sobota, 21 września 2019

Mitch Mitchell

Dzisiaj nieco o drugim członku zespołu "Jimi Hendrix Experience" - Mitchu Mitchellu (Tom 2 - Część I: Rozdział 6).
Mitchell uznawany był za jednego z najlepszych perkusistów rockowych w Wielkiej Brytanii. ...Spotkałem wielu wspaniałych artystów i zawsze wiedziałem, kto potrzebuje perkusisty - wspominał - Ealing nie był głównym nurtem sceny muzycznej, która znajdowała się 20 mil od Londynu. Ale "The Who" pochodził z Ealing, w pobliżu był Ritchie Blackmore i Big Jim Sullivan (gitarzysta sesyjny Marianne Faithfull, Donovana, grupy "Savoy Brown", Davida Bowiego i innych). Poznałem Jimmy'ego Page'a i "Stonesów". Ilekroć jakiś perkusista zachorował, zastępowałem go na koncercie...
Co się działo dalej, opowiadał Mitchell nowojorskiemu dziennikarzowi Johnowi Plattowi, a znalazło się to w jego autobiografii “The Hendrix Experience” - Pracowałem z orkiestrą Lesa Reeda, który grał na Wembley w programie "Ready, Steady, Go!". To była moja pierwsza większa sesja. Potem brałem udział w nagraniach studyjnych z Tonym Hatchem, a także Petuli Clark, Joego Meeka, Brendy Lee, mnóstwem innych różnych ludzi. Jako perkusista rockowy, mimo tego, że nie za dobrze czytałem nuty, uczestniczyłem w wielu sesjach, bo starsi perkusiści i jazzmeni, nie potrafili przestawić się na pop. W wielu z tych sesji brali udział Jimmy Page i John Baldwin (John Pul Jones),którzy  już wtedy byli bardzo cenieni. Odczuwałem zazdrość, bo oni brali ze sobą tylko gitary i wzmacniacze, a ja musiałem taszczyć całą perkusję. Gdy opuściłem "The Riot Squad", pracowałem w Radio Caroline oraz przez sześć tygodni w firmie Sealtab, zajmującej się szukaniem talentów na miarę "Beatlesów". Płacili 30 funtów tygodniowo. Gdybym trafił na kogoś dobrego miałem natychmiast ich zawiadomić. I na kogoś takiego trafiłem w londyńskim klubie folkowym. Ten koleś nazywał się Paul Simon... Grając w zespole syna szefa, jazzowego saksofonisty, Mitchell spotkał Georgiego Fame'a, śpiewającego pianistę i organistę jazzowego.
...Grywaliśmy w Whiskey A Go Go, nad starym klubem Flamingo na Wardour Street. Pewnej nocy zszedłem na dół i zobaczyłem Fame'a. To było zanim przesiadł się do organów Hammonda, po raz pierwszy usłyszałem kogoś takiego jak Mose Allison. No, a potem chciałem już grać w grupie "Blue Flames"... Tak się stało wiosną 1965 roku, gdy Mitchell zdobył spore doświadczenie jako sideman (muzyk sesyjny). W zespole Fame'a mógł poszerzać repertuar i zainteresowania, grając zarówno jazz, R&B, jak też rock'n'rolla. Grając w stylu Elvina Jonesa, bębniarza grupy Johna Coltarne'a, jak jego idol potrafił improwizować, grając ze zręcznością Gingera Bakera. Mitchell nie dysponował tak twardym i mocnym uderzeniem jak Keith Moon, czy John "Bonzo" Bonham. Idąc śladem kolejnego jazzowego idola, Ronniego Verrala, wolał, szczególnie w studiu, używać małego zestawu perkusyjnego. Mitch - Cliff Barton i Glen Hughes z zespołu Fame'a pokazali mi takich ludzi, jak Coltrane i Mingus. Po raz pierwszy usłyszałem Theloniousa Monka, Coltrane'a i Olivera Nelsona. Perkusiści tacy, jak Max Roach, Elvin Jones, Philly Jo Jones i oczywiście Tony Williams, zmienili moje życie. Kochałem i kradłem pomysły od Earla Palmera, Benny'ego Benjamina, i Ala Jacksona. Nadal to robię, kto tego nie robi?...
Ciąg dalszy w drugim tomie książki "Jimi Hendrix Szaman Rocka", którego premiera na "Jimiway Blues Festival" w Ostrowie Wielkopolskim 18 i 19 października 2019. A potem można będzie zamówić pod adresem: pajak.book@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz