środa, 23 sierpnia 2023

            Swoją drogą ciekawe, czy próbował on wtedy zarejestrować jedną z pierwszych kompozycji "Driving South", opartą na temacie poznanego na początku tamtego 1965 roku Alberta Collinsa. Publicznie przedstawi ją podobno czwartego września na plenerowym występie na imprezie odbywającej się przy drodze 59 na Go Kart Speedway, w West Nyack w stanie Nowy Jork. "The Isley Brothers" biorą udział w "Bitwie Zespołów". Obok nich występują wtedy "The Rogues" oraz jedenaście innych grup. Muzycy towarzyszący braciom Isley, nazywają się teraz "Modern Knights" i z Hendrixem w składzie grają podobno po raz pierwszy wspomniany jego temat "Driving South". Sprawy tak się jednak potoczyły, że Jimi, mimo wiadomości przekazanej przez sekretarkę, już nigdy więcej nie skontaktował się z Murray'em. On zaś wpadł w finansowe tarapaty i w końcu sprzedał swoją Sue Records. Tym samym, kontrakt Jimiego nigdy nie został zrealizowany. Następny kontrakt podpisze za kilka miesięcy z inną firmą PPX, prowadzoną przez Eda Chalpina. Jednak Hendrix szybko o tym zapomni i będzie to decyzja brzemienna w skutki i przez lata dla niego kłopotliwa.

            Mimo wszystko, spotkanie z Juggym Murray'em i podpisany z nim pierwszy w życiu kontrakt, chociaż nie przyniosły mu korzyści, rozbudziły w Jimim nadzieję na lepsze jutro. Niemal od razu, z hotelu America na 47th Street, przy Times Square, ósmego sierpnia pisze do ojca, do Seattle długi list – Wciąż mam swoją gitarę i wzmacniacz, a póki je mam, żaden dupek mnie nie załatwi. Jest parę wytwórni płytowych, które odwiedziłem i dla których prawdopodobnie mógłbym nagrywać. Myślę, że zacznę iść w tę stronę, bo dopóki grasz za plecami innych, nie wyrobisz sobie nazwiska, które mógłbyś zdobyć grając dla siebie. Ale jeździłem na trasy z innymi, żeby się trochę pokazać publiczności i zobaczyć, jak załatwia się interesy. I głównie po to, żeby zobaczyć co jest co, a kiedy już będę miał płytę, znajdzie się paru ludzi, którzy mnie znają i którzy będą mogli pomóc w sprzedaży... Nawiązując przede wszystkim do płyt swego ukochanego Boba Dylana, dopisuje - Teraz nikt nie chce, żeby wokalista dobrze śpiewał. Ma śpiewać byle jak, a tylko piosenka musi mieć dobry rytm. I właśnie w taki ton zamierzam uderzyć. Tam są pieniądze. Więc jeśli za jakieś trzy, albo cztery miesiące usłyszysz jakiś okropny kawałek w moim wykonaniu, to nie wstydź się za mnie, tylko czekaj, aż wypłacą mi honorarium, bo ludzie z dnia na dzień celowo śpiewają coraz gorzej, a słuchacze kupują coraz więcej płyt... Na końcu listu, jak wspominał Al Hendrix, Jimi dodał - Powiedz wszystkim: Leonowi, babci, Benowi, Ernie, Frankowi, Marii, Barbarze itd. - cześć. Wkrótce znów napiszę. Jestem tu samotny, więc życz mi powodzenia i szczęścia w przyszłości. Ściskam. Twój syn, Jimmy... Jak widać, Jimi miał wielkie nadzieje, że oto jego dzień się zbliża, bo kilku producentom jego dźwięk się podobał, opowiadał więc - Nie chwalę się, ale poprawiłem się znacznie od 1963 roku. W niektóre noce, przysięgam, już byłem doskonały...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz