Leon Hendrix, brat bohatera tej
książki wspominał - "Chitlin circuit"
był to szereg klubów i innych lokali we wschodnich i południowych stanach, w
których grywali czarni muzycy. W zespole nadal towarzyszył mu Billy Cox. Aż do
końca 1962 wspólnie objeżdżali głębokie Południe. Buster najwyraźniej mieszkał
przez jakiś czas w Nashville w stanie Tennessee, gdyż w jednym z listów do domu
wspominał, że szybko wyrastają na najlepszą R&B kapelę w mieście... Z
kolei jego ojciec Al dodawał - Kiedy Jimi
zaczął grać na flaczkowej trasie, wysyłając pocztówki zawsze dawał mi znać, co
robi i gdzie jest. Pisał o tym, że nagrał jakieś płyty, ale nie wiedziałem
jakie. Pisał, że akompaniował "The Supremes" na płycie, ale jego
nazwiska nie wymieniono. Z pewnością jednak był z tego zadowolony, bo "The
Supremes" były wtedy dobrze znane... Billy Cox opowiadał - Jimi ruszał w trasę sześć, siedem razy, i za
każdym razem umawiał się z liderem grupy, z którą wyjeżdżał. Ale dwa miesiące
później dzwonił do mnie i mówił: 'Hej, zostałem sam w St. Louis'. Wysyłałem mu
więc pieniądze, aby mógł do Nashville wrócić... Dlaczego to robił? Ano,
chociaż dzięki "The King Kasuals", Jimiemu udawało się znaleźć tu i
ówdzie pracę i dzięki temu mógł przeżyć jakiś okres, to najczęściej była to
jedynie wegetacja. Jedynym więc wyjściem była ucieczka z Nashville i on sam, po
latach spędzonych na "Chitlin' Circuit" (1963-5) będzie mógł
przyznać, że zna każdy lokal dla czarnej publiczności od Wirginii przez Florydę
do Teksasu. ...Nauczyłem się, jak grać zespołowo muzykę
R&B. Problem polegał jednak na tym, że wielu szefów
nie chciało płacić. Zwalniali cię na środku autostrady, bo zbyt głośno
rozmawiałeś w autobusie, albo szef wisiał tobie duże pieniądze...
Można
przyjąć, że większość czasu między 1962 a 1966 rokiem, to w muzycznej karierze
Jimiego to okres - ślepych zaułków i
nieudanych prób...25 Jako
muzyk do wynajęcia, Hendrix grał z każdym, kto tylko się do niego zgłosił.
Czasami byli to muzycy znani i cenieni, odkrywczy. Często zdarzało się, że
pracował jako sideman grając na tym samym tournee z więcej, niż jednym artystą.
Nawet, kiedy grał z "Isley Brothers", czy Little Richardem, był tylko
człowiekiem wynajętym do określonych zadań i dopiero przeprowadzka do Nowego
Jorku i spotkanie tam z Curtisem Knightem zmieni rzeczywistość, choć niestety
nie na zawsze. Będzie bowiem nadal zmuszany do krótkich wyskoków w trasę z
innymi muzykami.
Wymowne
jest to, że istnieją ogromne różnice we wspomnieniach tych, którzy z Jimim
Hendrixem wtedy grali, choć niektórzy po latach twierdzili, że od razu
rozpoznali talent, z jakim mieli wówczas do czynienia. Gdyby przyjąć to za
prawdę, to z perspektywy czasu, stwierdzić należy, że gra Hendrixa na żywo była
bardziej zuchwała i rewolucyjna, niż ta, którą w większości przypadków
zrealizował w studiach.
Spytany
przez reportera w lutym 1969, jakie korzyści odniósł grając na "trasie
flaczkowej" Jimi odparł - Nauczyłem
się jak grać razem z innymi R&B oraz czym jest występ przed publicznością...
...W historii bluesa, R&B czy rock'n'rolla żaden gitarzysta nie odniósł
sukcesu tylko z tego powodu, że był świetnym instrumentalistą. Najczęściej,
albo potrafili śpiewać, albo jak w przypadku Duane Eddy'ego, posłużyli się
jakąś "sztuczką" i stali za nimi producenci. W przypadku Eddy'ego był
to Lee Hazlewood - zauważył Keith Shadwick - Zresztą popularność Eddy'ego w 1963 roku gwałtownie się obniżyła. Jimi
Hendrix usilnie więc szukał sposobu, aby znaleźć rozwiązanie tego swojego
problemu, że nie potrafi śpiewać...
Lata
spędzone przez Hendrixa
na "Chitlin' Circuit''
nie były dla niego szczęśliwe. Jimi zapamiętał - Pieniędzy nigdy nie widziałem. Widziałem za to wtedy facetów, którzy
się starzeli, starając się czegoś dokonać, zarobić parę groszy, grając
niezależnie od tego, czy im się to podobało, czy nie... Jedyne, co można
uznać na plus to jego ciągła edukacja muzyczna oraz kontakt z czołowymi
wykonawcami i legendami soulu oraz R&B.
Na
trasach koncertowych "Chitlin' Circuit" w połowie lat 60., Hendrix
nauczył się różnych sztuczek estradowych - jak grać na gitarze zębami, za
plecami i nad głową, wbijając instrument w krocze jak potężny fallus, a w
czasie riffów wytykać język, obiecując widzom płci żeńskiej cielesne rozkosze.
Widzowie w Wielkiej Brytanii nigdy czegoś takiego nie widzieli. Ale na
"flaczkowej trasie" było to niemal normalne, to były gesty stosowane
przez artystów, którzy chcieli zainteresować publiczność, gesty prowokujące,
tak jak cała muzyka R&B, mająca wyraźnie seksualne podteksty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz