wtorek, 27 października 2020

Pierwsze spotkanie Jimiego z Lindą

         Pierwsze spotkanie Jimiego z Lindą Keith okaże się dla obu bardzo ważne. Linda imponuje Jimiemu. ...Jest piękna, ubrana bardzo modnie, ma wspaniałe nogi i błyszczące, ułożone brązowe włosy... Dziewczyna, która wtedy pracowała w klubie jako kelnerka od razu zwróciła na nią uwagę - Patrząc na nią od razu wiedziało się, że jest kimś ważnym, że jest modelką. Słyszeliśmy wszyscy, że była dziewczyną Keitha Richardsa, ale było widać, że wręcz zwariowała na punkcie Jimmy'ego Jamesa. Na pewno była najbardziej klasową dziewczyną, jaka kiedykolwiek pojawiła się w jego otoczeniu... On zaś informuje Lindę rzeczowo, że granie z Knightem to dla niego tylko praca, myśli o czymś innym, chce założyć własny zespół. Musi jednak za chwilę wrócić na scenę, aby dokończyć koncert. Linda postanawia więc poczekać do końca występu i później go zaprosić do apartamentu przyjaciół, być może, jak sądzi, będzie mogła mu w jakiś sposób pomóc - Musiałam go poznać. Chciałam wiedzieć, kim jest i jaki jest, i o co mu chodzi. Moi znajomi zaprosili go do naszego mieszkania. To był bardzo specjalny koncert, pod każdym względem, możesz to sobie wyobrazić - opowiadała Linda Keith Charlesowi Crossowi, który uzupełniał – Linda (Keith) mówiła później, że była to magiczna noc, ale też, że doniesienia od lat pojawiające się na temat tego spotkania, sugerujące, iż miało znamiona zmysłowej schadzki są nieprawdziwe. Wieczór ten miał jednak dla Jimiego intymny charakter, jakiego wcześniej w życiu nie doświadczył. Rozmowy takiej jak ta – na tematy najbardziej fascynujące Jimiego: muzyki i gitary – nie prowadził wcześniej z żadną kobietą… Jimi i Linda spędzają długie godziny w apartamencie Goldstein i Kauffmana. Później tak wspominała Jimiego - Był nieśmiały, chłopięco naiwny i nerwowy, kiedy mówiłeś do niego, nie patrzył na ciebie...

            Faktycznie Linda go wówczas nieco przeraża. Ma pieniądze, a nawet ich sporo, ma koneksje, status, autorytet. Jest bardzo atrakcyjna, dobrze wychowana i nienagannie ubrana. A co najbardziej dla Jimiego zaskakujące, zna doskonale się na bluesie i ma wyraźną chęć go ukierunkować. Linda Keith dodawała – Chyba bał się, że mam jakieś niecne zamiary. Wieczór okazał się jednak wspaniały. Siedzieliśmy i słuchaliśmy płyt. Nie miał do nikogo zaufania i był strasznie niepewny. Był zakłopotany tym, że nie mógł się zdecydować, co wybrać - jego muzyczną tradycję bluesową, czy też zostać średnią gwiazdą muzyki pop. Pozostawał w apartamencie z nami, aż do końca. Graliśmy muzykę bardzo głośno, starając się go zmotywować, bo tego wręcz desperacko potrzebował. Myślę, że wyglądało to dość głupio, biała dziewczyna z klasy średniej grała mu bluesa...

            Można sobie wyobrazić, zauważył Kris Needs, jak Jimi Hendrix, wyjątkowy gitarzysta, wielki fan bluesa - Zauroczony i zaskoczony słuchał, jak młoda, piękna Angielka, do tego dziewczyna Keitha Richardsa, ze znawstwem opowiada o Robercie Johnsonie i jak prezentuje mu swoją torbę pełną rzadkich bluesowych płyt... Linda zaś wspomniała – Rozmawialiśmy długo w noc... Wcale nie ostatnią.

            Linda ze swojego zbioru bluesowych płyt wyciąga "Little Bluebird" Johnny'ego Taylora, "Your Truly" Snooksa Eaglina, ale najważniejszy okazuje się moment, kiedy gra mu piosenkę „Rainy Day Women # 12 & 35”, z nowego albumu jego ukochanego Dylana “Blonde On Blonde”, który wydany został ledwie przed dwoma tygodniami. Jimi twierdził potem wielokrotnie, że to jego ulubiona płyta, być może z uwagi na okoliczności, w których piosenki z niej usłyszał po raz pierwszy. Opowiadała dalej Linda Keith – Graliśmy płytę Dylana, którego Jimi wręcz przeceniał - uważał, że Dylan jest największy. Ubierał się jak on. Zresztą wtedy wszyscy chcieliśmy wyglądać jak Dylan i wyglądaliśmy komicznie chodząc tak ubrani... Paul Caruso dodawał - Na punkcie Dylana był maniakiem. Dużo razem rozmawialiśmy o Dylanie, o jego poezji, symbolice w tekstach i o tym, jaki jest genialny. Jimi był bardzo świadomy swojego braku wykształcenia i swojej wymowy. Był pod wrażeniem ludzi, którzy mówili dobrze. To jeden z powodów, dlaczego był zapatrzony w Dylana, bo to był bardzo literacki rock'n'roll... I raz jeszcze Linda Keith - Myślę, że był to rodzaj frustracji i smutku, bo wiedział, jak wyjątkowy on był z gitarą. Ale po prostu przyjął, że była to osobista sprawa i nie może być wśród mas uznana. Myślał, że Bob Dylan był geniuszem. Podobnie jak wielu jego rówieśników, chciał wyrwać się ze wszystkiego, co ograniczało czarnych wykonawców...

            Na tym spotkaniu, przy okazji, Linda przedstawia Jimiemu nagrania brytyjskich wykonawców, którzy przecież często korzystają z bluesa i jak potem przyzna - Grałam mu trochę moich ulubionych kawałków. Byłam zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że Jimi nic nie wie o angielskich zespołach, które ja uwielbiałam... Jimi słucha tych płyt trochę z grzeczności, trochę też dlatego, że sam muzykę kocha. Nagrania niektórych muzyków brytyjskich, jak Erica Claptona, czy Jeffa Becka zna, choć wtedy jeszcze raczej słabo. Za to Linda zna ich osobiście. Zna też Chipa Taylora, tego co napisał piosenkę "Wild Thing", no i "Beatlesów", o "Stonesach" już nie wspominając. No i ma ogromne kontakty z ludźmi show-biznesu: menedżerami, producentami, A&R-manami (ludźmi od spraw artystyczno-repertuarowych), szefami wytwórni płytowych.

            Jimi gra jej kilka swoich tematów, wtedy też, jak dodała Linda, narodził się utwór “Red House”. To takie nawiązanie do apartamentu Goldstein i Kauffmana, w jakim się znajdują. Ściany pomalowane były na czerwono, dekorację na nich stanowiła skóra geparda, a na podłodze leżał czerwony dywan. Jak wspominała - Nazywaliśmy to "Czerwonym Domem", "Czerwonym Miejscem" lub "Czerwonym Apartamentem", albo jakoś tak. "Red House" to bluesowa piosenka, którą on się wtedy bawił. Powstawała, kiedy się spotkaliśmy. I wtedy była czymś, co można było grać akustycznie, raczej w domu. Potem on to rozwinął. Praktycznie zaufałam w jego umiejętności pisania piosenek, a nie w śpiewanie. Jimi myślał, że powinien mieć dobry głos do śpiewania. Puściłam mu nagrania Dylana i w końcu stwierdził: 'Skoro Dylan może, to ja też'. Wtedy właśnie podjął decyzję. Chciał założyć własny zespół, śpiewać i pisać piosenki, które mu odpowiadają. Raczej nie myślał o komponowaniu swoich własnych utworów, chociaż wiem, że pisał teksty. Ale nie chciał się do tego przyznać, bo miał tak mało wiary w siebie. Nie wierzył we własne siły twórcze. Swoją rolę widziałam w tym, aby go przekonać, żeby potrafi śpiewać. I przekonałam go, że Dylan też nie ma głosu do śpiewania, ale robi to doskonale. I starałam się, aby Jimi zrozumiał, że też tak może. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że wiele gwiazd, np. Dylan, nie miało wielkiego głosu...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz