Siedemnastego czerwca 1966 roku jeden z występów Jimiego z „The Blue Flames” ogląda Lester Chambers, członek murzyńskiej, rodzinnej formacji soulowej „Chambers Brothers”. Tak to zapamiętał – Grał tak głośno, że już przy wejściu dźwięk niemal zabijał… Hendrixa uważają wtedy za najbardziej szalonego gitarzystę z „MacDougal Street”. …Nie była to jeszcze psychodelia, lecz szarpał struny w sposób odległy od bluesa – wspominał Lester Chambers – Tak jak Jimiego, nas też nie akceptowano w Harlemie, uważając, że gramy białą muzykę. A my przecież byliśmy z Mississippi i rozpoczęliśmy od śpiewania gospel, w 1965 roku wystąpiliśmy na festiwalu w Newport, obok Boba Dylana. Dla nas też się wszystko zmieniało... Lester Chambers nawiązywał tu oczywiście do wspomnianej już wcześniej piosenki Dylana "The Times They Are A Changin'".
Nie
wszyscy jednak muzycy chwalą grę Hendrixa. Junior Wells harmonijkarz Muddy'ego
Watersa zaprasza go któregoś dnia na scenę, ale bardzo szybko go z niej wyrzuca
klnąc i oskarżając, że porywa mu zespół. Ale najczęściej opinie o
nowej gwieździe gitary są przychylne, niektórzy nawet starają się pomóc mu w
osiągnięciu kontraktu. Richie Havens przedstawia Jimiego Giorgio Gomelsky'emu,
producentowi Briana Augera, zespołów "The Yardbirds" i "The
Kinks". Gomelsky przybył wtedy z Anglii do Ameryki wraz z Jimmym Pagem,
swoim studyjnym gitarzystą, który niebawem założy grupę "Led
Zeppelin". ...Wprawdzie nic nie
wiadomo, czy obaj giganci gitary się spotkali - napisał Steven Roby - ale o nowym, nieobrobionym jeszcze talencie
zaczynają szeptać producenci i menedżerowie... Dlaczego Gomelsky, mocno
zorientowany nie podpisuje wówczas jakiejś umowy z Jimmym Jamesem, czyli Jimim
Hendrixem, historia milczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz