piątek, 15 grudnia 2023

            Andrew Oldham wspominał - Poszliśmy na obiad i ona spytała: 'Pójdziesz ze mną do tego klubu?' Pomyślałem: 'Co ja tu robię? Mam iść do klubu z dziewczyną mojego gitarzysty, do tego najlepszą przyjaciółką mojej żony?. To mi się nie podobało. Coś jednak było w powietrzu, skoro przedstawiła mi Hendrixa nie osobiście, ale na odległość, coś jakby: 'Zobacz go, ale nie możesz się z nim spotkać'. Dziwne, nie? Nie widziałem, aby Hendrix z nią wtedy rozmawiał, ale coś między nimi było. To od razu wyczułem... Jednak mimo obiekcji Oldhama oboje idą do Cafe Au Go Go, kawiarni na Bleecker Street 152 na czterysta miejsc, założonej przez Howarda Solomona w ceglanej piwnicy. Oprócz koncertów latem 1966 roku, Hendrix wystąpi tu w przyszłości jeszcze wiele razy, biorąc udział w jam-sessions, jak choćby w lipcu 1967 wraz z Jamesem Cottonem i Paulem Butterfieldem. Tym razem Jimmy James, czyli Jimi Hendrix, występuje w tym miejscu zaraz po grupie "The Blues Project" i nie jest jego popis niczym szczególnym, przynajmniej dla Oldhama zaproszonego przez Lindę - Kiedy Jimi dostał tydzień lub dwa tygodnie w Cafe Au Go Go - wzięłam tam Andrew i byłam zdziwiona, że on nie był tym zainteresowany. W tych dniach, Jimi tak naprawdę nie dawał złych występów. On po prostu zrobił swoje i był absolutnie niesamowity...

            Tony Calder trzy lata starszy od Andrewa Loog Oldhama, który razem z nim współprowadził firmę Immediate Records, pracował wcześniej w firmie Decca w dziale sprzedaży i marketingu, potem pomagał Brianowi Epsteinowi w promocji pierwszych singli Beatlesów, był też menedżerem Marianne Faithfull i producentem jej dwóch hitów z Top 10 w 1965 roku. Do klubu na występ poszedł razem z Lindą i Andrew, a potem tak to wspominał - Ja i mój partner, Andrew Loog Oldham, menedżer The Rolling Stones  obijaliśmy się w NY latem 1966 roku. Dziewczyna Keitha Richards, Linda, przyjaźniła się z żoną Andrew i namówiła nas na wyjście do klubu Ondine znajdującego się pod 59 mostem. Tamtego roku klub był bardzo modny. Sytuacja była dość delikatna, bo wiedzieliśmy, że coś ją łączy z facetem, który miał tam grać, Jimim Hendrixem. Andrew był w kiepskim humorze, bo przesadził z prochami, ale ja byłem zachwycony tym, co zobaczyliśmy. Wszystko po prostu iskrzyło, Jimi rzucił mnie na kolana. Potrząsnąłem Andrew, żeby trochę oprzytomniał i powiedziałem, że powinniśmy podpisać z nim kontrakt. Spytał, z kim, więc odpowiedziałem, że z tym facetem, którego właśnie słuchaliśmy. Powiedział tylko, że gitarzyści nigdy nie odnoszą sukcesu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz