sobota, 9 maja 2020

T-Bone Walker


Ciąg dalszy muzycznych inspiracji młodego Jimiego Hendrixa z pierwszego tomu książki "Jimi Hendrix Szaman Rocka". Dzisiaj o T-Bone Walkerze.
Oprócz mistrzów gitary, których zna jedynie z płyt, czy radia, największy wpływ na Jimiego ma wtedy jego serdeczny przyjaciel Pernell Alexander, jak wspominał Jimmy Williams - On podziwiał Pernella, który był prawdziwym muzykiem. Podpatrywaliśmy go wszyscy. Jeśli czegoś nie wiedzieliśmy, pytaliśmy Pernella... Pernell z kolei, podpatrywał innego lokalnego muzyka Raleigha Randy'ego "Butcha" Snipesa, który grał z niesamowitą szybkością i dla niego też był niesamowity - Był wielkim showmanem. Nauczy Jimiego akrobatycznych sztuczek. Butch był tutaj pierwszym, który grał na gitarze za plecami i zębami, a Jimi nauczył się tych sztuczek od niego. Butch dużo nauczył nas obu... Skąd "Butch" Snipes znał te sztuczki, które pokazał Jimiemu dokładnie nie wiadomo, ale historia gitary pokazuje, że od dwóch dekad były one powszechnie stosowane przez czarnych muzyków na "chitlin' circuit" czyli "flaczkowej trasie".
            Snipes wiele mógł skorzystać od T-Bone Walkera, wsławionego standardem "(They Call It) Stormy Monday" gitarzysty z Teksasu, pierwszego bluesmana, który grał na akustycznym instrumencie wzmocnionym elektrycznie. Walker był także pierwszym gitarzystą, który jednocześnie grał solo i rytm, no i robił to niezwykle widowiskowo, przekładając swój instrument za głowę. Wywarł wielki wpływ na innych muzyków z tamtych lat, poczynając od B.B. Kinga, po Chucka Berry’ego. Dla Hendrixa ważne wtedy było i to, że w żyłach Walkera również płynęła krew Czirokezów.
            Walker swój sceniczny pseudonim T-Bone'a wziął się od kreolskiego słowa „T-bow” lub „T'beau”, czyli „przystojny”, choć jak sam twierdził – Naprawdę mam na imię Thibeaux. Pracowałem kiedyś z Lawsonem Brookesem, a był tam też jeden Żyd – ogromne chłopisko. Był impresariem orkiestry. I on właśnie wymawiał moje nazwisko ‘T-Bone’, zamiast ‘Thibeaux’. I to już do mnie przylgnęło…
            Walker urodził się i wychował w Dallas, zaczynał swoją muzyczną przygodę od śpiewania w chórze w Kościele Św. Ducha, potem ojczym Marco Washington pozwolił mu śpiewać w orkiestrze, a kuzyn K.G. Smith nauczył go grać na bandżo. Amatorsko Walker grał już mając 13 lat i jako uczeń zarabiał 15 dolarów tygodniowo, biorąc w wakacje udział w jednym z "medicine-shows", czyli znanych od XIX wieku w Ameryce pokazów, których celem była sprzedaż "cudownych" medykamentów. Tamten program nazywał się "Dr Breeding's Big B Tonic" - Występowałem tylko ja i facet nazwiskiem Josephus Cook. Był komikiem, opowiadał różne kawały, a ja grałem na bandżo, ukulele itp. Wstęp był bezpłatny. Poza tym wyświetlano nieme filmy. Wjeżdżaliśmy do jakiegoś parku, czy budy, rozstawialiśmy sprzęt i zaczynał się pokaz. Najpierw filmy, a potem śpiewaliśmy numery w rodzaju "Comin' Round The Mountain When You Come". Bluesa prawie wcale nie było. Występowaliśmy przeważnie przed czarną publicznością... 47 Takie były początki T-Bone Walkera, którego muzyka stanowiła później granicę pomiędzy tym, co w bluesie dominowało przed i co nastąpiło po nim. Bez jego stylu gry i bez jego dorobku B.B. King, Buddy Guy, Otis Rush, Chuck Berry, Jimi Hendrix, Stevie Ray Vaughan, James Brown, Isaac Hayes, Lou Rawls i wielu innych artystów nie znalazłoby solidnego punktu oparcia. A sam Walker, w 1935 roku, po wysłuchaniu eksperymentów Lesa Paula, który był jego zdaniem pierwszym "elektrykiem", zafascynowany możliwościami gitary elektrycznej, został pionierem ambitnego wykorzystania tego instrumentu w jazzie i bluesie. Wprowadził tym samym elektryczną gitarę do bluesa w stylu Blind Lemona Jeffersona, któremu także, po 1920 roku towarzyszył często w Dallas. Korzyści płynące z energii elektrycznej szybko sprawdziły się na scenie i w nagraniach. Bluesowi gitarzyści byli bowiem pierwszymi, którzy zrozumieli, że gitary elektryczne nie muszą być naśladowcami zelektryfikowanych instrumentów akustycznych, że trzeba wykorzystywać ich własne unikalne brzmieniowo cechy. Walker w 1939 roku dał się także poznać jako wokalista big bandu Lesa Hite'a. Opowiadała Vida Lee - Za kulisami ćwiczył i eksperymentował z gitarą elektryczną. To co robił było bardziej ekscytujące, niż gdyby grał akustycznie, a dźwięk był tak nowy, że ludzie zaczęli o tym mówić...
            Doświadczenie T-Bone'a Walkera po wprowadzeniu nowego brzmienia gitary na scenę w klubie Little Harlem w Los Angeles, przypomina nieco pierwsze doświadczenia Jimiego Hendrixa. Phace Roberts z tanecznej grupy "The Three Rockets" wspominał - Grał do tańca tak, że podekscytowane dziewczyny, aż piszczały. Mogłeś zobaczyć, jak przebiegały przez parkiet, wspinały się na scenę i dawały T-Bone forsę. Kiedy kończyliśmy, klękały obok niego i dorzucały jeszcze więcej, wpychając mu banknoty do kieszeni i do pudła jego gitary. Ludzie szaleli. Dziewczyny czekały na niego na zewnątrz. T-Bone wyciągał wszystkie ładne dziewczyny. Mogłeś liczyć na to, że do klubu przychodzić będzie coraz więcej ludzi...
            Jedną z pierwszych osób, które wypromowały T-Bone Walkera była fanka jazzu Marili Morden, a jej pierwsza reakcja na jego występ była zgoła podobna do tego, co 26 lat później poczuje Chas Chandler, widząc Jimiego Hendrixa - Nie spodziewałam się, że można grać na gitarze elektrycznej, jak na akustycznej, ale sposób, w jaki T-Bone grał, to było coś nowatorskiego i fantastycznego. Oniemiałam... Walker rozwinął repertuar zagrywek gitarowych i używał ich w znacznym stopniu na trasie z zespołem Milta Larkina w 1942 roku, który wspominał - Grał bluesa i różne odmiany swingu. Za każdym razem była to muzyka z Teksasu, gdzie zawsze blues i jazz pasują do siebie... B.B. King pamiętał, że kiedy po raz pierwszy usłyszał "Stormy Monday", wręcz go "zatkało" - Nie mogłem uwierzyć, że na tym instrumencie wydobywał takie dźwięki. Używał dziewiątego akordu - nikt tego przed nim nie robił. Podobał mi się jego śpiew, ale grą na gitarze zabił mnie... A jak dodał Carlos Tena - (Walker) wyznaczył gitarze nową rolę i stał się wirtuozem, stosującym środki i techniki jazzowe o jakich inni bluesmani nawet nie marzyli. Potrafił grać zębami, albo trzymając gitarę z tyłu głowy... Trafnie skomentował to Buddy Guy - Chodziło o to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Jak ktoś szarpał struny zębami, pocierał gitarę o klatę, przekładał ją na plecy itd., to wszyscy chcieli to oglądać... Za dziewięć bez mała lat, to samo dotyczyć będzie Jimiego Hendrixa.
            ...Po szkole Jimi szedł do klubu na 18th Avenue - opowiadał Al Hendrix o początkach grania na gitarze swego syna - To było miejsce dla nastolatków, coś jak YMCA. Mieli tam basen, Jimi chodził na strzelnicę. Jeśli go tam nie było, to się kręcił z kilkoma kolegami, grając muzykę w ich domu, albo ćwiczył. Był jeden taki hiszpański numer, prosiłem, aby go grał  - "La Bamba"... Dla Jimiego teraz istnieje tylko gitara. Godzinami ćwiczy i opuszcza zajęcia w szkole. Leon Hendrix wspominał - Spacerował po mieście i szukał kogokolwiek, z kim mógłby grać... Jimi robił to jednak wbrew ojcu, bo jak zapamiętał Leon - Mój tato uważał, że cała ta muzyka to jedno wielkie gówno... Potwierdzał to Al Hendrix - Zgadza się, to nie była muzyka dla mnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz