Wspomniany tu Raymond
Charles Robinson, nazwany "Genius" lub "Highest Priest of
Soul" to kolejny wielki artysta, bardzo ważny dla młodego Jimiego
Hendrixa, przez pewien czas zresztą związany z Seattle, dokąd przyjechał w
marcu 1948, prosto z Florydy. ...Miasto było szeroko otwarte - wspominał 18-letni wówczas Ray - I porządnie działał przemysł rozrywkowy,
choć rywalizacja
była bardzo zacięta.
Było wtedy wielu
znakomitych muzyków, zwolnionych z armii. Mogłeś ich spotkać na ulicy, pocałowaliby
ciebie w tyłek, gdybyś tylko dał im szansę... W Seattle Ray grał w klubie Rocking Chair (tym samym,
w którym 6 lat wcześniej, po ślubie bawił się Al Hendrix z Lucille). Prowadził
trio w stylu Nata King Cole'a, grał na fortepianie i śpiewał wraz z gitarzystą
Gosadym McGee (lub McKee) oraz basistą Miltonem Garredem (lub Garrettem). W
kwietniu 1949 Ray Charles nagrał pierwszą płytę "Confession Blues",
odnotowaną na listach R&B,
zaś dwa lata później opuścił Seattle i udał się do Los Angeles, gdzie grał na
fortepianie w zespole Bumpsa Blackwella, zabierając ze sobą, liczącego zaledwie
siedemnaście lat, bardzo zdolnego trębacza Quincy Jonesa, który grał też z
Davem Lewisem w Mardi Gras. Blackwell zostanie potem producentem płyt Little
Richarda, zaś Quincy Jones stanie się jedną z najbardziej znaczących postaci
muzyki jazzowej i popu. Jego dorobek obejmować będzie mnóstwo nagradzanej
muzyki filmowej, współpracę z Milesem Davisem, jak też produkcję sławnego
albumu Michaela Jacksona "Thriller".
Kiedy
Ray Charles grał w Seattle, nie był jeszcze znany, największe jego sukcesy
dopiero miały nadejść, przede wszystkim dzięki starym pieśniom, które opracuje
w zupełnie nowatorski sposób: "I
Got A Woman" (1955) oraz "What'd
I Say" (1959), ta druga zresztą bardzo prędko znajdzie się w
repertuarze Jimiego Hendrixa i jego zespołów. Okoliczności powstania tego
drugiego przeboju wspominał jego twórca Ray Charles - Powiedziałem do dziewczyn: 'Cokolwiek zawołam, po prostu powtarzajcie za mną. Zaczęło się od linii basu, to słychać na płycie, a potem dotarliśmy do części, w której dziewczęta i ja śpiewamy razem i to trwało dość długo, tyle, by ludzie mogli sobie potańczyć. Kiedy skończyliśmy, wiele osób podchodziło do mnie
i pytało: 'Gdzie mogą kupić płytę z tym nagraniem?' Następnej nocy
myślałem, że
musimy jeszcze raz spróbować. Graliśmy jeżdżąc od miasta do
miasta i wszędzie była taka sama reakcja: ludzie szaleli. Podobał im się ten
fragment, gdy dziewczęta z chórku śpiewały 'unnnh, unnh' Ludzie sami sobie odpowiadali, o co w tym
momencie chodzi... Trzeba tu dodać, że melodia piosenki "What'd I Say" Ray'a Charlesa
wzięta jest z kościelnej pieśni, odwołującej się do tradycji i opartej na
ewangelii (czyli "gospel"), choć w jego interpretacji słowne i
muzyczne znaczenie podkreślone rytmiczną witalnością, wiązać się będzie nie z
duchowym przesłaniem, a z ziemską zmysłowością. Charles zastosował istniejącą
zarówno w bluesie, jak też muzyce gospel zasadę "call & response"
(zawołania i odpowiedzi), dzięki czemu piosenka wyrażała ogromne emocje,
podkreślane zarówno "walking" (spacerujacym) basem oraz mocno
akcentowaną jego grą na fortepianie. Ray był pastorem, w podniecający odbiorców
sposób wykrzykującym tekst pieśni, a dziewczęcy chórek "The
Raelettes", odpowiadał w sposób wyraźnie sugerujący, że w tej pieśni
chodzi o jak najbardziej "przyziemne", choć zarazem
"cudowne" uczucia. To była lekcja dla Jimiego Hendrixa i jego
przyjaciół w Seattle: Pernella Alexandra oraz Anthony'ego Athertona. Z niej
mogli wyciągnąć wniosek, jak tworzyć zupełnie nową muzykę, hybrydę
rock'n'rolla, R&B, bluesa, gospel i soulu, która powstała w ich rodzinnym
mieście.