Klub The Pink Poodle przy College Street w Clarksville, z niezbyt wysoką drewnianą estradą działał od początku lat 60. XX w. Jego właściciel szybko podpadł policji udostępniając młodocianym możliwości picia alkoholu w barze. Chcąc jednak utrzymać się w branży oraz zabezpieczyć przed nalotami policji, wprowadził karty klubowe. I niemal od razu zaczął zatrudniać zespoły muzyczne, grające do tańca. Jimi z chęcią przyjeżdżał do The Pink Poodle, nie tylko jako członek "The Kasuals", ale także jako widz. No i któregoś wieczoru zobaczył występ, tak jak on, leworęcznego gitarzysty George'a Yatesa. Ale najbardziej zainteresowała go gra innego gitarzysty.
Nazywa się on Johnny
Jones pochodził z Nashville, gdzie przez sześć dni w tygodniu gra w New
Era Club, kierując zespołem "The Imperials". We wtorki Jones
z miejscową grupą występuje w Clarksville. Johnny Jones jest starszy od Jimiego
o sześć lat. Urodził się w miejscowości Edes w Tennessee, mając 13 lat po raz
pierwszy przybył do Memphis, na pierwszy bluesowy występ. Na początku lat 50.
ub. stulecia, wielki wywarli na niego wpływ Muddy Waters i Howlin’ Wolf,
również mistrzowie bohatera tej książki. Od roku 1961 Jones mieszka w
Nashville, pracuje jako muzyk w studiu i regularnie występuje w klubach, a jego
grę z wielką uwagą ogląda Jimi Hendrix. Johnny Jones pamiętał – Siedział tam całą noc i mnie obserwował. Chciał wiedzieć skąd jestem, a następnie zapytał, czy może potrzymać moją gitarę. Z
reguły nikomu na to nie pozwalałem, zbyt łatwo można ją było upuścić. Poza tym
nie wiedziałem, że umie grać. Jimi
powiedział: 'Ja po prostu usiądę
blisko sceny'. Ściszyłem więc swój
wzmacniacz i poszedłem na przerwę
do baru. Przez 30 minut działała grająca szafa i ludzie tańczyli,
Jimi przebierał palcami po strunach
mojej gitary. Zmroziło mnie jednak, kiedy ją odwrócił do
góry nogami... Jones miał wtedy wiśniowo-czerwony
model Gibson E 335, Jimi po raz pierwszy w życiu mógł potrzymać i
pograć na przyzwoitej gitarze. Siedział sam w pierwszym rzędzie i wyglądał jak
muzyk, który obserwuje autentycznych mistrzów oraz ich bluesowe zagrywki. Johnny
Jones dodawał – Jimi
był z Seattle. Kiedy
tutaj dotarł nie widać było, że jest czarny. Mówił bowiem, jak biały chłopak. Miał
naprawdę dobra dykcję. Był trochę
nieśmiały, ale kiedy już się go poznało i patrzyło jak
gra, czuć było, że w jego wnętrzu płonie jakiś ogień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz