Zespół "The Rolling Stones" ma przylecieć do Nowego Jorku dwudziestego trzeciego czerwca, aby od następnego dnia rozpocząć swoje północno-amerykańskie tournee. Jak twierdzi Charles Cross miesiąc wcześniej do USA przybywa Linda, aby - Zasmakować atmosfery nowojorskiej sceny klubowej... Rozbieżności co do daty przyjazdu Lindy i spotkania jej z Jimim Hendrixem są dość spore, według różnych źródeł sięgają nawet miesiąca (to maj według Bockrisa i Crossa, czerwiec zdaniem Boyda i Browna, Andy Neill i Gary Jucha podają też dokładną datę - dopiero 24 czerwca, co jest raczej wykluczone!)
W Nowym Jorku Linda ma wynajęty
apartament Keitha Richardsa w Holiday Inn, ale woli zamieszkać na
57th Street, w apartamencie dwójki nowojorskich przyjaciół Roberty Goldstein i
Marka Kauffmana, spędzać całe dnie w ich towarzystwie, odwiedzając sklepy i
kluby z muzyką bluesową, zwłaszcza w Greenwich Village. Któregoś dnia wybierają
się do niedawno otwartej dyskoteki. Cheetah to dobre miejsce. ...Nie wiem dlaczego wtedy poszliśmy do Cheetah - wspominała Linda Keith - To był wielki klub, przypominający salę
balową. Było tam niewiele osób. Na scenie grał jakiś zespół, musieli być bardzo
przeciętni. W ogóle mnie nie interesowali. Normalnie byśmy tam nie poszli, ale
tego wieczoru jakimś dziwnym trafem się tam znalazłam. Nagle zobaczyłam gitarzystę grającego w
drugiej linii zespołu Curtisa Knighta, który wręcz mnie zahipnotyzował. To było
zadziwiające. Poczułam się bardzo dziwnie, miałam gęsią skórkę. Od tej chwili
byłam kompletnie zauroczona i zaczęłam słuchać go z wielką uwagą. Wyraźnie był gwiazdą. Dziwnie wyglądającą
gwiazdą... Trzeba tu dodać, że Linda Keith, doskonale zorientowana w
trendach mody, zwróciła również uwagę na wygląd tego gitarzysty. ...Jego wyczucie mody było straszne -
dodawała - Nosił okropne ubranie. Duże
koszule Copacabana, zbyt krótkie spodnie dzwony oraz buty z dziurami na wylot.
Widać też było wyraźnie, że przez noc miał włosy w papilotach, kiedy więc je
zdjął, pozostały w ogromnym nieładzie, po prostu źle wyglądały...
A jednak Lindę zafascynował ten
wysoki i chudy Murzyn z ogromną szopą włosów, wręcz nieprawdopodobnie grający
na gitarze. ...Sposób, w jaki przesuwał
rękoma po gryfie, był hipnotyzujący - opowiadała - Miał niesamowite ręce oraz niesamowity sposób trzymania gryfu.
Widziałam dobrych gitarzystów wcześniej, ale tym razem zupełnie oniemiałam,
takie to było niesamowite. Nie mogłam zrozumieć, jak inni mogą tak po prostu
tańczyć sobie, czy robić cokolwiek, bo jego gra wydawała mi się taka ważna.
Wszystko to sprawiło, że poczułam się niesamowicie. Po secie wysłałam po niego Marka, żeby zobaczył, czy on chce z nami
wypić drinka. Na szczęście chciał.
Poprosiłam, aby przyszedł do naszego stolika, chciałam z nim porozmawiać,
wiedzieć kim i skąd był, co robił...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz