Tamtego wieczoru występy w klubie zapowiada Red McMillan. Ogłasza: 'Panie i panowie, teraz będziemy mieć bitwę na gitary, stoczą ją Johnny Jones i Jimi Hendrix'. Pojedynek się rozpoczyna. Jimi pożyczył gitarę od George'a Yatesa, którą podłącza do małego koncertowego wzmacniacza Fender Reverb i czeka na swojego przeciwnika. Jones dysponuje podwójnym wzmacniaczem Showman z dwoma piętnastocalowymi głośnikami JBL, z których wydobywa się mocny, szerokopasmowy dźwięk. Grę obydwu można ocenić bardzo wysoko, solówki są przemyślane i naprawdę robią wrażenie. Jednak kiedy zaczęła się rozgrywka Jimi zrozumiał, że z kretesem przegra. Jego wzmacniacz jest dużo słabszy, w jego grze nadal brak głębokiego, perfekcyjnego brzmienia Jonesa. W porównaniu z gitarą Jimiego, instrument Johnny'ego brzmi bowiem jaśniej i przede wszystkim dużo głośniej, więc on dostaje dużo więcej oklasków. Długie palce i przede wszystkim, będąca efektem długich ćwiczeń doskonała znajomość gitary, jak napisał Charles Cross - Nadały grze Jimiego lekkości gry wirtuoza, ale wciąż brakowało mu charakterystycznego, indywidualnego brzmienia, które cechowałoby wielkiego artystę... Publiczność zresztą śmieje się, gdy Jimi naśladuje jednego ze swoich mistrzów bluesa i jego delikatne zagrania. Jimi przyzna, że to właśnie ta - Publiczność była najtrudniejszą, z jaką przyszło mu się zmierzyć... Wiadomo już kto jest zwycięzcą pojedynku, zatem po jego zakończeniu Lee podchodzi do Hendrixa i mówi z wściekłością - 'Co się stało? Pozwoliłeś, żeby skopano tobie tyłek?'... Jimi przyznaje - Chciałem wydobyć brzmienie gitarowe B.B. Kinga i mój eksperyment się nie powiódł, niestety. 66 Do diabła z B.B. King. Chodź tutaj - mówi Lee, i szybko opuszcza klub Baron. Tak więc Johnny Jones pozostał królem, więc opowiadał - Przyszedł jak rewolwerowiec, szukając zaczepki, ale to on został zastrzelony... Jednak gdy Jones spotyka Jimiego w następny wieczór, zapewnia go, że nie poszło mu aż tak źle - tak się stało tylko dlatego, że byłem głośniejszy - dodaje. Hendrix wyciągnie z tego pojedynku kolejny wniosek na przyszłość - musi tak głośno grać, żeby nikt nie mógł go zagłuszyć. Będzie robił to podczas tras z innymi R&B, soulowymi i rock'n'rollowymi wykonawcami na "Chitlin' Circuit", w Nowym Jorku, a potem w Londynie i wszędzie gdzie tylko zagra.
Frank
Howard wspomni, że – Większość
publiczności nie była jeszcze przygotowana na indywidualny styl Jimiego. Wtedy
wszyscy grali prostego R&B i raziło ich, kiedy do ich ulubionych kawałków
wtrącał te swoje dziwne dźwięki. Kiedy grał wysoką nutę patrzyli na niego i
mówili: 'Musisz pozostać w tym co
trzeba' (groove). Ludzie z widowni rzucali w niego lodem (z drinków) i
plasterkami cytryny... Howard nieraz widział Jimiego jak w
"skandaliczny" wręcz sposób przerabiał znany utwór - Odwracał gitarę i wywoływał
"feedback" (sprzężenie). Graliśmy normalnie takie utwory jak "Shout", a on dokładał do tego przeraźliwie wysokie, zgrzytliwe dźwięki. Robiło
się tak źle, że powiedziałem szefowi klubu, wujkowi Teddy'emu, aby przekazał
Jimiemu, że wolno mu tak robić tylko w czasie jego solowych występów, a nie z
nami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz