Kilkanaście miesięcy przed opisanymi tu wydarzeniami, na początku 1964 roku Jimi ma jednak problem z graniem gdziekolwiek. Przypomnę, co opowiadała Faye - Jedliśmy tylko krakersy i sardynki. Jimi grywał na gitarze na łóżku i często zasypiał na plecach z gitarą leżącą na jego klatce piersiowej. Gdy spał na plecach zdarzało się, że dostawał skurcze i nie mógł złapać oddechu, to mnie budziło. Wtedy starałam się przewrócić go na bok. A on nigdy nie chciał iść z tym do lekarza...
Jimi jeszcze jest
zauroczony Harlemem. Widzi, że w tej małej części Manhattanu mieszka więcej
czarnych, niż w całym Seattle. No i nie ma tam wcale białych, to miasto
całkowicie należy do czarnych. Wesoły i głośny jest Harlem, jednak gdyby Jimi
był sam - z pewnością mógłby zginąć tu, jak
baranek zaprowadzony na rzeź.. Na swoje szczęście jest z Faye, a ona chodzi
po Harlemie, jakby dzielnica należała wyłącznie do niej. Razem odwiedzają
lokale w Harlemie - Small’s Paradise (przy skrzyżowaniu 135th Street z 7th Avenue) Frank’s,
Sugar
Ray’s oraz bary o krzykliwych neonach i wypełnionych pluszowymi meblami
wnętrzach. w których na długi czas można
zatopić się w pluszowych siedzeniach.
Jednak stopniowo ta fascynacja
Hendrixa Harlemem mija. Powoli ma już wszystkiego dość. Nigdzie nie może znaleźć
pracy, jako gitarzysta, nawet w The Apollo, gdzie przecież wygrał
konkurs. …Chodziliśmy do Palm Cafe, Small’s i do Spotlight, do miejsc na 125 Ulicy w
Harlemie – wspominała Faye – Jimi
mówił, że chciałby zagrać, ale ci nieudacznicy nie chcieli mu pozwolić.
Ignorowali go, zachowywali się tak, jakby go wcale nie było. On dłuższą chwilę
siedział, smutno patrzył przed siebie, a potem podrywał się z miejsca i mówił:
'Porozmawiam z nimi raz jeszcze'. 66 Koniec końców, pozwalali mu wejść na scenę i to co się działo było
niesamowite i upokarzające. Bardzo szybko go stamtąd wyrzucali. Nie chcieli,
aby ktoś na tej scenie tak grał. Jimi był gwiazdą i oni to widzieli, ale nie
chcieli, by szarpał struny zębami, grając językiem podniecał dziewczyny.
Powinni byli traktować go jak gwiazdę, a nie jak zwykłego muzyka sidemana.
Właściciele klubów zachowywali się wobec niego okropnie. Jimi spoglądał na
scenę ze wstrętem. Co chwilę kazano mu ściszać wzmacniacz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz