Życząc wszystkim czytelnikom i fanom dobrej muzyki wszelkiej
pomyślności, zdrowia i radości w Nowym
Roku zapraszam do przeczytania kolejnego postu. Dzisiaj o ostatnich dwóch
dniach 1967 roku, jakie spędził Jimi Hendrix w Londynie. To fragment z trzeciej
części drugiego tomu "Jimi Hendrix Szaman Rocka".
30 grudnia w Olympic odbyła się ostatnia
w 1967 roku sesja nagraniowa, na której powstały wersje demo utworu "Little One" (dwa ujęcia)
oraz zrobiono nakładki w "Dream"
Reddinga. Dzień później odbywa się Sylwestrowe przyjęcie w Speakeasy,
ulubionym klubie Hendrixa. Zespołem, który grał dla gości klubu była grupa z
Walii "Eyes Of Blue". Jej pianista Phil Ryan - Była to wyjątkowa impreza noworoczna, więc wśród publiczności było
pełno gwiazd takich jak: Clapton, Steve Winwood, Ginger Baker, Georgie Fame i
oczywiście Jimmy (sic) Hendrix. Kiedy
minęła północ, mój zespół zszedł ze sceny, by zrobić miejsce dla jakiejś
supergrupy... Pugwasha, bębniarza grupy zastąpił Ginger Baker, a na scenę
weszli: Eric Burdon, Jimi Hendrix i jeszcze kilka innych sław. Chris Welch
napisze potem w Melody Maker, że zagrali półgodzinną wersję starej angielskiej
pieśni bożonarodzeniowej "Auld Lang
Syne" ("Stare Dobre Czasy"). ...Większość z nich grała
całkiem prosto, ale Hendrix w swój niepowtarzalny sposób zmutował to w coś
zupełnie innego. Jakże genialny był to sposób na rozpoczęcie Nowego Roku - dodał
Phil Ryan. Chris Barber, popularny
jazzowy puzonista i lider zespołów, dotarł do tego klubu prosto z występu w Birdland
- W Speakeasy
co noc występował jakiś zespół, była też tam dobra restauracja. Na górze był
pokój, w którym można był podżemować. Tak też zrobiliśmy: Zoot Money, Georgie
Fame, Speedy Acquaye, Jimi i ja. Nikt nie wiedział, co grać, więc w końcu
zdecydowaliśmy się na "Auld
Lang Syne". Szybko zdaliśmy
sobie sprawę, że były w tym takie same zmiany akordów, jak w "Trouble In Mind" i cały numer trwał przez jakąś godzinę... Obserwowali
ich wtedy dwaj czarni faceci. ...Jeden z
nich wstał i zapytał czy może z nami zaśpiewać, więc zagraliśmy bluesa -
dodał Barber - To był Isaac Hayes ze
swoim bratem. Wcześniej nigdy publicznie nie śpiewał...
Eric Burdon - Przypominam
sobie Jimiego, jak sam grał na scenie dla pół tuzina przyjaciół i zdumionego właściciela
klubu. Podłączony do stosu Marshalla, z zawieszonym na szyi Gibsonem Flying V,
Jimi miał także leżący u jego stop bas Fendera. Ubrany w wysokie białe buciory,
stukał stopami w bas, a gitara brzmiała szaleńczo w jego rękach. Szybował z muzą
T-Bone'a Walkera, Elmore'a Jamesa do Johna McLaughlina i z powrotem. Głową
wskazał na Jeffa Becka, żeby podniósł bas. Jeff, jak zawsze nieśmiały, nie
zrobił ruchu. Nie miał na to
ochoty, ponieważ był absolutnie pod wrażeniem Hendrixa - my wszyscy byliśmy. Więc go złapałem i popchnąłem w stronę
sceny, a Jimi przesunął w jego stronę bas. I razem polecieli. Dźwięk stał się
jeszcze głośniejszy... Świadkami byli także muzycy zespołu "New
Animals" oraz Jeff Beck. ...Około
czwartej nad ranem - napisał Jeff Kent - właściciel klubu próbował
zdjąć go ze sceny, błyskając światłem w jego oczy, ale efekt był odwrotny, on
jeszcze bardziej grał. Uważał, że to
jego własny świetlny pokaz... Eric Burdon - Nie
pamiętam, jak to się skończyło, może menedżer wyjął wtyczkę mikrofonu, bo nagle
Jimi się zatrzymał. Zdjął z szyi Flying V, wyrównał go w dłoniach i jako
wizualne muzyczne crescendo wbił gitarę prosto w sufit nad sceną. Utknęła tam
jak gigantyczna indiańska strzała. Na głowę szalonego faceta spadały kawałki
białego, a struny gitary wciąż wyły, jak umierająca bestia. Dziękuję i
dobranoc! Gdy wychodziliśmy z klubu, Jimi podał menedżerowi garść banknotów na
pokrycie szkód... Chris Welch napisze, że słyszał o tym, iż Hendrix grał "Auld Lang Syne" przez pół
godziny - Wielu to rozwaliło...
Więcej w jeszcze dostępnym drugim tomie polskiej biografii
Jimiego Hendrixa "Szaman Rocka". Do nabycia pod adresami:
pajak.book@gmail.com lub gzpajak@op.pl To już ostatnie egzemplarze książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz