sobota, 16 maja 2020

Ray Charles

Dzisiaj ciąg dalszy książki "Jimi Hendrix Szaman Rocka" (pierwszego tomu) o młodości gitarzysty wszech czasów i wpływie na niego Ray'a Charlesa.
O Jimim opowiadał Lacy Wilbon - Był wtedy pod wielkim wpływem bluesa i już wtedy widać było, że będzie fenomenalnym gitarzystą, choć używał tylko techniki „single-note”, czyli grając na jednej strunie. Czasem siadaliśmy razem i graliśmy na dwóch gitarach. Pamiętam, że Hendrix był daleko przed innymi w zakresie zręczności grania, ale był słaby, jeśli idzie o znajomość akordów i teorii. Nie dawał sobie z tym rady. Poleciłem mu jakieś książki, a on na to: 'To zajmie mi zbyt wiele czasu'. Więc nauczyłem go sześciu akordów i sześciu inwersji... Jimi także wspominał tamte chwile – Kiedy mieszkałem w Seattle, wychodziłem na ganek za domem, bo nie chciałem siedzieć przez cały czas w czterech ścianach i grałem na gitarze do płyty Muddy’ego Watersa. Nic innego mnie nie interesowało – tylko muzyka. Starałem się grać jak Chuck Berry i Muddy Waters... Łatwo przewidzieć, że w następnych miesiącach będzie grać z każdym kto ma jakiś instrument. Potwierdzał to jego brat Leon - Jimi chodził na drugą stronę miasta, jeśli tylko ktoś powiedział, że prawdopodobnie będzie grać... Pernell Alexander przypominał sobie – Myślę, że kilka razy zagrał też z nami Terry Johnson...
            Wtedy Jimi rzeczywiście bardzo lubi przebywać w domu Terry'ego Johnsona W tylnej części naszego domu był pokój do grania. Stało tam stare pianino mojej mamy, w którym brak było kilku klawiszy. Było to nasze sanktuarium. Jimi miał wtedy turkusową gitarę. Graliśmy ze słuchu, słuchając płyt "45", mieliśmy wtedy dużo takich krążków. Staraliśmy się przede wszystkim, rozpoznać tonację piosenki. Włączaliśmy płytę, przez chwilę słuchaliśmy i potem robiliśmy od początku to samo. Jimi słuchał przede wszystkim partii gitary, dopóki nie zapamiętał wszystkiego. Ja grałem na pianinie... Wkrótce, jak wspominał Robert Green - Za część zarobionych na koncertach pieniędzy kupiliśmy wzmacniacz Jimiemu, bo on wcześniej podłączał się razem z Pernellem i ich gitary razem źle brzmiały. Obaj nauczyli się ze słuchu numerów Chucka Berry'ego. Graliśmy wtedy jego covery, jak "Queenie", a także "Lucille" Little Richarda i Fatsa Domino "Blueberry Hill". Bluesa graliśmy dla dorosłych, a dla młodzieży mieszaliśmy go z piosenkami pop... Jimi uzupełniał - Graliśmy kawałki takich ludzi jak "The Coasters". Wszyscy, zanim dołączali do zespołu robili to samo, te same kroki... Dopowiadał Pernell Alexander - Większość naszych utworów opierała się na gitarach i pianinie, był w nich jazz, blues i R&B...
            Ich wizytówką był wtedy utwór "Honky Tonk" Billa Doggetta, który jak wspominał Terry Johnson - Stał się standardem Jimiego... John Horn dodawał - Była to muzyka wyłącznie do skakania i niektórzy naprawdę skakali, ale grało się głównie dla małolatów. Trochę R&B i bluesa. Już wtedy było na co popatrzeć, gdy Jimi pojawiał się na scenie - już sam fakt, że grał na gitarze dla praworęcznych z odwróconym gryfem, był fascynujący... Terry Johnson pamiętał - Jedną z piosenek, które wtedy rozgryzaliśmy była "What'd I Say" Raya Charlesa. To był wielki numer... Z całą pewnością stało się to jednak dopiero w 1959 roku, bowiem wtedy świat usłyszał tę sławną piosenkę.
            Wspomniany tu Raymond Charles Robinson, nazwany "Genius" lub "Highest Priest of Soul" to kolejny wielki artysta, bardzo ważny dla młodego Jimiego Hendrixa, przez pewien czas zresztą związany z Seattle, dokąd przyjechał w marcu 1948, prosto z Florydy. ...Miasto było szeroko otwarte - wspominał 18-letni wówczas Ray - I porządnie działał przemysł rozrywkowy, choć rywalizacja była bardzo zacięta. Było wtedy wielu znakomitych muzyków, zwolnionych z armii. Mogłeś ich spotkać na ulicy, pocałowaliby ciebie w tyłek, gdybyś tylko dał im szansę... W Seattle Ray grał w klubie Rocking Chair (tym samym, w którym 6 lat wcześniej, po ślubie bawił się Al Hendrix z Lucille). Prowadził trio w stylu Nata King Cole'a, grał na fortepianie i śpiewał wraz z gitarzystą Gosadym McGee (lub McKee) oraz basistą Miltonem Garredem (lub Garrettem). W kwietniu 1949 Ray Charles nagrał pierwszą płytę "Confession Blues", odnotowaną na listach R&B, zaś dwa lata później opuścił Seattle i udał się do Los Angeles, gdzie grał na fortepianie w zespole Bumpsa Blackwella, zabierając ze sobą, liczącego zaledwie siedemnaście lat, bardzo zdolnego trębacza Quincy Jonesa, który grał też z Davem Lewisem w Mardi Gras. Blackwell zostanie potem producentem płyt Little Richarda, zaś Quincy Jones stanie się jedną z najbardziej znaczących postaci muzyki jazzowej i popu. Jego dorobek obejmować będzie mnóstwo nagradzanej muzyki filmowej, współpracę z Milesem Davisem, jak też produkcję sławnego albumu Michaela Jacksona "Thriller".
            Kiedy Ray Charles grał w Seattle, nie był jeszcze znany, największe jego sukcesy dopiero miały nadejść, przede wszystkim dzięki starym pieśniom, które opracuje w zupełnie nowatorski sposób: "I Got A Woman" (1955) oraz "What'd I Say" (1959), ta druga zresztą bardzo prędko znajdzie się w repertuarze Jimiego Hendrixa i jego zespołów. Okoliczności powstania tego drugiego przeboju wspominał jego twórca Ray Charles - Powiedziałem do dziewczyn: 'Cokolwiek zawołam, po prostu powtarzajcie za mną. Zaczęło się od linii basu, to słychać na płycie, a potem dotarliśmy do części, w której dziewczęta i ja śpiewamy razem i to trwało dość długo, tyle, by ludzie mogli sobie potańczyć. Kiedy skończyliśmy, wiele osób podchodziło do mnie i pytało: 'Gdzie mogą kupić płytę z tym nagraniem?' Następnej nocy myślałem, że musimy jeszcze raz spróbować. Graliśmy jeżdżąc od miasta do miasta i wszędzie była taka sama reakcja: ludzie szaleli. Podobał im się ten fragment, gdy dziewczęta z chórku śpiewały 'unnnh, unnh'  Ludzie sami sobie odpowiadali, o co w tym momencie chodzi... Trzeba tu dodać, że melodia piosenki "What'd I Say" Ray'a Charlesa wzięta jest z kościelnej pieśni, odwołującej się do tradycji i opartej na ewangelii (czyli "gospel"), choć w jego interpretacji słowne i muzyczne znaczenie podkreślone rytmiczną witalnością, wiązać się będzie nie z duchowym przesłaniem, a z ziemską zmysłowością. Charles zastosował istniejącą zarówno w bluesie, jak też muzyce gospel zasadę "call & response" (zawołania i odpowiedzi), dzięki czemu piosenka wyrażała ogromne emocje, podkreślane zarówno "walking" (spacerujacym) basem oraz mocno akcentowaną jego grą na fortepianie. Ray był pastorem, w podniecający odbiorców sposób wykrzykującym tekst pieśni, a dziewczęcy chórek "The Raelettes", odpowiadał w sposób wyraźnie sugerujący, że w tej pieśni chodzi o jak najbardziej "przyziemne", choć zarazem "cudowne" uczucia. To była lekcja dla Jimiego Hendrixa i jego przyjaciół w Seattle: Pernella Alexandra oraz Anthony'ego Athertona. Z niej mogli wyciągnąć wniosek, jak tworzyć zupełnie nową muzykę, hybrydę rock'n'rolla, R&B, bluesa, gospel i soulu, która powstała w ich rodzinnym mieście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz