Od pierwszych występów w londyńskich klubach, jesienią 1966 roku, Jimi Hendrix wzbudził zainteresowanie nie tylko publiczności ale też muzyków, zwłaszcza gitarzystów. Nie wszystkich w takim samym stopniu, ale może to była delikatna zawiść? Dziś o jednym z ówczesnych konkurentów Jimiego. Zapraszam. (Tom 2 - Część I: Rozdział 11)
W Londynie coraz więcej osób
plotkowało o nowej gwieździe gitary, Jimim Hendrixie, który rzucił rękawicę
wszystkim brytyjskim gitarzystom tamtych czasów poprzez erupcję ognistego
sposobu gry na scenie oraz elektryzujący styl. Zapytano przyszłego gitarzystę grupy
"Deep Purple", Richiego Blackmore'a, który dał się już poznać jako
muzyk wielu zespołów („The Outlaws”, "Heinz & The Wild Boys",
„Three Musketeers”, "Screaming Lord Sutch & Savages", "Neil
Christian & Crusaders"), czy miał już okazję go zobaczyć. ...Blackmore - jak napisał Dave
Thompson w książce "Smoke On The Water" - nawet nie zdobył się na pogardliwe wzruszenie ramion. Kolejny showman,
kolejny popis. No, rewelacja... Kiedy jednak wokół Hendrixa pojawiło się
wielu luminarzy sztuki, Richie w końcu się poddał i ustawił w kolejce, no i
kilka dni później miał już swego Fendera Stratocastera, prezent od Erica
Claptona. Później Blackmore bagatelizował swoje pierwsze odczucia na temat Hendrixa
– Byłem pod wrażeniem nie tyle jego gry,
ile nastawienia – nie był genialnym muzykiem, ale wszystko inne w nim nosiło
ślady geniuszu. Nawet to, jak się poruszał, było niezwykłe. Jego gra na gitarze
była natomiast zawsze nieco dziwaczna. Hendrix zainspirował mnie, ale ja wciąż
wolałem Wesa Montgomery’ego...
Tom drugi można już zamawiać, choć wysyłamy dopiero po premierze na "Jimiway Blues Festival" - 18 października.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz