Mitchell uznawany był za jednego
z najlepszych perkusistów rockowych w Wielkiej Brytanii. ...Spotkałem wielu wspaniałych artystów i zawsze wiedziałem, kto
potrzebuje perkusisty - wspominał - Ealing
nie był głównym nurtem sceny muzycznej, która znajdowała się 20 mil od Londynu. Ale
"The Who" pochodził z Ealing, w pobliżu był Ritchie Blackmore i Big
Jim Sullivan (gitarzysta sesyjny Marianne Faithfull, Donovana, grupy
"Savoy Brown", Davida Bowiego i innych). Poznałem Jimmy'ego Page'a i
"Stonesów". Ilekroć jakiś perkusista zachorował, zastępowałem go na
koncercie...
Co się działo dalej, opowiadał
Mitchell nowojorskiemu dziennikarzowi Johnowi Plattowi, a znalazło się to w
jego autobiografii “The Hendrix Experience” - Pracowałem
z orkiestrą Lesa Reeda, który grał na Wembley w programie "Ready, Steady, Go!". To była moja pierwsza większa
sesja. Potem brałem udział w nagraniach studyjnych z Tonym Hatchem, a także
Petuli Clark, Joego Meeka, Brendy Lee, mnóstwem innych różnych ludzi. Jako
perkusista rockowy, mimo tego, że nie za dobrze czytałem nuty, uczestniczyłem w
wielu sesjach, bo starsi perkusiści i jazzmeni, nie potrafili przestawić się na
pop. W wielu z tych sesji brali udział Jimmy Page i John Baldwin (John Pul
Jones),którzy już wtedy byli bardzo
cenieni. Odczuwałem zazdrość, bo oni brali ze sobą tylko gitary i wzmacniacze,
a ja musiałem taszczyć całą perkusję. Gdy opuściłem "The Riot Squad",
pracowałem w Radio Caroline oraz
przez sześć tygodni w firmie Sealtab,
zajmującej się szukaniem talentów na miarę "Beatlesów". Płacili 30 funtów tygodniowo.
Gdybym trafił na kogoś dobrego miałem natychmiast ich zawiadomić. I na kogoś
takiego trafiłem w londyńskim klubie folkowym. Ten koleś nazywał się Paul
Simon... Grając w zespole syna szefa, jazzowego saksofonisty, Mitchell
spotkał Georgiego Fame'a, śpiewającego pianistę i organistę jazzowego.
...Grywaliśmy w Whiskey A Go Go,
nad starym klubem Flamingo na
Wardour Street. Pewnej nocy zszedłem na dół i zobaczyłem Fame'a. To było zanim
przesiadł się do organów Hammonda, po raz pierwszy usłyszałem kogoś takiego jak
Mose Allison. No, a potem chciałem już grać w grupie "Blue Flames"...
Tak się stało wiosną 1965 roku, gdy Mitchell zdobył spore doświadczenie
jako sideman (muzyk sesyjny). W zespole Fame'a mógł poszerzać repertuar i
zainteresowania, grając zarówno jazz, R&B, jak też rock'n'rolla. Grając w stylu
Elvina Jonesa, bębniarza grupy Johna Coltarne'a, jak jego idol potrafił
improwizować, grając ze zręcznością Gingera Bakera. Mitchell nie dysponował tak
twardym i mocnym uderzeniem jak Keith Moon, czy John "Bonzo" Bonham.
Idąc śladem kolejnego jazzowego idola, Ronniego Verrala, wolał, szczególnie w
studiu, używać małego zestawu perkusyjnego. Mitch - Cliff Barton i Glen Hughes z zespołu Fame'a pokazali mi takich ludzi,
jak Coltrane i Mingus. Po raz pierwszy
usłyszałem Theloniousa Monka, Coltrane'a i Olivera Nelsona. Perkusiści tacy,
jak Max Roach, Elvin Jones, Philly Jo Jones i oczywiście Tony Williams,
zmienili moje życie. Kochałem i kradłem pomysły od Earla Palmera, Benny'ego
Benjamina, i Ala Jacksona. Nadal to robię, kto tego nie robi?...
Ciąg dalszy w drugim tomie
książki "Jimi Hendrix Szaman Rocka", którego premiera na "Jimiway
Blues Festival" w Ostrowie Wielkopolskim 18 i 19 października 2019. A potem można będzie
zamówić pod adresem: pajak.book@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz