jimi wygląda bardzo szykownie, wręcz wytwornie, ma
białą koszulę z wąskim krawatem i surdut,
fryzurę stylizuje na Little Richarda. Może w ten sposób Joyce chce dać
ojcu Jimiego do zrozumienia, że jest obecnie młodszą panią Hendrix? Jeśli tak,
to była nad wyraz naiwna. Rzadko się bowiem wtedy zdarzało, by nieśmiały i
raczej biedny Jimi, nie wzbudził zainteresowania którejś ze znajdujących się w
pobliżu dziewczyn. Był przecież jeszcze obok Sandry Matthews, a w kolejce
czekały następne dziewczyny, które dość szybko chciały z nim romansować, albo
mu matkować, szły z nim do łóżka, często nawet żywiły go i ubierały. Trwało to
tak długo, dopóki nowa dziewczyna nie zorientowała się, że już jest jego byłą,
że Jimi zainteresował się następną "zdobyczą" i to ona przejęła rolę
swojej poprzedniczki. Cóż, trwać to będzie przez następne lata, aż do śmierci
Jimiego Hendrixa.
18
października 1962 roku muzycy "The King Kasuals" wynajmują dom z
płaskim dachem Ford Street 610. I bardzo szybko przekonują się, że nie była to
dobra decyzja. Dom wcześniej należał do miejscowego grabarza, który w popłochu
i po cichu opuścił Clarksville, gdyż, jak dowiedział się Young - Zabił białego, ale o tym, że uciekł inni nie
wiedzieli. Musieliśmy bardzo szybko opuścić ten dom, leciały na nas butelki i
kamienie... Zanim to się stało muzycy przygotowywali się do występów, jak
opowiadał Billy Cox – Ćwiczyliśmy
z moich płyt Alberta
i B.B. Kinga. Siadaliśmy wokół, w środku stawialiśmy
ciasto truskawkowe i ćwiczyliśmy do upadłego... Jimi z uporem uczył się
gitarowych zagrywek od tych dwóch mistrzów. Billy Cox dodawał -
To dla
niego była praca w dzień i w nocy, robił wszystko kiedy tylko mógł. To
było czyste poświęcenie...
Hendrix doskonali się każdego dnia. "Baby Boo"
Young wspominał, że Jimi ćwiczył w drodze na koncert, potem grał, najczęściej
niemal bez przerwy na tymże koncercie przez pięć godzin, a następnie ćwiczył w
drodze powrotnej do domu - Zawsze miał
gitarę ze sobą i nigdy się z nią nie rozstawał. Praktycznie ćwiczył przez całą
noc... W swojej muzycznej pasji i miłości do instrumentu, Hendrix
przypominał Johna Coltrane'a, który to samo co on z gitarą, robił z saksofonem.
"Trane", jak nazywano tego wielkiego muzyka jazzowego, rozpoczynał
swoją karierę grając w Indianapolis w R&B zespole Joego Webba, towarzysząc
m.in. bluesowej śpiewaczce Big Maybelle (z którą także za kilka lat spotka się
Jimi Hendrix).
John
Coltrane, jak opowiadali muzycy wielu jego późniejszych zespołów z wielkim
trudem w powolnym i mozolnym rozwoju zdobywał swobodę harmoniczną,
wykształcając specyficzne i oryginalne brzmienie saksofonu, nazwane przez Irę
Gitlera "sheets of sounds", co sprawiało - wrażenie metalicznych,
szklanych, rozsypujących się, uderzających o siebie "płaszczyzn
dźwiękowych". ...Pędziły one tak
szybko i z tak licznymi górnymi i dolnymi alikwotami - opisywał to LeRoi
Jones (Imamu Amiri Baraka) - że sprawiało
to wrażenie, jakby pianista uderzał szybko, jeden po drugim wiele akordów, by wydobyć
poszczególne dźwięki i ich wibrujące dolne alikwoty... Wkrótce okaże się,
jak wiele łączyć będzie Hendrixa z Coltranem.
Na
razie, jego obsesja na tle gitary sprawia, że otrzymuje ksywkę
"Marbles". Tym mianem określano kogoś, któremu na jakimś punkcie
"odbiło". Opowiadał Billy Cox - Nawet
jak szedł ulicą to przebierał palcami po strunach gitary. Ludzie tego nie mogli
zrozumieć, a on wiedział, że instrument musi stać się przedłużeniem jego ciała.
To tak jak ludzie uczą się gwizdać, do czego potrzebne są tylko usta. Masz je,
więc możesz się nauczyć gwizdać. I on nauczył się grać na gitarze tak, jak
osoba która umie gwizdać. Wiele razy
budziłem Jimiego i zapraszałem na śniadanie. Pukałem, drzwi były otwarte, wchodziłem, a on leżał na łóżku w tym
samym ubraniu, które miał na sobie dzień wcześniej. Na jego brzuchu leżała
gitara. Wyglądało, jakby się z nią nie rozstawał… Dzięki ciągłym
niemal ćwiczeniom, muzycznie Jimi rozwija się niewyobrażalnie. Żartowano wtedy
nawet, że już mógłby grać na gitarze z zawiązanymi oczami, głową w dół i
trzymając gitarę na plecach. On zaś ustawicznie szuka okazji do grania w
Clarksville i najbliższej okolicy samemu i przede wszystkim z zespołem
"The King Kasuals".
W
październiku 1962 roku, Jimi poznaje w Clarksville człowieka, który roztacza
przed nim wielką wspaniała wizję dobrze płatnych koncertów w Indianapolis,
gdzie już raz był z Billym, przeżywając w drodze spore przygody, związane z
awarią starego samochodu, jakim wtedy podróżowali. Namawia więc kolegów z
zespołu do wyjazdu i tym razem znów okazuje się, jak niewiele trzeba, by go
oszukać. Bowiem na miejscu w Indianapolis muzycy przekonują się, że w klubie,
do którego pojechali, nie może występować zespół złożony wyłącznie z czarnych
muzyków. Znajdują wprawdzie dorywczą
pracę w innym miejscu, ale po trzech tygodniach kiepskiej egzystencji, kiedy
mieszkają podobnie, jak to było na początku w Clarksville, co niechętnie
przyznawał Jimi - W budynkach dopiero
stawianych, gdzie nie było jeszcze dachów ani podłóg... Ten epizod krótko
spuentuje Billy Cox - W Clarksville graliśmy z różnymi chłopakami.
Odłączyliśmy się od nich i przenieśliśmy do Indianapolis, by spróbować własnych
sił, ale bez żadnego powodzenia... Po tej nauczce decydują się więc wrócić
do Clarksville. Billy Cox wspomniał - Jimi
był łatwowierny. To ja zawsze musiałem Jimiego sprowadzać na ziemię mówiąc:
'Ten facet ma nie po kolei w głowie'...
Niestety,
także po powrocie do Clarksville sytuacja wcale pomyślnie się nie rozwiązuje.
Jimi, Billy i Young przekonują się, że jest to w gruncie rzeczy małe miasto i
nie pozostaje nic innego, jak tylko szybko je opuścić. Coxowi
przypomina się facet z Nashville, który parę tygodni temu namawiał ich do
przyjazdu, przekonuje Hendrixa po trzech tygodniach pobytu, wyjeżdżają z Clarksville
udając się do Nashville, aby tam spróbować szczęścia. Billy Cox opowiadał - Pojechaliśmy tam, przesłuchano nas i
zostaliśmy zaangażowani. To był klub Del
Morocco. Wyrzucili zespół, który tam pracował na 3/4 czasu i zatrudnili
nas. Właściciel klubu był zarazem właścicielem Joyce's House Of Glamour, gdzie zamieszkaliśmy na górze...
...I tak zacząłem grać
gdziekolwiek na Południu - dodał Jimi Hendrix - Mieliśmy zespół w Nashville, do którego mogłem zawsze wrócić...
...Był sobie raz chłopiec, który żył we śnie. Myśli z głowy mu wypadły,
wiatr je porwał gdzieś. Ręka z nieba mu przypięła odznakę na pierś. ‘Ruszaj’
kazał mocny głos ‘Nie oszczędzaj się...
Ciąg dalszy pierwszego tomu
książki "Jimi Hendrix Szaman Rocka" już jutro. Na blogu
oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz