czwartek, 24 października 2019

Gerry Stickells


Dzisiaj trochę o Gerrym Stickellsie, technicznym Hendrixa, który znalazł się w jego ekipie w listopadzie 1966 roku.
Po debiucie tria "Jimi Hendrix Experience" i fantastycznie przyjętym przez francuską publiczność występie w teatrze Olympia w Paryżu, muzycy wrócili do Londynu. Robią próby, nagrywają "Hey Joe". Jimi z Chasem, Kathy i Lotte chodzą na koncerty, wieczory zaś spędzają w londyńskich klubach. Czasem Hendrix bierze gitarę i dołącza do grających na scenie (np. w Knuckles Club 24 października). W znanym Scotch Of St. James 19 października Jimi uczestniczy w dżemie, a sześć dni później (dwudziestego piątego) odbywa się pierwszy w Anglii koncert jego zespołu "Jimi Hendrix Experience". Szczęśliwy przypadek sprawił, że Jimi, Noel i Mitch już nie muszą sami zajmować się transportem sprzętu, gdyż na ulicy Noel Redding spotkał swojego znajomego. Szkot Gerry Stickells wybierał się do Hiszpanii, gdzie chciał popracować jako barman, ale uległ namowom basisty "Experience", aby dołączyć do ekipy.
...Nigdy wcześniej dla nikogo nie pracowałem - wspominał Gerry - po prostu kręciłem się z różnymi zespołami. Noel pochodził z tego samego miejsca, co ja i znałem go. Dzięki niemu dostałem tę pracę. Dołączyłem do nich, kiedy wrócili z Paryża... Noel - Wysłałem kumpla od kieliszka, Gerry'ego Stickellsa do biura, aby się zatrudnił. Wiedziałem, że nie ma nic ważniejszego od tego, aby mieć koło siebie mechanika. Samochody zawsze się psuły, a on do tego był jeszcze dobrym kierowcą, który na pewno byłby bardzo przydatny podczas długich podróży... Gerry okazał się dla zespołu człowiekiem bardzo przydatnym. Nie dość, że miał pojęcie o mechanice i silnikach, był też właścicielem starej furgonetki, do której można było władować cały sprzęt zespołu. ...Wołają na niego "Granny Goose" - opowiadał Jimi. Dlaczego? Wyjaśniła Kathy Etchingham - Był wielkim facetem, miłym niedźwiadkiem, który od tamtej pory zrobił z nimi wspaniałe trasy po całym świecie. Stał się istotną częścią naszego życia i przyjacielem, który w następnych latach wiele razy nam pomógł. Dobrze poznajesz ludzi, gdy spędzasz z nimi kilka tygodni w kabinie furgonetki. Mitch miał samochód i czasami zabierał Noela na koncerty, Jimi zaś podróżował z Gerrym w furgonetce, a ja między nimi. Wtedy Jimi z pewnością nie mógł sobie pozwolić na samochód, poza tym nie miał prawa jazdy. Później odkryłam, że prawdopodobnie ze względu na swój wzrok, był fatalnym kierowcą. W Ameryce, gdzie nie musiał się martwić o obsługę dźwigni zmiany biegów, pożyczał okulary Noela i próbując zobaczyć drogę przed sobą, jechał z nosem przyciśniętym do szyby. To było przerażające doświadczenie. Nie miał ochoty, aby zdobyć dla siebie okulary. Chas nie jeździł z nami na wszystkie występy, podejrzewam, że kiedy to robił, jechał pociągiem. Było to sprytne posunięcie, ponieważ furgonetka była strasznie zawodna i nie raz Jimi i ja pchaliśmy ją w śniegu, w naszych lichych ubraniach i modnych butach, a Gerry próbował ją uruchomić. W tamtych czasach moje stopy były zawsze zimne, ale nigdy nie zastanawiałabym się nad kupnem porządnych butów... Stickells, jako "roadie" (tak nazywano pracowników odpowiedzialnych przede wszystkim za sprzęt na trasie koncertowej), został kierowcą i menedżerem tournée, stał się też bliskim asystentem Hendrixa. ...Jimi był facetem, z którym można się było dogadać - opowiadał – oczywiście łatwiej na początku, bo chciał się dogadać, niż na końcu. Był bardzo bystry i wydawało się, że wie, czego chce. Może menedżer sprawił, że jego pomysły stały się bardziej praktyczne, ale wiedział, czego chce od grupy... Niestety, jak dodawał Noel - Gerry nie troszczy się o naszą muzykę... Stickells - Po prostu nie lubię głośnego rock and rolla. Jeśli chodzi o mnie, miało to być tymczasowe...
Więcej w drugim tomie książki "Jimi Hendrix Szaman Rocka" - już można zamówić na pajak.book@gmail.com






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz