piątek, 30 grudnia 2022

            Sesję tak zapamiętał Bill Wyman - Byliśmy spłoszeni, gdy pojechaliśmy pierwszy raz do Chicago do Chess Studios. Wchodzimy i zastajemy Buddy’ego Guy’a i Chucka Berry’ego, Williego Dixona i mnóstwo innych. Spotkanie tych ludzi, których podziwialiśmy i dzięki którym zaczęliśmy sami grać na gitarach, było dla nas prawdziwym wstrząsem – jakby Bóg zstąpił na ziemię. Chmury się rozstąpiły i bum! – oto wchodzi Buddy Guy. Rozładowywaliśmy mikrobus, wyjmowaliśmy sprzęt, wzmacniacze, gitary, stojaki do mikrofonów, gdy podszedł do nas taki wielki czarny typ i powiada: 'Może wam pomóc?'. Odwracamy się, a to Muddy Waters. Pomaga nam wnosić gitary i całą resztę. Nie do wiary. Podziw, jakim darzyliśmy jego i jemu podobnych – jako chłopcy dalibyśmy sobie uciąć prawą rękę, żeby powiedzieć im cześć – a tu wielki Muddy Waters pomaga wnosić moją gitarę do studia. Słowo daję, wierzyć się nie chce... A tak to wspominał Keith Richards - W 1964 był w Chess Studios Muddy Waters, malując tam cholerny sufit, bo jego płyty się wtedy nie sprzedawały. Taka wizja zabija mi ćwieka - oto król bluesa, który maluje ściany. Rozmawiałem przez telefon z Bo Diddleyem i żartowaliśmy sobie trochę na temat Ameryki. Nagle on spoważniał i zaczął ze smutkiem w głosie mówić o tym, jak trudno jest czarnemu odnieść sukces w Stanach, chyba, że jest się jazzmanem... Trzeba przyznać, że ten angielski zespół, na początku opierający swój repertuar przede wszystkim na kompozycjach czarnych bluesmanów i wiele im zawdzięczający, miał spory wpływ na popularność zarówno w Europie, jak też rodzimej Ameryce wielu artystów firmy Chess. Opowiadał Muddy Waters - Kiedy zaczynałem, nazywali mój styl "muzyką czarnuchów". Ludzie nie wpuściliby czegoś takiego pod swój dach. "Beatlesi" zaczęli to zmieniać, ale tak naprawdę to dopiero "The Rolling Stones" sprawili, że muzyka taka jak moja dostąpiła możliwości akceptacji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz