Pierwsze
spotkanie Jimiego z Lindą Keith okaże się dla obu bardzo ważne. Linda
imponuje Jimiemu. ...Jest piękna, ubrana bardzo modnie, ma wspaniałe nogi i
błyszczące, ułożone brązowe włosy... Dziewczyna, która wtedy
pracowała w klubie jako kelnerka od razu zwróciła na nią uwagę - Patrząc na nią od razu wiedziało się, że
jest kimś ważnym, że jest modelką. Słyszeliśmy wszyscy, że była dziewczyną
Keitha Richardsa, ale było widać, że wręcz zwariowała na punkcie Jimmy'ego
Jamesa. Na pewno była najbardziej klasową dziewczyną, jaka kiedykolwiek
pojawiła się w jego otoczeniu... On zaś informuje Lindę rzeczowo, że granie
z Knightem to dla niego tylko praca, myśli o czymś innym, chce założyć własny
zespół. Musi jednak za chwilę wrócić na scenę, aby dokończyć koncert. Linda
postanawia więc poczekać do końca występu i później go zaprosić do apartamentu
przyjaciół, być może, jak sądzi, będzie mogła mu w jakiś sposób pomóc - Musiałam go poznać. Chciałam wiedzieć, kim
jest i jaki jest, i o co mu chodzi. Moi znajomi zaprosili go do naszego
mieszkania. To był bardzo specjalny koncert, pod każdym względem, możesz to
sobie wyobrazić - opowiadała Linda Keith Charlesowi Crossowi, który
uzupełniał – Linda (Keith) mówiła
później, że była to magiczna noc, ale też, że doniesienia od lat pojawiające
się na temat tego spotkania, sugerujące, iż miało znamiona zmysłowej schadzki
są nieprawdziwe. Wieczór ten miał jednak dla Jimiego intymny charakter, jakiego
wcześniej w życiu nie doświadczył. Rozmowy takiej jak ta – na tematy
najbardziej fascynujące Jimiego: muzyki i gitary – nie prowadził wcześniej z
żadną kobietą… Jimi i Linda spędzają długie godziny w apartamencie
Goldstein i Kauffmana. Później tak wspominała Jimiego - Był nieśmiały, chłopięco naiwny i nerwowy, kiedy mówiłeś do niego, nie
patrzył na ciebie...
Faktycznie Linda go
wówczas nieco przeraża. Ma pieniądze, a nawet ich sporo, ma koneksje, status,
autorytet. Jest bardzo atrakcyjna, dobrze wychowana i nienagannie ubrana. A co
najbardziej dla Jimiego zaskakujące, zna doskonale się na bluesie i ma wyraźną
chęć go ukierunkować. Linda Keith dodawała – Chyba bał się, że mam jakieś niecne zamiary. Wieczór okazał się jednak
wspaniały. Siedzieliśmy i słuchaliśmy płyt. Nie miał do nikogo zaufania i był
strasznie niepewny. Był zakłopotany tym, że nie mógł się zdecydować, co wybrać
- jego muzyczną tradycję bluesową, czy też zostać średnią gwiazdą muzyki pop. Pozostawał
w apartamencie z nami, aż do końca. Graliśmy muzykę bardzo głośno, starając się
go zmotywować, bo tego wręcz desperacko potrzebował. Myślę, że wyglądało to
dość głupio, biała dziewczyna z klasy średniej grała mu bluesa...
Można sobie wyobrazić, zauważył Kris
Needs, jak Jimi Hendrix, wyjątkowy gitarzysta, wielki fan bluesa - Zauroczony i zaskoczony słuchał, jak młoda,
piękna Angielka, do tego dziewczyna Keitha Richardsa, ze znawstwem opowiada o
Robercie Johnsonie i jak prezentuje mu swoją torbę pełną rzadkich bluesowych
płyt... Linda zaś wspomniała – Rozmawialiśmy
długo w noc... Wcale nie ostatnią.
Linda ze swojego zbioru bluesowych płyt wyciąga "Little Bluebird" Johnny'ego Taylora, "Your Truly" Snooksa Eaglina,
ale najważniejszy okazuje się moment, kiedy gra mu piosenkę „Rainy Day Women # 12 & 35”, z nowego albumu jego ukochanego Dylana “Blonde On Blonde”, który wydany został ledwie przed dwoma
tygodniami. Jimi twierdził potem wielokrotnie, że to jego ulubiona płyta, być
może z uwagi na okoliczności, w których piosenki z niej usłyszał po raz
pierwszy. Opowiadała dalej Linda Keith – Graliśmy
płytę Dylana, którego Jimi wręcz przeceniał - uważał, że Dylan jest największy. Ubierał
się jak on. Zresztą wtedy wszyscy chcieliśmy wyglądać jak Dylan i wyglądaliśmy
komicznie chodząc tak ubrani... Paul Caruso dodawał - Na punkcie Dylana był maniakiem. Dużo razem rozmawialiśmy o Dylanie, o
jego poezji, symbolice w tekstach i o tym, jaki jest genialny. Jimi był bardzo
świadomy swojego braku wykształcenia i swojej wymowy. Był pod wrażeniem ludzi,
którzy mówili dobrze. To jeden z powodów, dlaczego był zapatrzony w Dylana, bo
to był bardzo literacki rock'n'roll... I raz jeszcze Linda Keith - Myślę, że był to rodzaj frustracji i smutku,
bo wiedział, jak wyjątkowy on był z gitarą. Ale po prostu przyjął, że była to
osobista sprawa i nie może być wśród mas uznana. Myślał, że Bob Dylan był
geniuszem. Podobnie jak wielu jego rówieśników, chciał wyrwać się ze
wszystkiego, co ograniczało czarnych wykonawców...
Na
tym spotkaniu, przy okazji, Linda przedstawia Jimiemu nagrania brytyjskich
wykonawców, którzy przecież często korzystają z bluesa i jak potem przyzna - Grałam mu trochę moich ulubionych kawałków.
Byłam zaskoczona,
kiedy dowiedziałam się, że Jimi nic nie wie o angielskich zespołach, które ja
uwielbiałam... Jimi słucha tych płyt trochę z grzeczności,
trochę też dlatego, że sam muzykę kocha. Nagrania niektórych muzyków
brytyjskich, jak Erica Claptona, czy Jeffa Becka zna, choć wtedy jeszcze raczej
słabo. Za to Linda zna ich osobiście. Zna też Chipa Taylora, tego co napisał
piosenkę "Wild Thing", no i
"Beatlesów", o "Stonesach" już nie wspominając. No i ma
ogromne kontakty z ludźmi show-biznesu: menedżerami, producentami,
A&R-manami (ludźmi od spraw artystyczno-repertuarowych), szefami wytwórni
płytowych.
Jimi gra jej kilka swoich tematów,
wtedy też, jak dodała Linda, narodził się utwór “Red House”. To takie nawiązanie do apartamentu Goldstein i
Kauffmana, w jakim się znajdują. Ściany pomalowane były na czerwono, dekorację
na nich stanowiła skóra geparda, a na podłodze leżał czerwony dywan. Jak wspominała
- Nazywaliśmy
to "Czerwonym Domem", "Czerwonym Miejscem" lub
"Czerwonym Apartamentem", albo jakoś tak. "Red House" to
bluesowa piosenka, którą on się wtedy bawił. Powstawała, kiedy się spotkaliśmy.
I wtedy była czymś, co można było grać akustycznie, raczej w domu. Potem on to
rozwinął. Praktycznie zaufałam w jego umiejętności pisania piosenek, a nie w
śpiewanie. Jimi myślał, że powinien mieć dobry głos do śpiewania. Puściłam mu
nagrania Dylana i w końcu stwierdził: 'Skoro Dylan może, to ja też'. Wtedy
właśnie podjął decyzję. Chciał założyć własny zespół, śpiewać i pisać piosenki,
które mu odpowiadają. Raczej nie myślał o komponowaniu swoich własnych utworów,
chociaż wiem, że pisał teksty. Ale nie chciał się do tego przyznać, bo miał tak
mało wiary w siebie. Nie wierzył we własne siły twórcze. Swoją rolę widziałam w
tym, aby go przekonać, żeby potrafi śpiewać. I przekonałam go, że Dylan też nie
ma głosu do śpiewania, ale robi to doskonale. I starałam się, aby Jimi
zrozumiał, że też tak może. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że wiele gwiazd, np.
Dylan, nie miało wielkiego głosu...