niedziela, 25 sierpnia 2019

Tom 2 - Część I: Rozdział 3

Chandler zostawił siedzących wraz z nim przy barze Kita Lamberta i Chrisa Stampa, mówiąc, że powróci do nich za kilka minut i podszedł do Mike'a Harrisona - Powiedział: 'Mike, mam tego chłopaka z Ameryki. Nazywa się Jimi. Może, mógłby dołączyć i podżemować z wami?' Powiedział, że jest gitarzystą i właśnie przyleciał z Ameryki, gdzie grał między innymi z Little Richardem, który był jednym z moich ulubionych wykonawców... Gitarzysta rytmiczny Frank Kenyon, basista Greg Ridley oraz perkusista Walter Johnstone, z zaciekawieniem patrzą na nieznanego im ciemnoskórego chłopaka. Gitarzysta prowadzący Jimmy Henshaw dołącza do siedzącego na widowni wokalisty Mike'a Harrisona. ...Jimi podłączył się do wzmacniacza gitarowego Gibsona Mercury II i wdrapał się na scenę, jakby był stałym członkiem zespołu - wspominał Rod Harrod - Pochylił się bokiem do mikrofonu i oznajmił: 'Nazywam się Jimi Hendrix'. Pierwszy raz użył tego imienia. Zwrócił się do zespołu: 'Możemy zacząć od "Summertime Blues", a potem zobaczymy co dalej?'. Szybko poprawił ustawienie wzmacniacza... Jimmy Henshaw miał pojęcie na temat elektroniki, bo sam zaczynał jako inżynier w telewizji. Jako gitarzysta znał się też na lampowych wzmacniaczach i wiedział, że można podkręcić głośność nieco bardziej, niż sugeruje to producent. Ale z przerażeniem zobaczył, że Jimi podkręcił gałki głośności i tonów do niewyobrażalnego, maksymalnego poziomu. Następnie odszedł od wzmacniacza, by uniknąć sprzężenia zwrotnego. Ale gdy uderzył w struny, salę przeniknął ogłuszający pisk z przeszywającym uszy dźwiękiem. Jednocześnie pchnął szyję Strata do przodu. ...Wniknął w ciemność, jak jakiś heraldyczny rycerz nacierający na przeciwnika, a wzmacniacz niemal zeskoczył ze sceny. Pojawił się Jimi Hendrix. Narodziła się gwiazda - zanotował nieco pompatycznie Rod Harrod. ...Jimi Henshaw nie mógł uwierzyć, że ten dźwięk wydobywa się z tego samego wzmacniacza, jakiego on zwykle używał - dodał Mike Harrison. To był jednak dopiero początek. Po pełnym sprzężeń i zniekształceń wykonaniu piosenki Eddiego Cochrana, Hendrix nagle przerwał, jednak nie po to, aby nasycić się brawami, ale by zespołowi rzucić tytuł  następnego "kawałka" - "Wild Thing". Wiosną tamtego roku był to numer "2" grupy "Troggs" w Wielkiej Brytanii, a od kilku tygodni piosenka znajdowała się na amerykańskiej liście przebojów. Muzycy "V.I.P.s" spojrzeli na siebie z przerażeniem. Takie "popowe" utwory były im zupełnie obce, ale po zupełnie niesamowitym "Summertime Blues", gotowi byli ponownie zaryzykować. "Wild Thing", jakie usłyszeli i do jakiego dołączyli, to już nie była piosenka "Troggsów" - nikt inny, tak jak wtedy Hendrix, by jej nie zagrał. Atmosfera w klubie robiła się coraz gęstsza, zamilkły rozmowy, wszyscy z napięciem czekali na to, co jeszcze ma tego wieczoru nastąpić. "What'd I Say" Ray'a Charlesa znali wszyscy, także muzycy "The V.I.P.s", ale przecież wśród nich nie było, ani pianisty, ani organisty. Jak więc zagrać tę charakterystyczną, doskonale znaną partię klawiszy i ten riff? Hendrix to wszystko zagrał lewą i prawą ręką na gitarze. Fenomenalnie. A to jeszcze nie był koniec. Jimi odwrócił się do muzyków i zaproponował jeszcze "Hey Joe", piosenkę, która tak zachwyciła Chandlera w Nowym Jorku, że przywiózł go do Anglii. Tutaj nikt jej nie znał, chłopaki z "The V.I.P.s" również. Jimi uśmiechnął się i powiedział: 'Po prostu grajcie akordy C, G, D, A i E'... Rod Harrod - Powiedziano mi, że muzycy rozpoznają to, jako progresję akordów w oparciu o piąte koło... Spod palców Jimiego popłynęła melodia, a oniemiały tłum nie wiedział jak zareagować. Był przytłoczony. ...Cisza, która nastąpiła po "Hey Joe", była tak długa jak solo Hendrixa. Mogło to być nie więcej, niż sekunda lub dwie. Wyglądało to tak, jakby wszyscy byli w szoku - wspominał Rod Harrod - Potem wydarzyło się coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem w Scotchu. Wszyscy jednocześnie wstali. Dali Jimiemu pierwszą z wielu brytyjskich owacji na stojąco... Kamienne ściany drżały, jak podczas trzęsienia ziemi. Jimi odłączył gitarę i zszedł ze sceny. Na twarzy miał ten swój nieśmiały, ale pełen satysfakcji uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz