niedziela, 17 maja 2020

Jungle-beat


Dzisiaj o specyficznym stylu muzycznym w Seattle w latach 50. ub. stulecia, z pierwszego tomu biografii "Jimi Hendrix Szaman Rocka".
Muzyka w Seattle rzeczywiście różniła się wówczas od tej, jaką grano w Nowym Jorku, Chicago, czy Los Angeles. Pernell Alexander, szkolny przyjaciel Jimiego z Meany Junior High School, pochodził z Baltimore w stanie Maryland i do Seattle przyjechał ze swoją babcią, gdy miał 15 lat wspominał, że - Tutaj czułem się, jak w jakiejś odległej prowincji... Z kolei Larry Coryell, wówczas gitarzysta grupy "The Dynamics", pamiętał - Seattle to nie jest prawdziwa Ameryka. Ona rozpoczyna się po drugiej stronie gór... Zarówno odległość od innych centrów kulturalnych i muzycznych Ameryki, jak też niewielki, a przede wszystkim mocno opóźniony wpływ na Seattle i okolice, modnych stylów i nurtów w muzyce popularnej, spowodował, że w latach pięćdziesiątych XX wieku w stanie Waszyngton powstała specyficzna muzyka, która z czasem przyjęła się również w całych Stanach Zjednoczonych.
            Styl nazwany "jungle-beat", jak podawał Greg Payne - był ciężki, z rytmem mocno podkreślanym także przez instrumenty akordowe i melodyczne. Najważniejszą postacią dla tego stylu i w ogóle dla Seattle był klawiszowiec i lider zespołu muzycznego Dave Lewis. Luther Rabb, kolega Jimiego przypomina wpływ jaki combo Dave'a Lewisa wywarło na wszystkich - Jego muzycy byli naszymi mentorami Byli bardzo zaawansowani. Przykładałem się do grania, a oni wyprzedzali nas po stokroć. Studiowałem muzykę jak szalony, a ci faceci wyprzedzali nas wszystkich. To były wręcz modelowe przykłady autentyczności, spokoju, chłodu i ogromnej swobody...
                Lider tego zespołu, Dave Lewis, sam doskonale wyszkolony, pochodził  z rodziny o dużych tradycjach muzycznych i przez lata miał ogromny wpływ na młodych ludzi z północnego-zachodu, wkraczających dopiero na muzyczną ścieżkę. Jego "Dave Lewis Combo" był najbardziej profesjonalną grupą grającą rytmicznego rocka, wręcz można powiedzieć, że był on ojcem chrzestnym "jungle-beat" brzmienia Seattle. Wypracował własny styl, w którym splótł ze sobą elementy jazzowe, podpatrzone i podsłuchane od starych mistrzów oraz mocny, silnie akcentowany, motoryczny "drive". To był podstawowy element tworzącego się wtedy oryginalnego brzmienia Seattle, dzięki przede wszystkim powtarzalnego i łatwo rozpoznawalnego rytmowi piosenki.
Wśród muzyków i publiczności z Seattle, Dave Lewis spopularyzował temat Richarda Berry'ego "Louie Louie" oraz własną, nagraną potem przez grupę "The Kingsmen" kompozycję -  „J.A.J.”...To był skrót od powiedzenia „Jive Ass Jerry” (kopnij w dupę Jerry’ego - przyp. aut.). Jerry Allen, to był facet z Nowego Orleanu, który w Seattle nie cieszył się sympatią zapamiętał Bob Hendrix, kuzyn Jimiego, syn Franka i Pearl. Zespół Lewisa miał na koncie także nagrany w tym czasie singiel z utworem "The Tree", wykonywał na koncertach także inne swoje kompozycje: "Little Green Thing" i jedyny śpiewany przez lidera - "Candido". Oczywiście największym zainteresowaniem cieszyła się piosenka "Louie Louie". Potwierdzali to miejscowy muzyk Barney Hillard oraz Bob Hendrix, kuzyn Jimiego - "Louie Louie" było tu tak długo popularne, że zaproponowano, aby zostało oficjalną piosenką stanu Waszyngton...
            Wielu lokalnych muzyków, wskazywało na to, że charakterystyczny beat, nazywany rytmem dżungli, miał wpływ na brzmienie Seattle zupełnie odmienne od tego, co powstawało w tym czasie, czyli na przełomie lat 50 i 60 XX wieku w Kalifornii, czy Nowym Jorku. Wtedy jak napisał historyk Paul de Barros - Białe dzieciaki z Północnego Zachodu emocjonowały się czarnym R&B z mianiakalną wręcz dzikością...          
            Obok wspomnianego tria Dave’a Lewisa, najsławniejsze w Seattle były wtedy grupy „The Playboys” (z wokalistą Ronem Holdenem i basistą Billem Eisimingerem, z którym czasem będzie jamował Hendrix, będzie też grał z nim w grupie "The Stags") oraz „The Frantics” i „The Checkers” (z Eisimingerem, niewidomym pianistą Mikem Mandellem i znakomitym gitarzystą Joe Johansenem).
            Człowiekiem, który dał chyba największy impuls lokalnej społeczności muzycznej był gitarzysta Rich (Rick) Dangel. Urodził się w Teksasie w tym samym roku co Jimi Hendrix, jego ojciec służył w marynarce wojennej USA, stąd też co jakiś czas przenosił się z rodziną z jednego ośrodka do drugiego i z szaf grających, w amerykańskich klubach wojskowych, poznał wiele płyt R&B. Wcześnie zaczął grać na gitarze, a w 1958 roku w Tacoma, gdzie mieszkał założył rock'n'rollową grupę "The Wailers," której nagranie "Tall Cool One", w czerwcu 1959 roku trafiło na ogólnokrajowa listę singlowych przebojów. W lipcu następnego roku ten sukces powtórzył inny zespół z Tacoma, "The Ventures" instrumentalnym utworem "Walk - Don't Run". Rich Dangel z "The Wailers" nagrał "Louie Louie" w 1960 r. i tę wersję niemal dokładnie skopiowała grupa "The Kingsmen", robiąc z tego wielki przebój. Wspomniałem już, że "Louie Louie" - to najbardziej charakterystyczny utwór dla tego regionu. Taneczny rytm i brudne brzmienie, będące wynikiem korzystania z marnego sprzętu nagłaśniającego, maksymalnie podkręconego. Jak zapamiętał Jerry Miller (potem grał w grupie "Moby Grape") - Naprawdę podcinaliśmy głośniki wysokotonowe, owijaliśmy je ręcznikami i wbijaliśmy wykałaczki w głośniki basowe, żeby uzyskać brudne brzmienie... Kiedy Dangel przeniósł się do Seattle i opuścił tamten zespół, zaczął tu w klubach grać jazz wraz z Larrym Coryellem. 
            To wszystko miało wpływ na to, że w Seattle powstała lokalna odmiana rocka, która bliżej trzymała się korzeni czarnego R&B, zaś w latach, gdy rock'n'roll stopniowo się komercjalizował, bardzo zbliżając do muzyki pop, pozostała im wierna znacznie dłużej. Larry Coryell, który zaczynał karierę w występującej w Spanish Castle "The Checkers", wspominał  - Północno-zachodnia scena muzyczna znajdowała się pod wpływem czarnej muzyki i czarnej kultury... Wspomniany Dave Lewis pozostał w Seattle przez całe życie, ale to co stworzył, jak zapisał Keith Shadwick - Wyeksportowało w świat następne pokolenie muzyków z Północnego Zachodu, takich jak Hendrix i krótko po nim Larry Coryell...
            Opowiadał Luther Rabb - Byliśmy w Seattle odizolowani, więc Jimi miał zupełnie inny punkt widzenia na muzykę. Robiliśmy rzeczy, które były wyjątkowe, wyprzedzały swój czas. Było dużo jazzu z funky, z dawką rockowej gitary i basu. W Seattle grały zdublowane saksofony, i mocny rytm dżungli, co wyprzedzało muzykę o trzydzieści lat. To był synkopowany rytm (na 6/8), fajny, bo istniał w wielu piosenkach i dobrze się to tańczyło. Dzisiaj ludzie nazywają to "New Jack Swing"... Lacy Wilbon, który znał Hendrixa z Garfield High School, zapamiętał Jimmy'ego Pipkinsa (lub Pipkina), jako pierwszego, który w Seattle grał specyficzny "jungle beat" - Pipkins był absolwentem Garfield w '58 lub '59. W Nowym Orleanie usłyszał ten ekscytujący rytm, spodobał mu się, dodał do tego drobne niuanse i go polepszył... Jednak Jimiego najbardziej inspirował brudny, lecz zarazem piękny dźwięk "The Fabulous Wailers", który tworzył ich gitarzysta Rich Dangel, który wspominał, że kiedyś poznał młodego Hendrixa - Był bardzo nieśmiałym chłopakiem, ale ewidentnie starał się powiedzieć mi coś miłego, zaproponował, że do nas dołączy, gdybyśmy kiedyś potrzebowali drugiego gitarzysty...
            Zarówno Dave Lewis, jak i inni pionierzy "jungle-beat", choćby zespół "The Frantics", wydawali single i występowali w programie telewizyjnym Rock’n’Roll Party, nadawanym na kanale 13 w okręgu Seattle, programie prowadzonym przez Billy'ego Tollesa. Ten prezenter początkowo był saksofonistą jazzowym, grając na początku lat 50. ub. stulecia w klubach przy Jackson Street, jump-bluesowe utwory popularnego wtedy Louisa Jordana. Śmiało można powiedzieć, że już wtedy zaskoczył publiczność ruchem na scenie, a właściwie poza nią. Wspominał - Grałem i chodziłem po klubie, przeskakiwałem z jednego stolika na drugi, okrążałem bar, wychodziłem na zewnątrz, a potem wracałem drugimi drzwiami. To podobało się, zaś białe dzieciaki były zachwycone... Pod koniec tamtej dekady Billy Tolles wraz z przyjacielem Tommym Adamsem zaczął propagować rock'n'rolla.
            …W Seattle były wówczas dwie muzyczne rodziny, do których garnęły się wszystkie dzieciaki – wspominał Terry Johnson. Dave Lewis Senior był nauczycielem muzyki, czasem też grywał na gitarze. To pod jego okiem stawiali pierwsze kroki Ray Charles i Quincy Jones. Jego syn, wspomniany wcześniej Dave Lewis junior, jako klawiszowiec, kierował własnym triem (George Griffin – dr, Barney Hilliard – ts), przede wszystkim jednak, cieszył się wielką estymą wśród muzyków i fanów Seattle i okolic. ...Dave był naszym wzorem. Grał rocka jak Duane Eddy, bluesa jak Lloyd Price i jazz jak Duke Ellington - opowiadał Luther Rabb, który w 1970 rok występować będzie ze swoją grupą „Ballin’ Jack”, na koncertach Jimiego Hendrixa w USA. …U Lewisów w piwnicy stało pianino, wszyscy tam przychodzili i grali – dodawał Jimmy Ogilvy - Dave senior czasami grał na gitarze... Drugą rodziną, do której młodzi muzycy z Seattle chodzili na lekcje „czarnej muzyki”, byli Holdenowie: Oscar – ojciec oraz synowie Ron i Dave. Był wśród tych młodziaków także Jimi, w co jednak powątpiewał jego ojciec – Potem wielu mi mówiło 'To ja nauczyłem Jimiego tego, czy tamtego', ale ja im nie wierzyłem. Nie sądzę, żeby jakiś artysta, gitarzysta lub śpiewak tak wiele nauczył się od innych... Jednak Jimi naśladując riffy i ucząc się techniki palcowania mozolnie zbierał wskazówki od innych, bardziej doświadczonych muzyków.  ...Na pewno ułatwiały mu granie spore dłonie i wyjątkowo długie palce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz