piątek, 25 sierpnia 2023

            Obaj zaczynają ze sobą rozmawiać. Curtis, lider własnej grupy, nie za bardzo chce pomóc Jimiemu, ale z wielkim zaciekawieniem słucha jego opowieści o ludziach, z którymi dotąd grał. A potem nagle podejmuje decyzję - warto sprawdzić, czy ten chudy młodziak nie konfabuluje, czy mówi prawdę. Zatem Jimi udaje się do swojego pokoju na siódme piętro i czeka na Knighta, który opowiadał, co było później - Zbiegłem do samochodu, wziąłem wzmacniacz i gitarę i poszedłem, aby go przesłuchać. Zapukałem do drzwi i wszedłem do niego. Na podwójnym łóżku leżała piękna laska, dziewiętnastka. Jimi przedstawił mi Fayne Pridgon. Jimi brzdąknął na gitarze i w kilka minut zdarzyło się to czego sobie dotąd nie wyobrażałem. Powiedziałem mu, że ta gitara to prezent dla niego... Tym razem to była gitara Fender Duo-Sonic dla praworęcznych (lub jak podaje Keith Shadwick stara Danelectro). Christopher Cross napisał, że Curtis gitarę Jimiemu pożyczył - uświadamiając sobie, że tak długo, jak Jimi będzie miał pożyczony instrument, będzie miał nad nim kontrolę... Z kolei Keith Shadwick twierdził, że gdy Jimi odszedł od "The Squires" 20 maja 1966, Curtis nigdy gitary Fender Duo-Sonic nie odzyskał. Bo też Hendrixowi będzie potrzebna, gdyż otrzyma ofertę pracy u Carla Holmesa i jego "The Commanders". Zanim zagra z nim kilka koncertów w Cheetah wyjeżdża z nim daleko, do Gettysburga w Pennsylvanii. Ale tak, jak poprzednio, Jimi długo w tym zespole nie zabawi, mając gitarę oraz wzmacniacz, który kupi mu Lonnie Youngblood, będzie mógł podążyć własną drogą - założyć swój zespół.

            W wywiadzie w 1994 roku dla radia w Amsterdamie Knight wspominał - Jimi był wtedy totalnie sfrustrowany. Miał dość jeżdżenia po "flaczkowej trasie". Tak to jest, gdy miało się do obsłużenia sześć gwiazd jak: Tina & Ike Turner, Little Richard, James Brown i innych, z których każdy ma czterech lub pięciu muzyków akompaniujących, to wszystko jest zapakowane w autobusie Greyhound, nie ma się chwili wytchnienia, a do tego każą ci grać bez przerwy to samo i tak samo. Łatwo sobie wyobrazić, jak ktoś z takim talentem, musiał być tym sfrustrowany... Słusznie skomentował to Keith Shadwick pisząc - Czarni artyści nie grali wtedy na stadionach piłkarskich. Wszystko było niewielkie, więc ta sytuacja kompletnie go dobijała. Zatem kiedy dostał się do Nowego Jorku, dotarł do końca swojej drogi. Jimi zresztą miał problem z czarnymi muzykami w Ameryce. W takim miejscu, jak Small’s Paradise, gdzie często występował Knight z "The Squires", Jimi wolał brać udział w jamach, ale jeśli już na to mu pozwolono, to nie trwało długo... Jak wspominał nowojorski muzyk Juma Sultan - Większość zamykała drzwi, bo jego gra była zbyt zaawansowana. Ci ludzie mówili, że Jimi wypacza bluesa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz