Menedżerem klubu Marquee,
który decydował, kto i kiedy tu zagra, był John Gee, miłośnik Franka Sinatry.
Opowiadał Steve Nardelli z grupy "The Syn" (suportowała m.in.:
"The Who", "Spencer Davis Group", "Procol Harum",
"The Moody Blues") – Mieliśmy
przesłuchanie przed Johnem. Zagraliśmy kilka piosenek i powiedział: 'W
porządku'. Zostaliśmy zespołem klubowym. Graliśmy we wtorki. Wtedy występowały
tam gwiazdy, więc byliśmy jedynie zespołem wspierającym, ale to było kluczowe,
ponieważ zawsze grało się przy pełnej sali... Nick Mason - John Gee wywodził się ze środowiska
jazzowego i nie był zadowolony z tego, jakich wykonawców musi obecnie zapraszać
jego klub. Był bardzo drażliwy na tym punkcie, co zrozumiałe, niechętny naszej
obecności po niezliczonych doświadczeniach z innymi zespołami, które
zamiast muzyki prezentowały jedynie
‘ścianę hałasu’, nie cierpiał ani tych zespołów, ani ich wielbicieli... Ian Anderson – Po raz pierwszy zagraliśmy tam w 1967 roku jako "The John Evan
Band". Nie byliśmy zbyt dobrzy, a Johnowi Gee, facetowi, który lubił tylko
siebie, nie spodobało się. Potem jeszcze dwukrotnie występowaliśmy pod różnymi
nazwami, zanim w końcu nazwaliśmy się, tak jak podał wtedy nasz agent -
"Jethro Tull". John był facetem, którego trzeba było zadowolić.
Plotkowano, że niektóre zespoły pojawiły się w Marquee właśnie z powodu Johna, jego zainteresowania twardymi
pośladkami Jona Andersona lub naszego małego technicznego - Pepe. Może dlatego
John nas polubił i zostaliśmy zespołem Marquee,
choć już jako "Jethro Tull"?...
We wtorek, 24 stycznia 1967 roku, po sesji
zdjęciowej z Paulem Popperem w George Public House „Jimi Hendrix
Ezperience” udaje się na godzinny koncert w klubie Marquee, Wardour Street
90. Chris Welch - Chandlera spotkałem w Marquee, dokąd każdy z nas chodził co
tydzień, by zobaczyć nowe, nieznane jeszcze zespoły. Kilka tygodni wcześniej
Chas kręcił się po klubie w dżinsach, teraz zaś pojawił się ubrany w garnitur z
teczką w ręce. Wiedziałem już, że był menedżerem... Koncert 24 stycznia zgromadził
tłumy - padł wtedy rekord frekwencji - tysiąc czterystu widzów. Kolejka przed
klubem ustawiła się wzdłuż Wardour Street, od Shaftesbury Avenue do Cambridge
Cirrus i sięgała sześciuset jardów. Donal Gallagher - Marquee było wtedy ogromne. To było w czasie, zanim
uniemożliwiono możliwość zapakowania do środka około tysiąca pięciuset osób.
Nie było czegoś takiego jak bezpieczeństwo i zdrowie, a ponieważ licencji na to
nie było, nikt tego nie sprawdził... Christine James - Mój chłopak był gitarzystą, więc wszyscy, których wówczas znałam, byli
zaangażowani w muzykę w taki czy inny sposób. Kiedyś spotykałam się z ludźmi w Marquee. Czasami nie zwracaliśmy uwagi
na to, kto był na scenie, ponieważ byliśmy zbyt zajęci sobą. Jimi był przedtem w
The Ship, pubie obok Marquee. Bardzo cicho mówił, był bardzo
uprzejmy i wydawał się po prostu miłym facetem. Był proporcjonalnie zbudowany i
miał niesamowity uśmiech. Miał na sobie aksamitne spodnie, myślę, że mogły być
fioletowe i jakąś kamizelkę. Ale przede wszystkim uderzyło mnie to, że wydawał
się dżentelmenem, co było dość szokujące, gdy pomyślało się o jego scenicznej
osobowości. Był inną osobą, gdy wszedł na scenę i miał gitarę w rękach. A to
był fantastyczny show... Gitarzysta Caleb Quaye - Pierwszy raz widziałem go na żywo w Marquee. Wiesz, kiedy pojawiają się nowi artyści, wciąż ci
przypominają to, co już znasz. Hendrix brzmiał jak nikt inny! Trzy poziomy
powyżej. Był jak czarny Bob Dylan. Dziewczyny krzyczały na jego widok, faceci byli
zachwyceni show, ja zaś chciałem tylko zobaczyć, jak gra. Najbardziej uderzyły
mnie jego wielkie dłonie. Robił rzeczy niemożliwe, gdzie kciukiem grał linie
basowe, a małym palcem grał na strunach wiolinowych. Nie byłoby to dziwne,
gdyby to nie były solówki... Kathy - Jimi
zawsze chciał grać głośniej niż pozwalał mu na to sprzęt, na którym wtedy
grali. To doprowadzało Chasa i Mike'a do szaleństwa, ponieważ musieli znaleźć
coś lepszego, mocniejszego...
Ciąg dalszy w drugim tomie
książki "Jimi Hendrix Szaman Rocka", której premiera (w
całości!) już niebawem.
Świetny tekst. Znane i nieznane uzupełniające się fakty...
OdpowiedzUsuń