wtorek, 12 marca 2024

 

Rozdział 11: W londyńskich klubach - Od Scotcha przez Marquee do Flamingo

(październik 1966 - luty 1967)          

            ...Gramy dużo w klubach. Zazwyczaj są to groteskowe lokale, ale uważam, że powinienem w nich być. Wprawdzie ich szefowie brzydzą się nami, ale publiczność uważa, że jesteśmy świetni... (Jimi Hendrix)

            ...W Anglii dołączyliśmy do wielu nieznanych grup modlących się o jakiś cud. Aby przeżyć, sprzedałem mój wzmacniacz Fender Bandmaster (ale odkupiłem go tak szybko jak tylko mogłem), nagrywałem też demówki i grałem z "The Loving Kind". Ale różniliśmy się od innych grup oczekujących na telefon, bo mieliśmy Chasa - wspominał Noel Redding, zaś wymieniony przez niego menedżer "JHE" dodał - Kiedy wróciliśmy z Francji, nic się nie działo. Ciężko było dostać pracę. Szybko więc zabrakło mi pieniędzy... Wszelkimi metodami Chandler szukał więc możliwości zatrudnienia swoich podopiecznych. Najpierw oczywiście, najbliżej, bo w samym Londynie. Jednak bez przebojowego singla i występów w elektronicznych mediach - radiu i telewizji, szanse odniesienia sukcesu, a tym samym znalezienia pracy były znikome. Charles R. Cross - Nikt go nie znał. Mówili, że jest taki świetny Afro-Amerykanin, że trzeba go posłuchać, ale nie pisali o nim w gazetach... Jimi - Chcąc pozostać w Anglii i uzyskać prawo długoterminowego pobytu musiałem mieć sporo zleceń. Trzeba więc było załatwić jak najwięcej koncertów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz