wtorek, 3 marca 2020

Eric Clapton i Jimi Hendrix

Eric Clapton, hołubiony wtedy w Londynie i nazywany "Bogiem gitary", Jimiego Hendrixa pierwszy raz spotkał w pochmurną, jesienną sobotę pierwszego października w sali Regent Polytechnic College (obecnie to część University of Westminster), przy Little Titchfield Street 4-16, niedaleko Oxford Circus, na zapleczu Regent Street. Tego wieczoru miało wystąpić trio "Cream", a jako suport zagrał zespół „Washington D.C.’s”.
Niestety z tego występu nie zachowały się ani zdjęcia, ani nagrania. Więc, żeby to historyczne wydarzenie muzyczne opisać w drugim tomie książki "Szaman Rocka", musiałem skorzystać z opowieści tych, którzy w nim uczestniczyli. Pamięć ludzka jest jednak zawodna, więc postarałem się z kilkunastu, czasem niestety wykluczających się okruchów, złożyć całość. Najpierw zdanie tego, który miał wtedy status gwiazdy pierwszej wielkości, Erica Claptona - Jimi właśnie przyleciał do Anglii ze swoim menedżerem, którym był Chas Chandler... ...To była jedna z pierwszych rzeczy - uzupełniał Chas Chandler – jakie zrobiliśmy przybywając do Londynu... Właśnie dziś miało spełnić się marzenie Jimiego, który jeszcze w Nowym Jorku uświadamiał Chasowi, że podziwiał gitarzystę Erica w zespole "The Yardbirds" oraz u Johna Mayalla.
1 października 1966 w Regent Polytechnic College było sporo widzów, oglądających występ tria "Cream". Basista Jack Bruce wspominał – Przypadkowo na widowni byli faceci, którzy najwyraźniej widzieli to zdarzenie, dzięki czemu stali się "Pink Floyd". Powiedzieli mi to. Wiedziałem, że tam są, ale nie wiedziałem, że jesteśmy odpowiedzialni za to, że się dogadują. Niezależnie od tego, czy to dobra rzecz, czy zła rzecz, zostawiam to. Zawsze myślałem, że "Pink Floyd" był zespołem dla ludzi, którzy nie lubią muzyki, ani rock'n'rolla... Basista i kompozytor "Floydów" Roger Waters miał wówczas 22 lata – Zarówno Hendrix, jak i "Cream" grali w ramach imprezy semestralnej. Słuchanie tych wszystkich długich improwizacji było naprawdę niesamowite… Nick Mason, perkusista „Floydów” – Moment podniesienia kurtyny pamiętam dokładnie po dziś dzień. Na scenie wciąż znajdował się "roadie" "Cream" – prawdopodobnie usiłował przybić do desek jeden z bębnów basowych Gingera Bakera. Wiadomo było, że Ginger tego wymagał – czego dowodem podziurawione deski, dywany i posadzki (drewniane i marmurowe) na całym świecie. Wtedy postanowiłem, że muszę sprawić sobie zestaw z podwójną stopą. Na widok skrzących się niczym najlepszy szampan bębnów firmy Ludwig ciekła mi ślinka. Reszta zespołu w napięciu obserwowała nieskazitelne wzmacniacze „Marshalla”, które okazały swą moc wraz z pierwszymi dźwiękami otwierającego koncert utworu „N.S.U.”. Wrażenie zrobiło na nas nawet zasunięcie kurtyny na czas niezbędny do usunięcia pewnych usterek technicznych. A pikanterii całej imprezie dodało pojawienie się Jimiego Hendrixa, który wspólnie z „Cream” zagrał gościnnie w kilku numerach...
Co dalej - o tym można przeczytać w drugim tomie pierwszej polskiej biografii Jimiego Hendrixa "Szaman Rocka", a także w biografii Claptona "Pielgrzym Rocka". Trochę o tym także dzisiaj wieczorem (3 marca 2020) od 20:00 do 22:00 w audycji "Muzyczna Pajęczyna" w internetowym Radiu Kultura. www.radiokultura.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz