Od kwietnia 1961 r. grupa "James Thomas & Tom Cats" występuje w klubie Bors Brumo, ubrana w dopasowane kurtki, garnitury, z krawatami. Tam też powstaje promocyjne zdjęcie zespołu, który gra w składzie: Bill Rinnick i Richard Gaywood (na saksofonie i perkusji), Perry Thomas na fortepianie, Leroy Toots na basie oraz Jimi na gitarze. Dzień przed zdjęciem z pomalowaną na czerwono gitarą Danelectro, Jimi gra inny koncert, za który od Perry'ego Thomasa dostaje pięć dolarów.
Kilka
dni później frontman i lider grupy James Thomas zabiera ze sobą Jimiego do
sklepu Meyers Music na 1st Avenue 1204 i tam wypożycza duży wzmacniacz
Fender z dwoma piętnastocalowymi głośnikami. Będzie potrzebny na wielki
koncert na powietrzu Annual Seattle Seafair Picnic & Dance zaplanowany
na początek sierpnia 1961 roku w Vassa Park. Obaj mają nadzieję, że
to będzie to przełom w działalności zespołu oraz przede wszystkim w życiu i
karierze Jimiego Hendrixa. Bo dotąd tylko jeden koncert przyniósł im, niewielkie
zresztą pieniądze - 35 dolarów, co oznacza, że Jimi otrzymuje około sześciu
dolarów za tydzień pracy. I to mimo, że publiczności podobają się występy,
zwłaszcza zaś solo Jimiego w utworze "Come
On" Earla Kinga. Wtedy jeszcze nie wiadomo, że to jeden z ostatnich
występów Jimiego, który opowiadał potem - Nie miałem muzycznego wykształcenia, więc nie mogłem zarejestrować się jako muzyk. Ale grałem tu
i tam. W każdym razie, nie wracałem do domu, kiedy nie mogłem pokazać wszystkiego co umiem...
Leon
dodawał - Ray Charles mówił, że jest
najlepszym gitarzystą w Seattle. Wszyscy go chwalili. "James
Thomas & Tomcats", "The Rocking Kings", "Luther Rabb
& The Stags". Szedł grać w piątek, wracał w niedzielę, Był
szczęśliwy. W domu mógł robić swoje wariackie eksperymenty, bo był najlepszym
gitarzystą w Seattle już jako piętnastolatek. Porzucił pozostałe
zainteresowania, gdyż w końcu znalazł to, czego szukał przez całe życie. Gitara
pozwalała mu wyrazić najgłębsze uczucia, o których nigdy nie rozmawiał. Dzięki
niej był w stanie wyzwolić duszony w sobie gniew. Wszystkie silne emocje, o
których nie potrafił rozmawiać, przekazywał za pomocą gitary... Bardziej
krytycznie mówił wtedy o sobie Jimi Hendrix - Trochę umiałem grać. Znałem może ze cztery piosenki. Zamierzałem zostać
zawodowym muzykiem, ale najpierw chciałem wszystko załatwić, żeby nikt się po
mnie nie zgłosił, gdyby akurat właśnie zaczęło się dziać coś ciekawego. Nie
miałem żadnego muzycznego wykształcenia, więc nie mogłem zdobyć zawodowego
kontraktu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz