Opowiadała Linda Keith – Andrew się całkowicie wyłączył i nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Sądził, że Hendrix jest dzikusem. Wychodząc z koncertu musiał myśleć, że zwariowałam. W ogóle nie wiedział, o czym mówiłam. Jimi nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Nie widział tego o czym ja mu mówiłam. Kiedy zobaczył Jimiego, pomyślał 'To nic szczególnego!'. To była straszna noc. Jimi był rozczochrany i niechlujny, także w sposobie grania gwałtowny, może chciał za bardzo zaimponować Oldhamowi, może sądził, że stoi za tym Keith (Richards - przyp. aut.)...
Tamten wieczór
podsumował sam Oldham - Nie chciałem
mieszać się do spraw między Lindą i Keithem. Miałem już wtedy dość kłopotów ze "Stonesami". Nie mogłem z
nikogo zrobić gwiazdy, bo to by im zagrażało. Szczerze mówiąc, mógł przede mną
siedzieć np. Bob Dylan, ktokolwiek, ja i tak nie mógłbym się skoncentrować. A
potem okazało się, że coś między nią i Hendrixem było. Dlatego nie czułem się
komfortowo. Nawet jeśli ona potem twierdziła: 'Nic mnie z Jimim nie łączyło,
nie byłam w nim zakochana, a jedynie pracowałam z nim.' I potem jedynie
żałowałem, że nic z Jimim nie zrobiłem. Ale nie mogłem nic zrobić, zajmowałem
się przecież zespołem "The Rolling Stones". A ten facet naprawdę miał
niesamowity talent. Jeśli miałbym wymienić ludzi, którzy mieli niesamowity
wpływ na innych, to oprócz Dylana i Jima Morrisona, byłby jeszcze tylko Jimi
Hendrix. Dlatego, kiedy Lou Adler i John Phillips zapytali: 'Kogo z angielskich
wykonawców byś polecił na festiwal Monterey?' odparłem: 'To łatwe; "The
Who" i Jimiego Hendrixa'... Jeśli wierzyć w tę część opowieści
Oldhama, to stanie się dopiero za jedenaście miesięcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz