czwartek, 17 września 2020

Na drodze Jimiego pojawia się Curtis Knight

            W lobby hotelu America we wrześniu lub w październiku podaje się nawet prawdopodobną datę - wtorek piątego października 1965 roku - Jimi przypadkiem wpada na Curtisa Knighta. ..Stałem w holu i jedna dziewczyna i powiedziała: 'To jest Curtis Knight' - opowiadał Jimi - Początkowo pomyliłem go z kimś innym. Podszedłem więc i zacząłem rozmawiać...

            Mont Curtis McNear, niewysoki, młody i czarny facet z ogromną ambicją odniesienia sukcesu, pochodzi z Fort Scott, w stanie Kansas, ale w latach 50. XX wieku przeniósł się do Los Angeles, w Kalifornii. W 1961 roku zaczął swoją karierę muzyczną jako początkujący piosenkarz soul z zespołem “The Titans”, co doprowadziło go do roli w nisko-budżetowym filmie "Pop Girl". Jak sam potem dodawał - Nie był on nominowany do Oscara... Zarabiając bardzo mało pieniędzy, przez jakiś czas stara się przetrwać na diecie z grochu, w pewnej chwili miał już jednak dość, wsiadł w Los Angeles w najbliższy autobus Greyhound jadący do Nowego Jorku i postanowił spróbować szczęścia właśnie tam. W 1961 jego nagranie „Voodoo Woman” lansowała nowojorska stacja radiowa WABC, niestety na listach przebojów się nie znalazło. Tym niemniej, w branży Curtis był już znany. Jeden z nowojorskich perkusistów przyznał - Curtis kochał muzykę, ale nie miał wielkiego o niej pojęcia... W połowie 1965 Knight podpisał nowy kontrakt z firmą RSVP Records, dla której jej właściciel Jerry Simon, podjął się produkcji singla “Ain’t Gonna Be No Next Time”/”More Love” (RSVP 1111). ...Curtis był miłym facetem, ale oprócz tego, że grał, miał także inne zainteresowania. Był facetem od babek. To znaczy był alfonsem. Co często powodowało rozmaite spięcia. No i powiedziałem kiedyś, że spadam. Cały zespół chciał odejść wraz ze mną. No i faktycznie założyłem swoją grupę w Harlemie. Mogłem dostać sporo pracy. I to właśnie zrobiłem, miałem swój zespół - opowiadał jeden z jego muzyków, poznany w poprzednim rozdziale, saksofonista Lonnie Youngblood. ...Curtis był alfonsem przez czas, kiedy nie miał koncertów - potwierdzał Dean Courney. Wiemy więc już kim był Curtis Knight, oto więc ciąg dalszy opowieści o jego spotkaniu z Jimim Hendrixem wczesną jesienią 1965 roku.

            ...Zatrzymałem się w tym hotelu na 47th Street, w którym było małe studio - opowiadał Curtis - Czekałem na windę, gdy podszedł Jimi Hendrix, który oznajmił mi, że jest gitarzystą, ale swój instrument dał do lombardu, żeby mieć pieniądze na jedzenie... To zresztą była gitara Jazz Master, którą otrzymał od braci Isley.  ...Nie miał pieniędzy, groziło mu wyrzucenie z hotelu - opisywał Knight swego nowego znajomego - Przez wiele miesięcy ubierał się na czarno, czarne spodnie, czarna koszula. Po części dlatego, żeby na odzieży nie było widać brudu. Od miesięcy też nie zmieniał bielizny...

            Obaj zaczynają ze sobą rozmawiać. Curtis, lider własnej grupy, nie za bardzo chce pomóc Jimiemu, ale z wielkim zaciekawieniem słucha jego opowieści o ludziach, z którymi dotąd grał. A potem nagle podejmuje decyzję - warto sprawdzić, czy ten chudy młodziak nie konfabuluje, czy mówi prawdę. Zatem Jimi udaje się do swojego pokoju na siódme piętro i czeka na Knighta, który opowiadał, co było później - Zbiegłem do samochodu, wziąłem wzmacniacz i gitarę i poszedłem, aby go przesłuchać. Zapukałem do drzwi i wszedłem do niego. Na podwójnym łóżku leżała piękna laska, dziewiętnastka. Jimi przedstawił mi Fayne Pridgon. Jimi brzdąknął na gitarze i w kilka minut zdarzyło się to czego sobie dotąd nie wyobrażałem. Powiedziałem mu, że ta gitara to prezent dla niego... Tym razem to była gitara Fender Duo-Sonic dla praworęcznych (lub jak podaje Keith Shadwick stara Danelectro). Christopher Cross napisał, że Curtis gitarę Jimiemu pożyczył - uświadamiając sobie, że tak długo, jak Jimi będzie miał pożyczony instrument, będzie miał nad nim kontrolę... Z kolei Keith Shadwick twierdził, że gdy Jimi odszedł od "The Squires" 20 maja 1966, Curtis nigdy gitary Fender Duo-Sonic nie odzyskał. Bo też Hendrixowi będzie potrzebna, gdyż otrzyma ofertę pracy u Carla Holmesa i jego "The Commanders". Zanim zagra z nim kilka koncertów w Cheetah wyjeżdża z nim daleko, do Gettysburga w Pennsylvanii. Ale tak, jak poprzednio, Jimi długo w tym zespole nie zabawi, mając gitarę oraz wzmacniacz, który kupi mu Lonnie Youngblood, będzie mógł podążyć własną drogą - założyć swój zespół.

            W wywiadzie w 1994 roku dla radia w Amsterdamie Knight wspominał - Jimi był wtedy totalnie sfrustrowany. Miał dość jeżdżenia po "flaczkowej trasie". Tak to jest, gdy miało się do obsłużenia sześć gwiazd jak: Tina & Ike Turner, Little Richard, James Brown i innych, z których każdy ma czterech lub pięciu muzyków akompaniujących, to wszystko jest zapakowane w autobusie Greyhound, nie ma się chwili wytchnienia, a do tego każą ci grać bez przerwy to samo i tak samo. Łatwo sobie wyobrazić, jak ktoś z takim talentem, musiał być tym sfrustrowany...  Słusznie skomentował to Keith Shadwick pisząc - Czarni artyści nie grali wtedy na stadionach piłkarskich. Wszystko było niewielkie, więc ta sytuacja kompletnie go dobijała. Zatem kiedy dostał się do Nowego Jorku, dotarł do końca swojej drogi. Jimi zresztą miał problem z czarnymi muzykami w Ameryce. W takim miejscu, jak Small’s Paradise, gdzie często występował Knight z "The Squires", Jimi wolał brać udział w jamach, ale jeśli już na to mu pozwolono, to nie trwało długo... Jak wspominał nowojorski muzyk Juma Sultan - Większość zamykała drzwi, bo jego gra była zbyt zaawansowana. Ci ludzie mówili, że Jimi wypacza bluesa...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz