Rozdział 9 (lipiec 1965 - 1966) - Juggy Murray, Curtis Knight, Ed Chalpin i PPX, Jerry Simon i RSVP
...Wróciłem do Nowego Jorku. Grałem z grupą Curtis Knight & The Squires. Dla Curtisa Knighta nagrałem kilka numerów i zrobiłem kilka aranży... (Jimi Hendrix)
Rok
1965 dla Hendrixa, pod względem psychicznym, był jednym z
najgorszych. Frustrację wywoływały zarówno męczące trasy po zapadłych dziurach,
granie z ludźmi, których ego było tak wielkie, jak nadęty, ogromny balon, jak i
to, że w niewielkim stopniu mógł publicznie pokazać, że się rozwija, jako
instrumentalista. Nagranie dwóch piosenek w Los Angeles z Rosą Lee Brooks, nie
przesłaniało faktu, że nadal był nikim, jednym z wielu muzyków, którzy żyją z
dnia na dzień, bez nadziei na lepszą przyszłość. Pisał do ojca , że Nowy Jork
to - 'Wielkie, odrapane miasto. Tu nic
się nie udaje... Jak słusznie zauważył na forum Okolice Bluesa Agrypa,
wspominany tu wiele razy fan Hendrixa - W
tej trudnej sytuacji Jimi czerpał siłę z pięknej relacji z Fayne. Zamieszkali
razem w Harlemie. Często żyli na hot dogach, bo na nic innego nie było ich
stać. Zdarzało się też, że Jimi kupił jej sukienkę, czy sobie jakąś płytę, a
potem brakowało im na czynsz... No tak, ale Fayne lub Faye (takiego imienia
używam w tej książce), mimo usilnych starań, nie miała wielkiego wpływu na
karierę Hendrixa. Jedyne co wzbudzało w nim nadzieję, to fakt, że sam zaczął
pisać piosenki. Starał się podpatrywać innych, wyciągał wnioski, słuchał i
naśladował, choćby Dylana, notując na skrawkach papieru myśli, pomysły, teksty
piosenek, czy ich jedynie szczątkowe fragmenty. Jak potem opowiadał - Miałem ich tysiące, ale pozostały w
hotelach, z których mnie wyrzucano...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz