sobota, 10 września 2022

            Od kwietnia 1961 r. grupa "James Thomas & Tom Cats" występuje w klubie Bors Brumo, ubrana w dopasowane kurtki, garnitury, z krawatami. Tam też powstaje promocyjne zdjęcie zespołu, który gra w składzie: Bill Rinnick i Richard Gaywood (na saksofonie i perkusji), Perry Thomas na fortepianie, Leroy Toots na basie oraz Jimi na gitarze. Dzień przed zdjęciem z pomalowaną na czerwono gitarą Danelectro, Jimi gra inny koncert, za który od Perry'ego Thomasa dostaje pięć dolarów.  

            Kilka dni później frontman i lider grupy James Thomas zabiera ze sobą Jimiego do sklepu Meyers Music na 1st Avenue 1204 i tam wypożycza duży wzmacniacz Fender z dwoma piętnastocalowymi głośnikami. Będzie potrzebny na wielki koncert na powietrzu Annual Seattle Seafair Picnic & Dance zaplanowany na początek sierpnia 1961 roku w Vassa Park. Obaj mają nadzieję, że to będzie to przełom w działalności zespołu oraz przede wszystkim w życiu i karierze Jimiego Hendrixa. Bo dotąd tylko jeden koncert przyniósł im, niewielkie zresztą pieniądze - 35 dolarów, co oznacza, że Jimi otrzymuje około sześciu dolarów za tydzień pracy. I to mimo, że publiczności podobają się występy, zwłaszcza zaś solo Jimiego w utworze "Come On" Earla Kinga. Wtedy jeszcze nie wiadomo, że to jeden z ostatnich występów Jimiego, który opowiadał potem - Nie miałem muzycznego wykształcenia, więc nie mogłem zarejestrować się jako muzyk. Ale grałem tu i tam. W każdym razie, nie wracałem do domu, kiedy nie mogłem pokazać wszystkiego co umiem...

            Leon dodawał - Ray Charles mówił, że jest najlepszym gitarzystą w Seattle. Wszyscy go chwalili. "James Thomas & Tomcats", "The Rocking Kings", "Luther Rabb & The Stags". Szedł grać w piątek, wracał w niedzielę, Był szczęśliwy. W domu mógł robić swoje wariackie eksperymenty, bo był najlepszym gitarzystą w Seattle już jako piętnastolatek. Porzucił pozostałe zainteresowania, gdyż w końcu znalazł to, czego szukał przez całe życie. Gitara pozwalała mu wyrazić najgłębsze uczucia, o których nigdy nie rozmawiał. Dzięki niej był w stanie wyzwolić duszony w sobie gniew. Wszystkie silne emocje, o których nie potrafił rozmawiać, przekazywał za pomocą gitary... Bardziej krytycznie mówił wtedy o sobie Jimi Hendrix - Trochę umiałem grać. Znałem może ze cztery piosenki. Zamierzałem zostać zawodowym muzykiem, ale najpierw chciałem wszystko załatwić, żeby nikt się po mnie nie zgłosił, gdyby akurat właśnie zaczęło się dziać coś ciekawego. Nie miałem żadnego muzycznego wykształcenia, więc nie mogłem zdobyć zawodowego kontraktu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz