Dzisiaj trochę o Gerrym Stickellsie, technicznym Hendrixa,
który znalazł się w jego ekipie w listopadzie 1966 roku.
Po debiucie tria "Jimi
Hendrix Experience" i fantastycznie przyjętym przez francuską publiczność
występie w teatrze Olympia w Paryżu, muzycy wrócili do Londynu. Robią próby,
nagrywają "Hey Joe". Jimi
z Chasem, Kathy i Lotte chodzą na koncerty, wieczory zaś spędzają w londyńskich
klubach. Czasem Hendrix bierze gitarę i dołącza do grających na scenie (np. w Knuckles
Club 24 października). W znanym Scotch Of St. James 19 października
Jimi uczestniczy w dżemie, a sześć dni później (dwudziestego piątego) odbywa
się pierwszy w Anglii koncert jego zespołu "Jimi Hendrix Experience".
Szczęśliwy przypadek sprawił, że Jimi, Noel i Mitch już nie muszą sami zajmować
się transportem sprzętu, gdyż na ulicy Noel Redding spotkał swojego znajomego.
Szkot Gerry Stickells wybierał się do Hiszpanii, gdzie chciał popracować jako
barman, ale uległ namowom basisty "Experience", aby dołączyć do ekipy.
...Nigdy wcześniej dla nikogo nie pracowałem - wspominał Gerry - po prostu kręciłem się z różnymi zespołami. Noel
pochodził z tego samego miejsca, co ja i znałem go. Dzięki niemu dostałem tę pracę.
Dołączyłem do nich, kiedy wrócili z Paryża... Noel - Wysłałem kumpla od
kieliszka, Gerry'ego Stickellsa do biura, aby się zatrudnił. Wiedziałem, że nie
ma nic ważniejszego od tego, aby mieć koło siebie mechanika. Samochody zawsze
się psuły, a on do tego był jeszcze dobrym kierowcą, który na pewno byłby bardzo
przydatny podczas długich podróży... Gerry okazał się dla zespołu
człowiekiem bardzo przydatnym. Nie dość, że miał pojęcie o mechanice i
silnikach, był też właścicielem starej furgonetki, do której można było
władować cały sprzęt zespołu. ...Wołają na
niego "Granny Goose" - opowiadał Jimi. Dlaczego? Wyjaśniła Kathy Etchingham - Był wielkim facetem, miłym niedźwiadkiem, który od tamtej pory zrobił z
nimi wspaniałe trasy po całym świecie. Stał się istotną częścią naszego życia i
przyjacielem, który w następnych latach wiele razy nam pomógł. Dobrze poznajesz
ludzi, gdy spędzasz z nimi kilka tygodni w kabinie furgonetki. Mitch miał
samochód i czasami zabierał Noela na koncerty, Jimi zaś podróżował z Gerrym w
furgonetce, a ja między nimi. Wtedy Jimi z pewnością nie mógł sobie pozwolić na
samochód, poza tym nie miał prawa jazdy. Później odkryłam, że prawdopodobnie ze
względu na swój wzrok, był fatalnym kierowcą. W Ameryce, gdzie nie musiał się
martwić o obsługę dźwigni zmiany biegów, pożyczał okulary Noela i próbując
zobaczyć drogę przed sobą, jechał z nosem przyciśniętym do szyby. To było
przerażające doświadczenie. Nie miał ochoty, aby zdobyć dla siebie okulary. Chas
nie jeździł z nami na wszystkie występy, podejrzewam, że kiedy to robił, jechał
pociągiem. Było to sprytne posunięcie, ponieważ furgonetka była strasznie
zawodna i nie raz Jimi i ja pchaliśmy ją w śniegu, w naszych lichych ubraniach
i modnych butach, a Gerry próbował ją uruchomić. W tamtych czasach moje stopy
były zawsze zimne, ale nigdy nie zastanawiałabym się nad kupnem porządnych butów...
Stickells, jako "roadie" (tak nazywano pracowników odpowiedzialnych
przede wszystkim za sprzęt na trasie koncertowej), został kierowcą i menedżerem
tournée, stał się też bliskim asystentem Hendrixa. ...Jimi był facetem, z którym można się było dogadać - opowiadał – oczywiście
łatwiej na początku, bo chciał się dogadać, niż na końcu. Był bardzo bystry i
wydawało się, że wie, czego chce. Może menedżer sprawił, że jego pomysły stały
się bardziej praktyczne, ale wiedział, czego chce od grupy... Niestety, jak dodawał Noel - Gerry nie troszczy się o naszą muzykę...
Stickells - Po
prostu nie lubię głośnego rock and rolla. Jeśli chodzi o mnie, miało to być tymczasowe...
Więcej w drugim tomie książki "Jimi
Hendrix Szaman Rocka" - już można zamówić na
pajak.book@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz