Nie wszystkich jednak ówczesna gra Hendrixa zachwycała. Na jednym z koncertów tamtej trasy, w Flamingo Room w Memphis, na widowni zasiadł gitarzysta John „Broadway” Tucker, który wiele lat później wspomni grę Bobby’ego Womacka i B.B. Kinga. ...Niestety Jimi jakoś nie zwrócił mojej uwagi – opowiadał Tucker, który Hendrixa spotka ponownie w 1967 roku i będzie brał z nim udział w jam-session w Limbo’s Show Lounge, w dniach festiwalu w Monterey.
I
choć mężczyźni różnie reagowali na jego granie, na tej trasie, nie po raz
pierwszy w swej dotychczasowej karierze, Hendrix widzi, że wzbuda
zainteresowanie płci pięknej. Tak działo się już w Seattle, także potem, kiedy
był w wojsku, gdy mieszkał w Clarksville, Nashville i Nowym Jorku, a teraz na
trasach koncertowych w Ameryce. Wprawdzie, jak wspominał Tunde-Ra Aleem - Jimi miał
bardzo duży trądzik na twarzy. A do tego był jeszcze bardzo skryty... Jednak
młode, często białe dziewczyny, wlepiające w niego oczy, miały wpływ nie tylko
na jego występy, ale z biegiem czasu również na to co robić będzie po
koncertach. Opowiadał Eddie Brigati - Działał
na nie jak magnes. Miał w sobie coś, co wprost ściągało do niego wszystkie
dziewczyny... Potwierdzał to także B.B. King - Publiczność go lubiła, lubiłem go, i nie tylko był lubiany
przez publiczność na scenie, ale także
poza sceną. Świat Jimiego Hendrixa to był
zdecydowanie świat przyszłości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz