wtorek, 13 października 2020

W życiu Jimiego pojawiają się narkotyki

         Stale brakuje mu pieniędzy, ma nawet kłopoty z wynajęciem pokoju na jedną noc, w którymś z tanich hotelików SRO w pobliżu Times Square. Często więc nocuje u kogoś ze znajomych. "King George" Clemons znany wówczas w R&B światku wokalista, który spotykał wiele razy Hendrixa jeszcze w Harlemie, wspominał - Kiedy pojechałem do Nowego Jorku, Jimi był jednym z pierwszych facetów, z którymi rozmawiałem. Wtedy mieszkaliśmy obok siebie. On często gubił swoje klucze i spał u mnie... Lonnie Youngblood z żoną, Faye, czy ci, których poznaje wtedy w Village: Carol Shiroky i Mike Quashie starają się pomóc mu tyle, na ile sami mogą. Mike Quashie opowiadał – Nie znałem jego prawdziwego nazwiska. Jedynie jako Jimmy'ego Jamesa czy JJ. czasem mówiłem na niego JC, od Jimmy Coon (Jimmy Szop) - od fryzury, używał do niej wazeliny - żartowałem, że chce być jako drugi Nat King Cole. On czasem przychodził na mój występ, a ja potem szedłem z nim do niego, żeby kupić trochę speeda. Brałem wtedy dużo speedu, dawałem Jimiemu 10 lub 20 dolców...

            Widać więc z tej opowieści, że mimo wcześniejszych wątpliwości, przez ostatni okres Hendrix "wspomaga" się finansowo, zajmując się dilerką. Jak się wówczas okazuje, najważniejsze dla zmiany Hendrixa jest wtedy tempo przyśpieszenia jego eksperymentów z narkotykami. Lofty nad rzeką Hudson są tym miejscem, gdzie spotykają się na jamy muzycy, którzy chcą pograć i niestety, się "nawalić". Gitarzysta Roy Buchanan wspominał, że często spotykał tam Jimiego, który zawsze nosił przy sobie buteleczkę do karmienia dziecka, z rozpuszczonymi w niej kryształkami speeda, methedrynę w roztworze wodnym. Wtedy, w połowie roku 1966, Jimi Hendrix postępuje zgodnie z radą Timothy’ego Leary: „Podłącz się, dostrój, odpuść”, zażywając dwa, albo trzy razy w tygodniu małą bibułkę nasączoną LSD i niemal codziennie paląc trawkę. Lonnie Youngblood zapamiętał, że wtedy wiosną i latem Hendrix mocno eksperymentował z lekami i nowym rodzajem narkotyków i zapewne miało to związek z ludźmi, których wtedy, w Greenwich Village poznał, czyli Devon Wilson i Lindą Keith. Lonnie tak opowiadał - Kiedyś w nocy przyszedł do mnie i mówi: 'Człowieku, próbowałem czegoś, co i ty musisz wziąć, bo to takie wspaniałe'. Ja mu na to: 'Wiesz, że tego nie zrobię, boję się śmierci, poza tym mogę mieć halucynacje'. Zawsze chciałem się kontrolować. On powiedział, że to nie jest tak, że robi to, by otworzyć swój umysł, aby grać taką muzykę jaką chce... Przyjaciel Hendrixa z tamtych dni w Greenwich Village, Paul Caruso na temat jego wówczas zaangażowania w narkotyczne podróże, opowiadał -  Powodowało to tak wiele zamieszania w jego reakcji na rzeczywistość. Mogło owszem napędzać do pewnego stopnia jego wyobraźnię, ale Jimi do tego nie potrzebował narkotyków. One za to sprawiały, że miał wahania między realnością, a imaginacją, co zakrawało na schizofrenię. Ale wolałbym to nazywać artystycznym, mistycznym, poetyckim i zjawiskowym rodzajem jego stanu, ponieważ on zawsze zachowywał silne poczucie siebie... Bezsprzecznie na decyzje Hendrixa związaną z braniem coraz to nowszych narkotyków ma wpływ bardzo luźna, czy wręcz "luzacka" atmosfera w "Wiosce", bo on bardzo szybko czuje ducha tej dzielnicy. Błyskawicznie się tu aklimatyzuje i doskonale zaczyna sobie radzić. Podobno jest jedynym chyba Afro-amerykaninem, który gra wtedy zarówno w Village, jak też jeszcze w Harlemie. Później w New York Times przyzna – Chciałem więcej. Z uwagi na mijający czas. Chciałem własną scenę, moją własną muzykę, a nie bawić się w te same riffy... I tak mu się wtedy wydaje, że bez narkotyków tego nie zrobi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz