Rozdział 11 (początek 1966) - King Curtis
...Śniło mi się, gdy widziałem 1966, że ten rok przyniesie w moim życiu ogromną zmianę... (Jimi Hendrix)
W
styczniu 1966 roku, już po zakończeniu tournee z Joey'em Dee, Jimi jest
ponownie w Nowym Jorku, niestety, znów nie ma pracy i tym samym znowu jest bez
pieniędzy. Zrozpaczony pisze do Seattle - Drogi
Tato - W tych
kilku słowach, chcę Tobie napisać, że wszystko tutaj, to jedna wielka tragedia.
Nowy Jork to wielkie, odrapane miasto. Tutaj nic się nie udaje... Jego ojciec opublikował później
dalszy, bardziej optymistyczny fragment tego listu - Mam nadzieję, że w domu wszystko jest w porządku. Powiedz Leonowi: 'Halo'. Niedługo
napiszę Tobie dłuższy list i może wyślę jakieś zdjęcie. Powiedz Benowi i Ernie,
że gram bluesa, jakiego jeszcze nie słyszeli. Na zawsze kochający, Jimmy... Nowojorski
muzyk Juma Sultan dodał - Jimi grał
bluesa, jakiego nikt tutaj nie słyszał... Zaś kilka lat później,
wspominając tamten okres w Harlemie, Hendrix opowiedział Sharon Lawrence - To było straszne. Tabuny ogromnych szczurów,
kamienice wyglądające jak wymarłe. Na ulicach strasznie wyglądający i krzyczący
ludzie. Błyski migających noży... Trafnie
określił to jeden z afro-amerykańskich dramaturgów - Harlem w owych dniach był jak ropiejąca czarna blizna na obojętności
białego człowieka...
Jimi
Hendrix jednak nie rezygnuje i po kilkunastu dniach wałęsania się z miejsca na
miejsce, i szukania pracy w klubach, kiedy wyrzucano go z każdego, w którym
próbował coś zrobić, trzynastego stycznia otrzymuje ofertę od Kinga Curtisa
znanego i cenionego nie tylko w Harlemie czarnego muzyka, który, jak zanotował
Michel Primi - tak bardzo kochał muzykę,
że odmówił pójścia na studia i poświęcił się jej bez reszty... Widać więc,
że z bohaterem tej książki łączyło go wiele, przypomnę też, iż poznali się
przed rokiem, na występie Little Richarda w nowojorskim Paramount Theater.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz