Rozdział 10: Nowojorskie hotele, wywiady i nagrania demo, Paul Caruso.
(1968)
...Wyrzucali nas ze wszystkich hoteli, w
których się zatrzymywaliśmy. Doszło do tego, że aby w ogóle chcieli nas wpuścić
do hotelu, nawet najbardziej zapuszczonego, musieliśmy płacić z góry kaucję w
wysokości 5 tysięcy dolarów... (Pete Townshend)
Nowy
Jork wiosną 1968 roku był wspaniały. Malarz Peter Max rozsiewał wszędzie gdzie
było można swoje popartowe gwiazdy i tęcze. Guru hipisów Allen Ginsberg walił w
bębenek dla zamieszkałych na Manhattanie przybyszów ze świętych miejsc Indii.
Yippisi, przedstawiciele nowej politycznej grupy, która wzięła nazwę od "Youth
International Party" – tańczyli wężem na Grand Central Stadion,
nucąc "Om" i zachęcając
gapiów - Powstańcie, opuście swe
pełzające hamburgery… Jeśli w 1967 roku centrum kosmosu Wodnika zdawało się
być San Francisco, to teraz bardzo szybko doganiał je Nowy Jork. Jimi Hendrix
stał się jednym z najważniejszych dla tej ery przybyszów. Znał dobrze
najważniejsze punkty miasta, wszak długo tu mieszkał (Tom 1) i przed rokiem przez kilka tygodni przebywał (Tom 2). Teraz zaś Big Apple, jak
nazywano Nowy Jork, stał się jego ponownym domem. Stąd wyjeżdżał z "The
Experience" na koncerty, blisko - do Rochester, dalej - do Toronto i bardzo
daleko na Zachodnie Wybrzeże, do Seattle. Przez długi czas mieszkał w różnych
hotelach, które były tu stałym elementem jego życia. Dotyczyło to niemal
wszystkich muzyków rockowych spędzających sporo czasu w hotelach. Na pytanie
dlaczego tak się działo, szczerze w pracy Gary'ego Graffa i Daniela Durchholza "Mity
Rock'n'Rolla" odpowiedział lider "The Who" Pete
Townshend - Wtedy byliśmy po prostu za
młodzi i zbyt zepsuci, żeby uświadomić sobie, że nie powinniśmy się tak
zachowywać, i dlatego czasami robiliśmy zamieszanie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz