Rozdział 11: W londyńskich klubach - Od Scotcha przez Marquee do Flamingo
(październik 1966 - luty 1967)
...Gramy dużo w klubach. Zazwyczaj są to groteskowe lokale, ale uważam, że powinienem w nich być. Wprawdzie ich szefowie brzydzą się nami, ale publiczność uważa, że jesteśmy świetni... (Jimi Hendrix)
...W Anglii dołączyliśmy do wielu nieznanych grup modlących się o jakiś
cud. Aby przeżyć, sprzedałem mój wzmacniacz Fender Bandmaster (ale odkupiłem go tak szybko jak tylko mogłem),
nagrywałem też demówki i grałem z "The Loving Kind". Ale różniliśmy się od innych grup
oczekujących na telefon, bo mieliśmy Chasa - wspominał Noel Redding, zaś wymieniony przez niego menedżer
"JHE" dodał - Kiedy wróciliśmy
z Francji, nic się nie działo. Ciężko było dostać pracę. Szybko więc zabrakło
mi pieniędzy... Wszelkimi metodami Chandler szukał więc możliwości
zatrudnienia swoich podopiecznych. Najpierw oczywiście, najbliżej, bo w samym
Londynie. Jednak bez przebojowego singla i występów w elektronicznych mediach -
radiu i telewizji, szanse odniesienia sukcesu, a tym samym znalezienia pracy
były znikome. Charles R. Cross - Nikt go
nie znał. Mówili, że jest taki świetny Afro-Amerykanin, że trzeba go posłuchać,
ale nie pisali o nim w gazetach... Jimi - Chcąc pozostać w Anglii i uzyskać prawo długoterminowego pobytu musiałem
mieć sporo zleceń. Trzeba więc było załatwić jak najwięcej koncertów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz