Ciąg dalszy muzycznych inspiracji
młodego Jimiego Hendrixa z pierwszego tomu książki "Jimi Hendrix Szaman
Rocka". Dzisiaj o T-Bone Walkerze.
Oprócz mistrzów gitary, których
zna jedynie z płyt, czy radia, największy wpływ na Jimiego ma wtedy jego
serdeczny przyjaciel Pernell Alexander, jak wspominał Jimmy
Williams - On podziwiał Pernella, który był prawdziwym muzykiem. Podpatrywaliśmy go
wszyscy. Jeśli czegoś nie wiedzieliśmy, pytaliśmy
Pernella... Pernell z kolei, podpatrywał innego lokalnego
muzyka Raleigha Randy'ego "Butcha" Snipesa, który
grał z niesamowitą szybkością i dla niego też był niesamowity - Był wielkim showmanem. Nauczy Jimiego akrobatycznych sztuczek. Butch był tutaj pierwszym, który grał na gitarze za plecami i zębami, a Jimi
nauczył się tych sztuczek
od niego. Butch dużo nauczył nas obu... Skąd
"Butch" Snipes znał te sztuczki, które pokazał Jimiemu dokładnie nie
wiadomo, ale historia gitary pokazuje, że od dwóch dekad były one powszechnie
stosowane przez czarnych muzyków na "chitlin' circuit" czyli
"flaczkowej trasie".
Snipes
wiele mógł skorzystać od T-Bone Walkera, wsławionego standardem "(They Call It) Stormy Monday" gitarzysty
z Teksasu, pierwszego bluesmana, który grał na akustycznym instrumencie
wzmocnionym elektrycznie. Walker był także pierwszym gitarzystą, który
jednocześnie grał solo i rytm, no i robił to niezwykle widowiskowo,
przekładając swój instrument za głowę. Wywarł wielki wpływ na innych muzyków z
tamtych lat, poczynając od B.B. Kinga, po Chucka Berry’ego. Dla Hendrixa ważne
wtedy było i to, że w żyłach Walkera również płynęła krew Czirokezów.
Walker
swój sceniczny pseudonim T-Bone'a wziął się od kreolskiego słowa „T-bow” lub
„T'beau”, czyli „przystojny”, choć jak sam twierdził – Naprawdę mam na imię Thibeaux. Pracowałem kiedyś z Lawsonem Brookesem,
a był tam też jeden Żyd – ogromne chłopisko. Był impresariem orkiestry. I on
właśnie wymawiał moje nazwisko ‘T-Bone’, zamiast ‘Thibeaux’. I to już do mnie
przylgnęło…
Walker urodził się
i wychował w Dallas, zaczynał swoją muzyczną przygodę od śpiewania w chórze w
Kościele Św. Ducha, potem ojczym Marco Washington pozwolił mu śpiewać w
orkiestrze, a kuzyn K.G. Smith nauczył go grać na bandżo. Amatorsko Walker grał
już mając 13 lat i jako uczeń zarabiał 15 dolarów tygodniowo, biorąc w wakacje
udział w jednym z "medicine-shows", czyli znanych od XIX wieku w
Ameryce pokazów, których celem była sprzedaż "cudownych"
medykamentów. Tamten program nazywał się "Dr Breeding's Big B Tonic"
- Występowałem tylko ja i facet
nazwiskiem Josephus Cook. Był komikiem, opowiadał różne kawały, a ja grałem na
bandżo, ukulele itp. Wstęp był bezpłatny. Poza tym wyświetlano nieme filmy.
Wjeżdżaliśmy do jakiegoś parku, czy budy, rozstawialiśmy sprzęt i zaczynał się
pokaz. Najpierw filmy, a potem śpiewaliśmy numery w rodzaju "Comin' Round The Mountain When You
Come". Bluesa prawie wcale nie
było. Występowaliśmy przeważnie przed czarną publicznością... 47 Takie były początki T-Bone Walkera,
którego muzyka stanowiła później granicę pomiędzy tym, co w bluesie dominowało
przed i co nastąpiło po nim. Bez jego stylu gry i bez jego dorobku B.B. King,
Buddy Guy, Otis Rush, Chuck Berry, Jimi Hendrix, Stevie Ray Vaughan, James
Brown, Isaac Hayes, Lou Rawls i wielu innych artystów nie znalazłoby solidnego
punktu oparcia. A sam Walker, w 1935 roku, po wysłuchaniu eksperymentów Lesa
Paula, który był jego zdaniem pierwszym "elektrykiem", zafascynowany
możliwościami gitary elektrycznej, został pionierem ambitnego wykorzystania
tego instrumentu w jazzie i bluesie. Wprowadził tym samym elektryczną gitarę do
bluesa w stylu Blind Lemona Jeffersona, któremu także, po 1920 roku towarzyszył
często w Dallas. Korzyści płynące z energii elektrycznej szybko sprawdziły się
na scenie i w nagraniach. Bluesowi gitarzyści byli bowiem pierwszymi, którzy
zrozumieli, że gitary elektryczne nie muszą być naśladowcami zelektryfikowanych
instrumentów akustycznych, że trzeba wykorzystywać ich własne unikalne
brzmieniowo cechy. Walker w 1939 roku dał się także poznać jako wokalista big
bandu Lesa Hite'a. Opowiadała Vida Lee - Za
kulisami ćwiczył i eksperymentował z gitarą elektryczną. To co robił było
bardziej ekscytujące, niż gdyby grał akustycznie, a dźwięk był tak nowy, że
ludzie zaczęli o tym mówić...
Doświadczenie
T-Bone'a Walkera po wprowadzeniu nowego brzmienia gitary na scenę w klubie
Little Harlem w Los Angeles, przypomina
nieco pierwsze doświadczenia Jimiego
Hendrixa. Phace Roberts z tanecznej grupy "The Three Rockets" wspominał - Grał do
tańca tak, że podekscytowane dziewczyny, aż piszczały. Mogłeś zobaczyć, jak przebiegały przez parkiet, wspinały się
na scenę i dawały T-Bone forsę. Kiedy kończyliśmy, klękały obok niego i
dorzucały jeszcze więcej, wpychając mu banknoty do kieszeni i do pudła jego
gitary. Ludzie szaleli.
Dziewczyny czekały na niego na zewnątrz. T-Bone wyciągał wszystkie ładne dziewczyny. Mogłeś liczyć na to, że
do klubu przychodzić będzie coraz więcej ludzi...
Jedną z pierwszych osób,
które wypromowały T-Bone Walkera była fanka
jazzu Marili Morden, a jej
pierwsza reakcja na jego występ
była zgoła podobna do tego, co 26 lat później poczuje Chas Chandler, widząc
Jimiego Hendrixa - Nie spodziewałam się, że można grać na gitarze elektrycznej,
jak na akustycznej, ale sposób, w jaki T-Bone grał, to było coś nowatorskiego i fantastycznego.
Oniemiałam... Walker rozwinął repertuar zagrywek gitarowych i używał ich w znacznym stopniu na trasie z zespołem Milta Larkina
w 1942 roku, który wspominał - Grał bluesa i różne odmiany swingu. Za każdym razem
była to muzyka z Teksasu, gdzie zawsze blues i jazz pasują do siebie... B.B. King pamiętał, że kiedy po raz pierwszy
usłyszał "Stormy Monday",
wręcz go "zatkało" - Nie mogłem
uwierzyć, że na tym instrumencie wydobywał takie dźwięki. Używał dziewiątego
akordu - nikt tego przed nim nie robił. Podobał mi się jego śpiew, ale grą na
gitarze zabił mnie... A jak dodał Carlos Tena - (Walker) wyznaczył gitarze
nową rolę i stał się wirtuozem, stosującym środki i techniki jazzowe o jakich
inni bluesmani nawet nie marzyli. Potrafił grać zębami, albo trzymając gitarę z
tyłu głowy... Trafnie
skomentował to Buddy Guy - Chodziło o to,
żeby zwrócić na siebie uwagę. Jak ktoś szarpał struny zębami, pocierał gitarę o
klatę, przekładał ją na plecy itd., to wszyscy chcieli to oglądać... Za
dziewięć bez mała lat, to samo dotyczyć będzie Jimiego Hendrixa.
...Po
szkole Jimi szedł do klubu
na 18th Avenue - opowiadał Al
Hendrix o początkach grania na gitarze swego syna - To było miejsce dla nastolatków,
coś jak YMCA.
Mieli tam basen, Jimi
chodził na strzelnicę. Jeśli go tam nie było, to się kręcił z kilkoma kolegami,
grając muzykę w ich domu, albo ćwiczył. Był jeden taki hiszpański numer, prosiłem, aby go grał - "La Bamba"... Dla Jimiego teraz istnieje tylko gitara. Godzinami ćwiczy i
opuszcza zajęcia w szkole. Leon Hendrix wspominał - Spacerował po mieście i szukał kogokolwiek, z kim mógłby grać... Jimi
robił to jednak wbrew ojcu, bo jak zapamiętał Leon - Mój tato uważał, że cała ta muzyka to jedno wielkie gówno... Potwierdzał to Al Hendrix - Zgadza się, to nie była
muzyka dla mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz