Można przyjąć, że większość czasu
między 1962 a
1966 rokiem, w muzycznej karierze Jimiego to okres - ślepych zaułków i nieudanych prób... Jako muzyk do wynajęcia,
Hendrix grał z każdym, kto tylko się do niego zgłosił. Czasami byli to muzycy
znani i cenieni, odkrywczy. Często zdarzało się, że pracował jako sideman
grając na tym samym tournee z więcej, niż jednym artystą. Nawet, kiedy grał z
"Isley Brothers", czy Little Richardem, był tylko człowiekiem
wynajętym do określonych zadań i dopiero przeprowadzka do Nowego Jorku i
spotkanie tam z Curtisem Knightem zmieni rzeczywistość, choć niestety nie na
zawsze. Będzie bowiem nadal zmuszany do krótkich wyskoków w trasę z innymi
muzykami. Wymowne
jest to, że istnieją ogromne różnice we wspomnieniach tych, którzy z Jimim
Hendrixem wtedy grali, choć niektórzy po latach twierdzili, że od razu
rozpoznali talent, z jakim mieli wówczas do czynienia. Gdyby przyjąć to za
prawdę, to z perspektywy czasu, stwierdzić należy, że gra Hendrixa na żywo była
bardziej zuchwała i rewolucyjna, niż ta, którą w większości przypadków
zrealizował w studiach.
Spytany
przez reportera w lutym 1969, jakie korzyści odniósł grając na "trasie
flaczkowej" Jimi odparł - Nauczyłem
się jak grać razem z innymi R&B oraz czym jest występ przed
publicznością... ...W historii bluesa, R&B czy rock'n'rolla żaden
gitarzysta nie odniósł sukcesu tylko z tego powodu, że był świetnym
instrumentalistą. Najczęściej, albo potrafili śpiewać, albo jak w przypadku
Duane Eddy'ego, posłużyli się jakąś "sztuczką" i stali za nimi
producenci. W przypadku Eddy'ego był to Lee Hazlewood - zauważył Keith
Shadwick - Zresztą popularność Eddy'ego w
1963 roku gwałtownie się obniżyła. Jimi Hendrix usilnie więc szukał sposobu,
aby znaleźć rozwiązanie tego swojego problemu, że nie potrafi śpiewać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz