środa, 22 maja 2024

Rozdział 10: Nowojorskie hotele, wywiady i nagrania demo, Paul Caruso.

(1968)

            ...Wyrzucali nas ze wszystkich hoteli, w których się zatrzymywaliśmy. Doszło do tego, że aby w ogóle chcieli nas wpuścić do hotelu, nawet najbardziej zapuszczonego, musieliśmy płacić z góry kaucję w wysokości 5 tysięcy dolarów... (Pete Townshend)

            Nowy Jork wiosną 1968 roku był wspaniały. Malarz Peter Max rozsiewał wszędzie gdzie było można swoje popartowe gwiazdy i tęcze. Guru hipisów Allen Ginsberg walił w bębenek dla zamieszkałych na Manhattanie przybyszów ze świętych miejsc Indii. Yippisi, przedstawiciele nowej politycznej grupy, która wzięła nazwę od "Youth International Party" – tańczyli wężem na Grand Central Stadion, nucąc "Om" i zachęcając gapiów - Powstańcie, opuście swe pełzające hamburgery… Jeśli w 1967 roku centrum kosmosu Wodnika zdawało się być San Francisco, to teraz bardzo szybko doganiał je Nowy Jork. Jimi Hendrix stał się jednym z najważniejszych dla tej ery przybyszów. Znał dobrze najważniejsze punkty miasta, wszak długo tu mieszkał (Tom 1) i przed rokiem przez kilka tygodni przebywał (Tom 2). Teraz zaś Big Apple, jak nazywano Nowy Jork, stał się jego ponownym domem. Stąd wyjeżdżał z "The Experience" na koncerty, blisko - do Rochester, dalej - do Toronto i bardzo daleko na Zachodnie Wybrzeże, do Seattle. Przez długi czas mieszkał w różnych hotelach, które były tu stałym elementem jego życia. Dotyczyło to niemal wszystkich muzyków rockowych spędzających sporo czasu w hotelach. Na pytanie dlaczego tak się działo, szczerze w pracy Gary'ego Graffa i Daniela Durchholza "Mity Rock'n'Rolla" odpowiedział lider "The Who" Pete Townshend - Wtedy byliśmy po prostu za młodzi i zbyt zepsuci, żeby uświadomić sobie, że nie powinniśmy się tak zachowywać, i dlatego czasami robiliśmy zamieszanie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz