Od dzisiaj publikuję fragmenty trzeciego tomu "Szamana Rocka" czyli jedynej polskiej biografii Jimiego Hendrixa poszerzonej o czasy, w których żył i działał. To tylko fragmenty rozdziałów (ich początki), bez zdjęć - jeśli kogoś zainteresują - to można jeszcze nabyć tomy pierwszy, drugi i trzeci, a niebawem także czwarty - ostatni.
Najpierw część I – Nowy Jork
Rozdział 1 - "British Are Coming" ; "Soft Machine"
(30-31 stycznia)
...Przez lata (Jimi Hendrix) kręcił się po Nowym Jorku i myślę, że triumfalny powrót był dla niego niewątpliwie bardzo podniecający... (Joe Boyd)
Po 16
miesiącach pobytu w Europie, od września 1966 do stycznia 1968 roku, nazwisko
Jimiego Hendrixa było już znane, i to nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także
na kontynencie - we Francji, Niemczech Zachodnich, Skandynawii, a także w
krajach Beneluksu, ponieważ tam intensywnie koncertował i wydawano jego płyty:
single z przebojami oraz dwa longplay'e: "Are
You Experienced" i "Axis:
Bold As Love" (Tom 2).
Sukces jaki odniósł on i jego zespół "The Experience", z pewnością
był artystyczny, o jego występach pisano i mówiono, oglądało go coraz większe
tłumy fanów, a płyty notowano na wysokich miejscach sporządzanych w tych
krajach list sprzedaży. Zatem Jimi mógł być już zadowolony. Krótko po
publikacji drugiego albumu, w tygodniku Melody Maker przyznał, że jest
bardzo zmęczony presją, jaką wywierają na niego media i, że potrzebny jest mu odpoczynek - Chciałbym zrobić sobie 6-miesięczną przerwę
i pójść do szkoły muzycznej, nauczyć się czytać nuty, być wzorowym uczniem,
uczyć się i rozwijać. Jestem zmęczony próbami zapisywania pomysłów, gdy
dochodzę do wniosku, że tego nie potrafię... Wyglądało jednak na to, że po
jednodniowym wypadzie do Paryża 29 stycznia 1968 roku, swoje plany odnośnie
odpoczynku Hendrix oraz jego towarzysze z zespołu: Noel Redding i Mitch
Mitchell muszą odłożyć. Ich menedżer Mike Jeffery był przekonany, że
jeśli zespół zrobi sobie przerwę, straci impet. Poza tym uważał, że wielkie
pieniądze można było zdobyć tylko w Ameryce, zaś w Europie, mimo sporej
popularności maksymalne stawki za koncert nie przekraczały pięciuset funtów.
Podbicie Ameryki mogło się opłacić i to podwójnie - finansowo oraz
artystycznie, wielkimi nakładami płyt i występami w wielkich salach. Simon
Napier-Bell w książce "Black Vinyl, White Powder" zanotował
- Dla brytyjskich firm płytowych
amerykański rynek oznaczał wielkie pieniądze. Artystom zaś oferował więcej
seksu no i narkotyków. Większość grup uważała, że trasy koncertowe w Stanach
Zjednoczonych są główną przyczyną prowadzenia działalności muzycznej. To także
dotyczyło większości ich menedżerów... Wkrótce potwierdzi to Jimi w jednym
z wywiadów - Zarabiamy tam dwadzieścia
razy więcej pieniędzy. I nie ma w tym nic złego. Jak wszyscy musimy jeść.
Ameryka też jest ogromna; kiedy regularnie występujesz w Wielkiej Brytanii, co
i rusz wracasz do tych samych miejsc. W Ameryce to się nie zdarza. Przyjeżdżasz
do miasta na występ. Wokół kręcą się śliczne dziewczyny, zakochujesz się w
nich, bo na prawdziwą miłość nie ma czasu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz