wtorek, 15 marca 2022

Jak Kansas City w latach trzydziestych, Seattle także było miastem otwartym dla czarnych i to od początku XX wieku. Zatem zaczęli przyjeżdżać do stanu Waszyngton i w 1910 było ich w Seattle już ponad ośmiuset, chociaż w okresie ekonomicznego kryzysu lat trzydziestych, największe grupy etniczne stanowili jeszcze Żydzi i Włosi, a po nich dopiero Murzyni, Japończycy i Chińczycy, to w latach drugiej wojny światowej populacja czarnej społeczności szybko wzrastała. Miejscowe zakłady zbrojeniowe potrzebowały wielu niewykwalifikowanych robotników, no i wkrótce liczba czarnych mieszkańców przewyższyła grupę azjatyckich imigrantów, zwłaszcza z Chin. W roku 1944 w największych w Seattle zakładach Boeinga pracowało już tysiąc sześciuset czarnych robotników, którzy osiedlali się głównie w Central District, centrum muzyki i nocnego życia. Keith Shadwick przytoczył wypowiedź saksofonisty Marshalla Royala - To była odmienna grupa ludzi. Byli mili i serdeczni. Nie mówię tylko o czarnych, ale o Chińczykach, którzy mieli firmy taksówkowe i temu podobne rzeczy. Byli wtedy naszymi kumplami... Działo się tak, mimo, że w niektórych miejscach na Jackson Street, jak w The Trianon Ballroom, segregacja rasowa nadal obowiązywała, dotycząc nie tylko tancerzy, ale też muzyków. A jednak, jak zanotowała historyk Esther Mumford - Mimo licznych przeszkód w realizacji zamierzeń, zarówno w stanie Waszyngton, jak i samym Seattle oferowano czarnym znacznie więcej, niż w miejscach, które opuścili... Liczba zatrudnianych w miejscowych lokalach murzyńskich muzyków rosła rzeczywiście tak szybko, że już w 1913 w mieście powstała ich organizacja. Działała, jak to działo się także w innych amerykańskich miastach w tym czasie, równolegle ze zrzeszeniem białych muzyków Seattle. Oba związki, połączone dopiero w 1956 roku, gromadziły muzyków zamieszkujących na północ i południe od tzw. Yesler Way.

            Miasto, mimo swego oddalenia od muzycznych centrów USA, zwłaszcza Nowego Jorku, było regularnym przystankiem na trasach koncertowych zespołów udających się na południe, do Kalifornii, do Los Angeles i San Francisco. W samym Seattle działało wielu muzyków, którzy nigdy tego miasta nie opuścili, bądź rozpoczynali tam krajową karierę. Mildred Bailey, ze Spokane, w pobliżu granicy ze stanem Idaho, zanim została wokalistką popularnego  w całych Stanach zespołu Paula Whitemana, wiele lat spędziła w Seattle zdobywając właśnie tu doświadczenie. Podobnie jak saksofonista orkiestry Duke'a Ellingtona, Floyd Turner Junior, czy inny saksofonista - Dick Wilson, grający w zespole Andy'ego Kirka "Twelve Clouds of Joy", nazwany przez Dizzy'ego Gillespie, jako - połączenie Lestera Younga i Herschela Evansa... Do Seattle napływali również muzycy z innych rejonów Ameryki, znajdując tu lepsze warunki ekonomiczne i socjalne. Należeli do nich: Quincy Jones, który mając dziesięć lat trafił tu z Chicago oraz pianista Jimmy Rowles (James George Hunter ze Spokane niedaleko Seattle), akompaniator m.in. Billie Holiday.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz