Johnny Jones na tym etapie kariery Hendrixa, to następny muzyk niezmiernie dla niego ważny, zwłaszcza, że pochodził z Południa, występował wcześniej w Chicago, w zespole „The Imperial Seven”, a w jego grze wyraźne były wpływy Muddy’ego Watersa, Howlin’ Wolfa i Freddiego Kinga. Junior Wells i Freddie, jak wspominał Jones - poświęcali mi sporo swojego czasu. Jimi słuchał tych samych płyt, ale nie taplał się w błocie z podobnymi osobami, tak jak ja. A tego właśnie potrzeba, by zostać prawdziwym bluesowym muzykiem - trzeba być jednocześnie przybitym i ostrym. Jimi wtedy nie potrafił zmusić do gadania strun wydających mocne nuty, aby być wystarczająco ostrym... Doświadczony życiowo i muzycznie Jones przekazuje Hendrixowi mnóstwo uwag, zwłaszcza dotyczących muzyki Funk i Bluesa, namówi go też do pracowania nad własnym brzmieniem, tłumacząc – Dla muzyka to najważniejsze, żeby można było go od razu rozpoznać...
Johnny Jones w
1968 roku stanie na czele nowego składu zespołu „The King Kasuals” i wtedy
nagra z nim trzy single: „It’s Gonna Be
Good”, „Soul Poppin’” oraz „Purple Haze” z nieco przez siebie
zmienionym tekstem, co nie było jednak niczym dziwnym dla ówczesnej sceny
soulowej z Północy USA. No tak, ale to stanie się dopiero za sześć bez mała
lat. Zaś wówczas w Nashville, dzięki Jonesowi, Jimi Hendrix poznaje dwóch
mistrzów bluesa: Alberta i B.B. Kinga - Trzeba
było widzieć, jak Jimiemu rozbłysły oczy, kiedy B.B. wszedł do pokoju. A kiedy
(Jimi) stanął obok Alberta Kinga, mogło się wydawać, że trafił do nieba... Wielcy dzielili się z Jimi swoimi
doświadczeniami, nie sądząc zapewne, że on się tak rozwinie, że będzie mógł im
kiedykolwiek zagrozić. Jones zauważył - Jimi
miał analityczny umysł, ale musiał pożyć jeszcze na świecie, by zrozumieć
bluesa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz