poniedziałek, 23 października 2023

Rozdział 12 (wiosna 1966) - Greenwich Village: Carol Shiroky, Mike Quashie, "Wild Thing"

            ...Byłem zmęczony graniem dla innych. Nie umiem nawet powiedzieć, ile razy męczyłem się, odgrywając te same nuty do tego samego rytmu. Byłem na scenie jak jakiś cień, odseparowany od wszystkiego, co ma naprawdę znaczenie. A chciałem mieć scenę dla siebie. Naprawdę tego chciałem... (Jimi Hendrix)

            Po trasie koncertowej z Kingiem Curtisem, wiosną 1966 roku Jimi Hendrix wraca do Nowego Jorku tak jak poprzednio, bez pieniędzy, obojętnie ile, by zarabiał, zawsze mu ich brakuje. Ale teraz z pracą wcale nie jest łatwo. Porzucił przecież Curtisa Knighta i ma obawy, czy przyjmie go z powrotem. Ma jednak świadomość, że od ich ostatniego spotkania w grudniu 1965 minęło kilka miesięcy, no i to, że jeszcze bardziej udoskonalił swoją grę w tym ostatnim zespole Kinga Curtisa. Wie też, że musi nagrać swój materiał, niestety znów nie ma instrumentu. Jimi pisze do ojca do Seattle - Drogi tato, piszę do ciebie z niezbyt ciekawego Nowego Jorku. Mam nadzieję, że w domu wszystko układa się dobrze. Pozdrów ode mnie Leona. Niedługo znów napiszę i postaram się przysłać dobre zdjęcie...

            Zaczyna wtedy chodzić od jednej firmy płytowej do drugiej, otrzymuje nawet, niestety jakieś, raczej dość mgliste, propozycje. Warunek jest bowiem jeden, musi mieć własne utwory. Przyzna potem, będąc już w Anglii - Kiedy byłem młodszy pisałem, już swoje gorzkie protest songi... Bo to też prawda, miał lat osiemnaście, kiedy napisał pierwsze teksty, dość jeszcze naiwne, w których rymuje takie wyrazy jak moon i June (księżyc i czerwiec).  Tłumaczył też - Chciałem grać swoją własną muzykę, miałem dość powtarzania tych samych riffów. I jak raz to było u Little Richarda, nosić to co chcę, a nie bez przerwy uniformy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz