Powracając zaś ponownie do jesieni 1965 roku i do tamtej, pierwszej sesji studyjnej Hendrixa dla Knighta, to przypomnę, że po niej Jimi zaraz wraca na ostatni koncert z "The Isley Brothers", dziewiątego października w Bowman Gymnasium w Greencastle w stanie Indiana, zaś osiem dni po pierwszym wspólnym występie Knight zaprowadza Hendrixa do swego znajomego, właściciela studia 76 zarazem szefa firmy producenckiej PPX Enterprisses Inc. Eda Chalpina. ...Jimiego przyprowadził do mnie muzyk, którego już nagrywałem, dość zdolny facet o nazwisku Curtis Knight. Przyprowadził Jimiego jako drugiego gitarzystę, ale ja od razu zrozumiałem, że Jimi to prawdziwy talent. Po zakończeniu sesji podpisałem z nim kontrakt artystyczny. Był skromny, ale to był jego pierwszy kontrakt - opowiadał Ed Chalpin, który po latach, nie jedyny zresztą, chwalił się, że "odkrył" Jimiego Hendrixa. Naprawdę jednak, było inaczej. Po spotkaniu 6 października, które wspomniał, rzeczywiście podpisano umowę - 15 października 1965. Hendrix zapyta, czy zanim ją podpisze, otrzyma zaliczkowo jakieś pieniądze - 'Owszem' pada odpowiedź. Jak twierdzi John McDermott - Jimi dostał 200 dolarów...
Ed
Chalpin namówiony przez Knighta, podpisuje z Hendrixem kontrakt nagraniowy i
producencki, poza tym wie, że może na tym nieźle wyjść. Dzięki temu, Jimi może
teraz nagrywać jako "sideman" a także jako kompozytor, aranżer i
wykonawca. Z kontraktu wynika, że Hendrix - Weźmie
udział w minimum trzech sesjach w roku, jako wynagrodzenie otrzyma jeden
procent detalicznej ceny wszystkich płyt, w których nagraniu weźmie udział, zaś
PPX ma wyłączne prawa do wydawania
wyprodukowanych produktów (masterów)... Najważniejsze wtedy dla Hendrixa -
otrzymał pieniądze jednego dolara zaliczki na poczet przyszłych dochodów. Ed
Chalpin wspominał - Był szczęśliwy, że
może to podpisać. Wiedział, że żaden muzyk akompaniujący nigdy nie dostawał
żadnych tantiem. Ja dawałem mu dobre tantiemy bez żadnych potrąceń. I wiedział,
że zostanie artystą. Jeśli wszystko by wypaliło i jego nazwisko znalazłoby się
na płycie, dostałby swoje pieniądze. Tak się cieszył, że jest artystą pełną
gębą, że wszystko by podpisał... Jimi, podpisując jednostronicowy papier,
nie wiedział prawie nic o formalnej stronie biznesu. Liczyło się dla niego
tylko to, że mógł grać i nagrywać. Dostał jednak, naprawdę bardzo mało. PPX
zapłaci Jimi absolutne minimum za sesje i jeden procent z praw autorskich - po
odliczenia wydatków, naturalnie. W sumie, to był bardzo zły interes. Choć Jimi
naiwnie zakłada się, że to kontrakt, który nie jest wart papieru, na którym
został wydrukowany, to jak skomentuje Andy Neill - konsekwencje prawne szybko się pojawią i wtedy, kiedy jego gwiazda
rozbłyśnie, będą go prześladować... ...Do
dziś wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że jest dokument, konkret, w którym wszystko
jest zapisane - tłumaczył się później Chalpin, dodając, że uważał wówczas
Jimiego za członka zespołu Knighta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz